Część II. Broniąc twierdzy, Harry Potter, Fanfiction
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Autor: Sushi
Link do oryginału:
Pairing: HP/SS
Przekład: Patsy
Korekta: shimatta
Zgoda na tłumaczenie: jest
uwagi tłumaczki: I część: Wyruszając na wojnę można znaleźć
Część II: Broniąc twierdzy
1. Sobota, 11 kwietnia
Zegar tykał równomiernie. Wskazówki pokazywały godzinę dwudziestą siedemnaście, ale to nie to go interesowało. Snape’owie. Wszyscy razem, połączeni siłą szczęścia lub nienawiści. Wszyscy, oprócz jednego. Dziwnym było, że nadal używali takich rzadkich umów małżeńskich. Właściwie to przez dziesięć z dwunastu pokoleń. Nie żeby kiedykolwiek musiał się tym przejmować. Severus zawsze patrzył na kontrakt zbyt długo po tym, jak spędził czas z jakąś niefortunną osobą. Przede wszystkim to nie powinno należeć do niego. Gdyby Eversor wykazał się choć śladowymi zdolnościami magicznymi i umiał je kontrolować, dziedzictwo trafiłyby w jego ręce, a Severus nie stałby się odnowionym wrakiem człowieka.
Potter nie wróci. Oni nigdy nie wracają. Uczucie smutnego zrozumienia przywodziło na myśl cytrynę. Ssiesz jedną, a jej sok wypala ci dziąsła. W końcu ciało przyzwyczaja się do kwasu i jego smak staje się znośny. Kwaśny owoc staje się tylko wspomnieniem, który pozostawia słodki posmak na języku. Tak samo było ze łzami Harry’ego – najpierw były dla niego słone, a potem przywodziły na myśl słodycz miodu. Severus odsunął od siebie niezapomniany smak ust chłopaka i podniósł Proroka Wieczornego.
Zaczął właśnie przeglądać główny artykuł, kiedy ciszę gabinetu przerwało ciche pukanie. Zmarszczył brwi i spojrzał na drzwi, zaskoczony. Nikt nie przychodził do niego w weekendy, a w szczególności te w czasie świąt. Może Albus, ale ten zabarykadował się na cały dzień w swoim gabinecie. Miałby mniej do robienia, gdyby nie całe Ministerstwo. Znów rozległo się pukanie.
– Co? – warknął.
Klamka zagruchotała, ale nikt nie wszedł, bo wcześniej zabezpieczył drzwi. Przez masywne drewno mógł usłyszeć słaby głos:
– Mogę wejść, profesorze?
Cholera jasna! Nie był pewien, czy bardziej zaskoczył go sam głos, czy to, że chłopak tak go nazwał. Odłożył gazetę i po chwili otworzył ciężki, mosiężny zamek. Zza drzwi spojrzały na niego zielone oczy, oprawione w okrągłe okulary i otoczone rozczochranymi, czarnymi włosami.
– Co, na bogów, tutaj robisz? – wysyczał Severus.
Potter zmarszczył brwi.
– Myślałem, że pan... że moglibyśmy...
Snape przeklął pod nosem i wciągnął jąkającego się bachora do środka. Kiedy tylko drzwi się zamknęły, Harry stanął na palcach i próbował go pocałować. Severus odepchnął go od siebie.
– Niech pan siada, panie Potter!
Chłopak zamarł na chwilę, ale wykonał polecenie. Kiedy siedział tak na brzegu twardego krzesła, na którym siadali uczniowie już przez dwadzieścia lat, wyglądał jak dziki ptak.
Szczerze powiedziawszy, Severus z chęcią by go pocałował i z przyjemnością pozwolił pocałunkowi przerodzić się w walkę dłoni, ściąganie szat i zwierzęce odgłosy. Minęło prawie siedem lat, jeszcze nigdy wcześniej nie było to tak długo. Nieważne, jak sobie na to zasłużył, pożądanie i odpowiedzialność są całkowicie odmiennymi pojęciami.
Spojrzał z góry na chłopaka.
– Jest jakiś konkretny powód, dla którego chciałeś się ze mną zobaczyć?
Harry zwiesił głowę. Jego dłonie wyglądały jak dwa kocięta, bawiące się na czyichś kolanach.
– Myślałem, że tak – wymamrotał.
Porozmawiaj z nim, Severusie. Musi cię wysłuchać, żeby zrozumieć. Bo ty masz jakiś dobry argument, prawda?
– Chcesz porozmawiać o wczorajszym dniu?
Harry pokiwał głową, poprawiając okulary na nosie. Naprawdę wyglądał znacznie lepiej bez nich. Jego matka była raczej piękną kobietą o dużych oczach i szerokim uśmiechu. Kiedy je ściągnął, Snape mógł zobaczyć twarz Lily za charakterystycznymi rysami Jamesa Pottera.
Severus usiadł niezręcznie za biurkiem. Patrzył na nie zawzięcie, wykrzywiając wargi i zastanawiając się nad sensem tej rozmowy. Na pergaminie przed sobą zobaczył zdjęcie dymiącego domu Diggle’a. Mroczny Znak oświetlał blade inferiusy.
– Myślałem, że chciałby się pan ze mną zobaczyć. – Zielone oczy spojrzały na niego z nadzieją.
– Dlaczego miałbym chcieć się z panem widzieć, panie Potter? – Jego Znak zapiekł na ramieniu i Snape powstrzymał się od grymasu. Poczuł to po raz pierwszy od tamtych kilku skradzionych chwil spokoju, które odegnały ból. Harry wzruszył ramionami, które natychmiast opadły.
– Przepraszam. Chyba nie byłem w tym zbyt dobry, prawda? – Policzki Pottera natychmiast zapłonęły czerwienią.
Severus tylko patrzył na niego. Trzepotanie serca w piersi było raczej niepokojące. Wzmagało je uczucie niepewności lub strach, pożądanie, litość bądź jego własna, uparta determinacja. Machnął ręką.
– Byłeś w porządku. To nie o to chodzi.
W tych zielonych, jak liście w lecie, oczach pojawiła się iskra nadziei.
– Więc o co?
Właśnie, Severusie. O co tutaj chodzi? Nie powinieneś był znaleźć się na tym miejscu. Zdążyłeś już rozwścieczyć członków rady nadzorczej szkoły, o samym Albusie nie mówiąc. Wziął głęboki oddech.
– Nie mam zamiaru wdawać się w romans o czysto fizycznym podłożu z tobą ani nikim innym. – Tylko tak mógł powiedzieć coś najbliższego prawdzie.
Oczy Pottera zwęziły się w cichej groźbie.
– Wie pan, nie musiałem tu w ogóle przychodzić, ale chciałem z panem porozmawiać.
– Co innego mógłbyś tu ze mną robić?
Harry wstał, oplatając pierś ramionami.
– Skąd mam wiedzieć? Nigdy wcześniej tego nie robiłem. Nie żeby mi się to w ogóle podobało.
Snape prychnął.
– Zachowywałeś się, jakby tak właśnie było. – Był zaskoczony intensywnością spojrzenia Pottera. Przez jego ciało przepłynęło dziwne, ciepłe uczucie. Nie, na pewno mu o to nie chodziło. Przez chwilę poczuł to powiązanie, dotyk ręki Boga, zanim nihilistyczne myśli odpłynęły. To było tylko i wyłącznie to. Nikt nie mógłby nigdy chcieć Severusa Snape’a na własność.
Potrząsnął głową, odganiając od siebie te myśli.
– Jeśli nadal będziesz patrzył na mnie bez szacunku, będę zmuszony odjąć ci punkty.
– Ty okropny, tłustowłosy draniu...
– Niech pan uważa, panie Potter. Wiem, że Slytherin jest tylko dwadzieścia punktów za Gryffindorem w Pucharze Domów. Byłoby wielką szkodą, gdyby pańskie pyskowanie przechyliło szalę zwycięstwa.
– Wiesz co? Gówno mnie to obchodzi.
– Dziesięć punktów.
– Myślałem, że to coś dla ciebie znaczyło. Możesz stwierdzić, że zwariowałem, ale sądziłem, iż coś nas połączyło. Co z tym całym gadaniem o Sparcie? Tak sobie tylko powiedziałeś? Nawet sobie nie wyobrażasz, jak cudownie jest myśleć, że nigdy nie będę nikim więcej, niż tylko tanią dziwką.
Z trudem otworzył usta, żeby wypowiedzieć kolejne zdanie:
– Dwadzieścia. Może powinniśmy zobaczyć, jak miewa się Hufflepuff?
– Ty bezduszny sukinsynu! – Harry zamachnął się i pchnął biurko tak mocno, że uderzyło w krzesło Snape’a. Severus odsunął szybko stopy, zanim zostały stratowane przez mebel. Jego prawe ucho zatrzymało się niecały cal przed półką z najbardziej niebezpiecznymi eliksirami. Odetchnął z ulgą i zakodował sobie w głowie, że musi je przełożyć gdzieś indziej, zanim wysadzi szkołę w powietrze.
Nagle został przygwożdżony do krzesła. Szczupłe ramiona objęły jego szyję, a smukłe nogi wcisnęły się pomiędzy jego uda. Spojrzał w górę i zobaczył nad sobą czerwoną, wykrzywioną wściekłością twarz.
– Powiedz mi – wysyczał Potter – że to nic dla ciebie nie znaczyło. No dalej, do cholery!
Próbował, ale nie mógł.
– Pięćdziesiąt punktów. – Severus odwzajemnił spojrzenie. Chłopak zmarszczył nos ze złości.
Nagle rozgrzane palce chwyciły jego włosy i zacisnęły się na nich. Poczuł ostre paznokcie wbijające się w skórę jego głowy. Syknął z bólu i kiedy Potter zobaczył jego rozchylone usta, od razu go pocałował. Nie było to już takie czułe, jak zeszłego wieczoru. Pocałunek był silny, brutalny, zniewalający i przepełniony nienawiścią. Nie mógł się powstrzymać. Jego dłonie odnalazły drogę do szczupłych bioder chłopaka i zacisnęły się na nich. To było dla niego zbyt dużo, zbyt dużo utraconych żyć, zbyt mało czasu...
Przez mgłę w jego umyśle przedostały się wspomnienia tamtych sześciu lat, które spędził w łóżkach różnych śmierciożerców: Lucjusza, Rosiera, Rookwooda, Macnaira, Narcyzy, Avery’ego, Goyle’a, Notta. Mogło być ich jeszcze więcej, ale wolał o tym nie myśleć, bo wiedział, że bycie ich wdzięczną dziwką było tylko uroczystym obowiązkiem. Od dwunastu lat nigdy nie nazwał tego seksem. To było zobowiązanie, służba, trening. Właśnie to próbował teraz zrobić z Potterem – zabawić się nim, a potem wyrzucić go stąd, żeby znalazł sobie kolejne szeroko otwarte drzwi.
Tym razem łzy nie smakowały słodkim miodem, ale goryczą. Ich usta poruszały się gorączkowo, zbierając z twarzy słone krople. Severus objął ciasno w pasie chłopaka i pomodlił się cicho, żeby ta jedyna osoba, która wróciła do jego komnat, nigdy nie zaznała takiego życia, jakie on miał. Ledwie zauważył, że Harry odsunął się od niego i teraz gładził jego włosy. Pachniał piżmem i wilgotną ziemią. Przez szatę czuł jego żebra, otoczone warstwą młodych mięśni.
– Przepraszam, profesorze.
– Severus.
– Severusie.
Nie rób tego na oczach Pottera, ty cholerny dupku! Jak potem staniesz z nim twarzą w twarz w klasie? Lekcje wydawały się takie odległe. Większość uczniów wyjechała na święta wielkanocne do domów. Zmusił się do głębokiego oddechu, pozwalając znoszonej, szkolnej szacie pochłonąć ostatnie oznaki jego słabości. Odepchnął od siebie Harry’ego delikatnie, ale stanowczo. Nie wiedział, czy powinien czuć ulgę, czy być zawiedziony, kiedy chłopak usiadł na krawędzi biurka.
Potter patrzył uważnie na Snape’a.
– Ile punktów straciłem?
Severus potrząsnął głową.
– Pięć punktów dla Gryffindoru.
– Tylko pięć?
Snape spojrzał na niego, unosząc ostrzegawczo brew.
– Pamiętaj, w jakim jesteś domu, Potter. Łatwiej byłoby mi je odejmować.
Harry przewrócił oczami.
– Dlaczego próbowałeś mnie wyrzucić?
– Miałem swoje powody. – Na Merlina, chłopcze, uciekaj stąd. Nie wiesz, o co prosisz. Wydął wargi i rzucił Potterowi spojrzenie mówiące, że temat jest już skończony.
Harry spojrzał na niego wilkiem i rozejrzał się po pomieszczeniu. Zamarł, kiedy jego wzrok padł na Proroka Wieczornego.
– Dedalus Diggle zginął? – jego cichy głos załamał się.
Severus kiwnął głową.
– Dziś około piątej nad ranem. Nie był może najzdolniejszym czarodziejem, ale rzadko spotyka się osobę, która tak bardzo chciała zniszczyć Czarnego Pana. – Potter podniósł gazetę. Dotknął palcami zdjęcia, a na jego twarzy pojawił się smutny wyraz spowodowany kolejną, niepotrzebną śmiercią.
– Raz na niego wpadłem w sklepie. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że jestem czarodziejem. – W głosie Harry’ego słychać było tęsknotę.
Severus pozwolił mu czytać w ciszy. W myślach powtarzał sobie swoją ostatnią wypowiedź – zniszczyć, everse. Jego umysł zalały wspomnienia z przeszłości. To nie był na to odpowiedni czas. Voldemort coraz bardziej pogrążał ich w apokaliptycznej przyszłości, to po prostu nie był odpowiedni czas.
– On coś planuje, prawda?
– Tak. – Severus poczuł, że Potter spochmurniał. Jak na bachora, którego umysł przepełniony był Quidditchem, chłopak miał niesamowitą zdolność postrzegania.
– Wiesz co?
– Jeszcze nie.
– Och.
Siedzieli przez chwilę w ciszy. Severus poczuł dziwne ukłucie winy. Potter pewnie się tego nie spodziewał, kiedy przyszedł tego wieczora do lochów.
– Eee... Będziesz musiał znów wyjechać?
Severus spojrzał w górę i zobaczył strach na młodej twarzy Harry’ego. To go postarzało. Teraz mógł z łatwością uchodzić za dwudziestopięciolatka.
– Tak sądzę.
Potter przygryzł wargę.
– A wrócisz? – Chyba nie był pewien tego, czy chce usłyszeć odpowiedź.
– Nie mam wyjścia, prawda? Ktoś musi pilnować, żebyś pozostał w jednym kawałku. – Fala czerwieni zalała blade policzki Snape’a, kiedy to mówił. – Nie mogę dowiedzieć się wszystkiego z gazety.
Potter siedział przez chwilę w ciszy. Pokój wypełnił odgłos jego drżącego oddechu. Otarł nos o rękaw szaty.
– Eee...
– Tak? Mów głośniej, jeśli chcesz się czegoś dowiedzieć.
Harry spuścił głowę.
– Dlaczego miałbyś od nich odejść? – Spojrzał szybko w górę. – Nie musisz mi mówić, jeśli nie chcesz.
Przez moment Severus pomyślał, że mógłby opowiedzieć mu całą pokręconą historię bez wdawania się w szczegóły, które wystraszyłyby dzieciaka na śmierć. Nie wiedział czy dlatego, że chce, żeby został, czy żeby zmusić go do ucieczki.
– To moja osobista sprawa.
Potter kiwnął głową.
– Eee... Mówiłeś, że musisz się czegoś dowiedzieć.
Snape spojrzał na niego chłodno.
– Sugerujesz, że nie potrafię poradzić sobie z czymś, w czym jestem prawdopodobnie największym ekspertem na świecie?
Potter potrząsnął gwałtownie głową.
– Chciałem po prostu wiedzieć, czy nie potrzebujesz pomocy. W końcu, no wiesz, pewnie i tak się w to jakoś wpakuję. Wszystko przez tą głupią starożytną przepowiednię.
– O Dziedzicu Gryffindora?
Harry zaczął się wiercić.
– Myślisz, że nim jesteś? – spytał Severus.
Harry wzruszył ramionami.
– To miałoby sens.
Bachor miał rację. Już wcześniej udało mu się umknąć Voldemortowi. Niestety przepowiednia mówiła, że Dziedzic miał się wykazać w walce. Jak to zwykle bywa, nie było tam mowy o tym, w jakiej walce. Niewątpliwym był fakt, że stoczy on ją ze sługami Czarnego Pana lub z samym Lordem Voldemortem. Krótka i często zapominana część przepowiedni twierdziła, że Dziedzic zakończy legendarną linię Gryffindorów. W gardle Severusa pojawiła się nagle wielka gula – te wersy zawsze były rozumiane, jako wspólna śmierć z Dziedzicem Slytherina.
Skończ z tym, Severusie. Co w ciebie wstąpiło? Jeden numerek na podłodze gabinetu i już zaczynasz martwić się o tą zmorę twojego życia? Rozluźnił palce, które zaczynały powoli drętwieć z zimna lub nerwów, albo niepohamowanego pragnienia, żeby zerwać ich szaty i wykorzystać niesamowite uczucie ocierających się o siebie nagich ciał. Nagle spłynęła na niego dziwna myśl. Przecież zakończenie rodzinnej linii nie musiało się odbywać w jeden sposób. On na pewno nie miał zamiaru płodzić kolejnego Snape’a. A może... Jego wargi wygięły się krzywo. Dobra przepowiednia nigdy nie jest jednoznaczna. Otrząsnął się z zamyślenia.
– Jak myślisz, w jaki sposób miałbym sprowadzać cię regularnie do lochów w celach badawczych bez niepokojenia, powiedzmy, pana Malfoya? Szlaban? – Jego młodszy kuzyn, prawdopodobnie największa z jego niezliczonych porażek.
– Brzmi świetnie. Przecież nikt nie będzie zdziwiony tym, że chcesz zmienić moje życie w piekło.
– Każdego dnia? W czasie wakacji?
Potter wzruszył ramionami.
– Może.
– Mam szczerą nadzieję, że wymyślisz coś lepszego. Jeśli ktokolwiek się dowie, że tak chętnie skazuję się na przebywanie z ludźmi twojego pokroju, moja reputacja strasznie na tym ucierpi.
– Spróbuję. Chociaż nie widzę, żebyś miał lepszy pomysł. – Harry patrzył na niego nerwowo. Na końcu Severus i tak będzie musiał znaleźć inną wymówkę. Jakaś jego część miała nadzieję, że Potter się podda, ale ta druga była ciekawa, ile reguł może złamać ten dzieciak.
Zielone oczy zamigotały za szkłami okularów.
– Nadal cię nienawidzę.
– Gdyby tak nie było, bałbym się o twoje zdrowie psychiczne. – Tak, mały stopień troski mógł wspaniale pasować do nutki złośliwości. Tak samo, jak od początku jego pierwszego roku.
Tak właśnie zachowywał się w stosunku do każdego innego ucznia. Był w końcu nauczycielem i jego obowiązkiem było zapewnienie im bezpieczeństwa, nieważne w jak podły sposób. Potter po prostu miał większy talent do wpadania w tarapaty niż inni. Severus zawsze powtarzał sobie, że kiedy nie będzie już Voldemorta, nigdy więcej nie będzie musiał widywać się z tym dzieciakiem.
Severus nie oczekiwał tego, że Harry pochyli się i spróbuje znów go pocałować. Odskoczył na czas i położył palec wskazujący na tych ciepłych wargach. Poczuł ukłucie straty, ale nie było ono tak nieoczekiwane, jak chciałby przypuszczać.
Harry zmarszczył brwi.
– Co ja zrobiłem?
– Nic. – Nie mógł pozwolić, żeby to się ciągnęło. Tylko naraziłby ich na niebezpieczeństwo, a Snape poświęcił zbyt dużo czasu i wysiłku, żeby ratować chłopaka. Jak miał go ochronić, nawet przed samym sobą? – Tydzień.
Potter spochmurniał.
– Cały tydzień?
Snape pokiwał wolno głową. Tyle czasu wystarczy, żeby wybić im z głowy pomysł pieprzenia się na podłodze jak zwierzęta w rui.
– To co mam robić do tego czasu?
Severus uniósł brew z rozbawieniem.
– A co robią inni chłopcy w zaciszu swojego dormitorium, kiedy nikogo nie ma? – Prawie zachichotał widząc, jak twarz Potter oblewa się czerwienią. Stuprocentowy Gryfon.
– Nie o to mi chodziło.
– Więc o co, panie Potter?
– Ja... – Westchnął. – Zapomnij o tym.
Snape spojrzał na zegar. Był już kwadrans przed dziewiątą.
– Powinieneś już iść. Twoi koledzy zaczną cię szukać, kiedy dowiedzą się, że jesteś sam w lochach.
Harry pokazał mu język, na co Severus obrzucił go spojrzeniem. Nie potrzebował takiej zachęty.
– Nie chciałbym, żeby Gryfoni urządzili mi nalot na gabinet.
– Wczoraj tego nie zrobili.
– Hmm. Może do tego czasu wrócił im rozum.
Potter wyglądał na skrzywdzonego.
– Nie ma ich tu. Nie żeby w ogóle zauważyli, że nie ma mnie w dormitorium – wymamrotał.
– Jestem pewien, że pan Weasley zauważyłby, iż chodzi za kimś, kogo w ogóle tam nie ma. – Severus zdziwił się, kiedy Harry spojrzał na niego wilkiem.
– Musiałby przedtem oderwać się od Hermiony.
Spojrzeli sobie w oczy. Snape poczuł dziwną potrzebę, żeby kazać chłopakowi zostać.
– Spadaj. Mam lepsze rzeczy do robienia w życiu, niż patrzenie na ciebie.
– Ja też. – Potter zeskoczył z jego biurka. – Dlaczego miałbym chcieć uprawiać z tobą seks?
– Gryfońska odwaga.
Harry prychnął i zaśmiał się krótko. To była miła odmiana po jego spojrzeniu, które jeszcze przed sekundą mówiło: Nikt mnie nie kocha. Snape próbował powstrzymać się od wykrzywienia warg. Potter znów pochylił się w jego stronę, ale Severus powstrzymał go, kładąc dłoń na jego piersi.
– Muszę ci przypominać, jak długi jest tydzień, Potter?
– Nie, profesorze. – Stał jeszcze przez chwilę, patrząc na Severusa z dziwną determinacją. Jeszcze raz próbował pochylić się w jego stronę, ale Snape wskazał mu ręką wyjście. Minutę później, kiedy zamknęły się za nim drzwi, Severus pożałował swojej decyzji.
***
O dziewiątej w sobotni wieczór pokój nauczycielski był niezwykle zatłoczony. Większość grona pedagogicznego siedziała nad grą w Czarodziejską edycję zgadywanek.
– Severusie! – zawołała do niego Emily Vector, nauczycielka numerologii. – Chodź tu i pograj z nami.
Prychnął szyderczo.
– Nie sądzę, żeby ta gra była warta mojego czasu.
– Przysuń sobie krzesło. – Filius uśmiechnął się do niego szeroko. – Muszę powiedzieć, że nie spodziewałem się takiej porażki. Biją nas na głowę w pytaniach o sport.
– Tak to jest, kiedy grasz przeciwko dwóm najlepszym ścigającym i najlepszemu pałkarzowi, których widziała ta szkoła. – Minerwa uśmiechnęła się psotnie, podczas gdy Emily i Rolanda wyglądały na zadowolone z siebie. – No chodź, Severusie. Będziesz miał świetną zabawę.
Uniósł brew, patrząc na Minerwę.
– W którym kręgu piekielnym uważa się za świetną zabawę wrzeszczenie odpowiedzi na głupie pytania? To tylko świadczy o niskim poziomie inteligencji.
Przewróciła oczami.
– Musisz się odprężyć. Przyjdź potem do mojego gabinetu, mam coś, co lubisz. Tequilę.
Spojrzał na nią drwiąco.
– Nie ma mowy – warknął. Po ostatnim razie już nigdy się do tego nie zbliży. Większość nauczycieli uśmiechnęła się znacząco. Widocznie nabrali pewności siebie. Sara Sprout zachichotała, a Emily i Rolanda spojrzały na siebie i zawyły z radości.
– Poliż sól, poliż, wypij, ssij! – krzyknęły równocześnie.
Severus spojrzał na nie chłodno.
– Dziękuję za tak graficzny opis waszego życia seksualnego. – Ten komentarz zaskoczył go tak bardzo jak innych. Hagrid zaczął przypominać wściekle czerwonego pomidora, a reszta wymieniała zszokowane spojrzenia, próbując stłumić rubaszny śmiech. Snape wykorzystał sytuację i usiadł w wielkim fotelu w rogu pokoju, podnosząc ze stołu kopię Dziennika czarodzieja. Zwykle nie wybierał go do czytania, ale pismo było wystarczająco duże, żeby ukryć jego twarz przed innymi. Mógłby wyjść, ale bycie samym w swoich komnatach było jeszcze gorsze od podrzędnego artykułu z rubryki Wiadomości ze świata.
Przed kominkiem toczyła się prawdziwa bitwa.
– Który szukający powiedział w 1966 roku, że nie ma dobrego meczu bez wynoszenia pałkarza na noszach z boiska? – Co za łatwizna. Przecież każdy, kto interesował się Quidditchem w latach sześćdziesiątych, potrafi odpowiedzieć na to pytanie. Mężczyźni wyglądali na zaskoczonych. Rolanda prychnęła. – No dalej, żaden z was nie ma pojęcia?
– Eee... Możemy się przez chwilę zastanowić? – Siggy Castrus, mistrz starożytnych runów, pochylił się do Flitwicka, żeby omówić sytuację. Hagrid patrzył przed siebie zamglonym wzrokiem, a Hornsby, nauczyciel mugoloznastwa, mruczał coś pod nosem.
Natalia Sinistra uśmiechnęła się z wyższością.
– Już się poddajecie?
– Daj nam pomyśleć, cholibka! Nie będziemy od razu rezygnować! – Minutę później Hagrid westchnął i powiedział:
– Dobra, rezygnujemy. – Wszyscy przyznali mu rację.
– Omar Nicholas – wymamrotał Severus. Kobiety spojrzały na niego z zaskoczeniem.
– Masz rację. – Hooch odłożyła kartę do pudełka. – Omar Nicholas.
– Od kiedy znasz się na Quidditchu? – spytał Siggy po chwili otępienia.
– Od kiedy spędzasz sobotnie wieczory w pracy? Velda na pewno zastanawia się, gdzie jesteś.
– Spędza Wielkanoc u swojego brata w Surrey. Dlaczego z nami nie grasz, do cholery?
– Ponieważ wolę być tutaj. – Twarz Siggy’ego zaczerwieniła się wściekle pod wpływem jego spojrzenia. – Ja... – urwał, czując przeszywający ból w lewym przedramieniu. Był on tak silny, jakby przypiekano mu mięśnie od środka. Przygryzł wargę, żeby nie krzyknąć i odłożył gazetę na stół. – Wybaczcie mi. – Wyprostował się i wyszedł z pomieszczenia.
Stojąc na spiralnych schodach, wiodących go gabinetu dyrektora, podwinął rękaw szaty. Mroczny Znak wyraźnie odznaczał się na jego skórze. Wokół niego tworzyły się bąble krwi wielkości knutów. Jeden z nich pękł i lepka, ciemna krew popłynęła stróżką po jego ramieniu. Poczuł ukłucie bólu tak silnego, że myślał, iż za chwilę zemdleje. Chyba wcześniej zapukał, ponieważ drzwi same się otworzyły.
– Na Merlina. – Albus wciągnął go do środka i od razu zaczął wycierać krew chusteczką w cytryny i kwiat lawendy.
– Myślę, że powinienem już iść, dyrektorze.
– Rozumiem, przyjacielu. – Czułe słowa już nie raniły jego serca. To uczucie zblakło i całkowicie umarło już wtedy, kiedy miał trzydzieści lat. Pozostawiło po sobie niezwykłą (choć czasami chwiejną) przyjaźń i Severus nie był pewien, co by zrobił, kiedy coś stałoby się temu staremu manipulatorowi.
Twarz Albusa przybrała stanowczy wyraz.
– Jest coś, o co muszę się martwić?
– Powinieneś zobaczyć się z Potterem. – Snape przeklął się za to. Mówił bez zastanowienia, a tam gdzie idzie, może się to dla niego skończyć tragicznie. – Minąłem go na korytarzu i widziałem, że jego blizna była spuchnięta. – Albus mruknął coś pod nosem i skierował go w stronę kominka.
– Powodzenia.
Nie skupił się na tym, co usłyszał. Severus kiwnął głową, odbiegając myślami daleko stamtąd. Wszedł w zielone płomienie i nie przestawał patrzeć na zakurzony dywanik przed kominkiem.
***
Tego wieczoru pięciu z nich ucierpiało od Cruciatusa. Severus nie mógł przestać rozmyślać o tym, że jeżeli właśnie to Voldemort robi ze swoimi poplecznikami, to nie chce widzieć, co zrobi z Potterem. Na pewno nie chce też widzieć, co zrobią z nim śmierciożercy. Przez jego szczupłe ciało przeszedł dreszcz i znów pozwolił sobie zapomnieć.
Podczas spotkania niewiele się zdarzyło. Czarny Pan ciągle mówił o Potterze, Ministerstwie i masie innych, wiadomych rzeczy. Z roku na rok stawał się coraz bardziej niezrównoważony. Snape się nie odzywał. Zbyt dużo czasu zajęło mu przekonywanie Voldemorta o swojej wierności, żeby teraz wszystko zepsuć. Kiedy przyszła jego pora, stał spokojnie, dopóki nie poczuł rozżarzonych imadeł, rozdzierających jego duszę i ciało. Upadł na ziemię, wijąc się i krzycząc. Miał wrażenie, że jego klątwa trwała dłużej, niż reszty.
Kiedy się obudził, już nikogo nie było. Jęknął i mrugnął, próbując skupić wzrok.
– Spokojnie, Severusie. Nie możesz na mnie zwymiotować. To nowe szaty. – Miękki kawałek bawełny wytarł metaliczną ciecz z jego ust. Otworzył oczy i wzdrygnął się, widząc jaskrawe światło świeczki. Przynajmniej Lucjusz zdjął ich maski.
Chciał spytać: Co, do cholery, tu robisz?, ale zdołał wydusić z siebie tylko długi, niezrozumiały jęk. Klątwa musiała trwać jedną albo dwie minuty. Gdyby było to więcej czasu, mógłby pożegnać się ze swoim wątpliwym zdrowiem psychicznym. Lucjusz zmarszczył brwi i usiadł sztywno na trawie. Położył głowę Severusa na swoich kolanach i zaczął masować mu skronie.
– Nie chciałem zostawiać mojego maleńkiego kuzyna samego.
Severus zdławił odruch wymiotny. Nienawidził, kiedy Lucjusz go tak nazywał. Malfoy spojrzał na niego z wyższością. Nie powiedziałby tego, gdyby wiedział, że Snape może mu się odciąć.
– Muszę... wrócić – wymamrotał. Kiedy zamknął oczy, nawet lekki nacisk na skroniach wydawał się miły.
– Nie w tym stanie. Jutro Wielkanoc i nie musisz jej spędzać w Hogwarcie. Chodź ze mną, zostań na kilka dni. Draco wrócił do domu.
Severus próbował potrząsnąć głową.
– Muszę wrócić – powtórzył bardziej stanowczo. Chciał z powrotem swoje łóżko, koszulę nocną i gazetę, żeby odciąć się od tego piekła. Na dnie jego świadomości dryfowała myśl, że musi też zobaczyć, co z tym bezużytecznym dzieciakiem Potterów.
Lucjusz pochylił się i musnął jego wargi.
– Przecież wiesz, że tego nie chcesz. – Jeden cienki palec przesunął się delikatnie z jego skroni na wystające policzki. Zadrżał. Lucjusz pewnie pomyślał, że to z przyjemności, ponieważ zrobił to ponownie. W końcu to był Malfoy, mógł to robić, aż zaczęło boleć. – Chodź ze mną. Narcyza nie będzie miała nic przeciwko dzieleniu łóżka.
Złamałby Lucjuszowi kark, gdyby nie był w takim stanie.
– Nie – powiedział, czując suchość w ustach. Jego kuzyn zachichotał.
– Kto by przypuszczał, że zdecydujesz się na celibat?
Severus spróbował usiąść. Mięśnie jego brzucha i nóg były jak galaretka.
– Idź do diabła.
– Na to nie możemy sobie pozwolić. – Delikatne, znienawidzone palce kreśliły małe kółka na jego szyi. – Zastanawiam się... – Szare oczy błysły złowieszczo. – Może nie jesteś aż tak skończony. Przecież jest jeszcze tak dużo małych, pięknych chłopców, których trzeba nauczać.
Snape zdołał przeturlać się z kolan Lucjusza na gęstą, żółtą trawę.
– Znów... nie wiesz... o czym... mówisz.
– Znów? Czy ja kiedykolwiek nie wiedziałem, o czym mówię?
Palce Severusa zadrżały, marszcząc twardą ziemię. Lucjusz prychnął.
– Jeszcze ci nie przeszło? Przecież to było jakieś dwadzieścia lat temu! Ktoś mógłby pomyśleć, że powinieneś nam dziękować za należyte odpłacenie się Eversorowi.
Te szare oczy – tak blade, że Severus przypuszczał, iż Malfoyowie mają w sobie geny albinizmu – spojrzały na niego ostro. Twarz Snape’a upadła na brudną trawę. Nie miał siły wykłócać się o złamane obietnice i okrucieństwa przeszłości. Mimo słabości, próbował się podnieść, ale nie udało mu się.
– Muszę... wracać. Dumbledore... będzie... coś podejrzewał.
– Myślę, że związał ci jaja, żeby mieć cię na oku.
– Tak. – Lepsza taka odpowiedź, niż żadna. – Stary... zboczeniec.
Lucjusz zaśmiał się.
– Jak dobrze, że wróciło ci poczucie humoru. – Severus przeraził się, kiedy poczuł, że oplatają go smukłe ramiona. Malfoy chrząknął. – Robisz się ciężki. – To nie była prawda. Na pewno schudł kilka kilogramów. Ale Malfoyowie nie byli zbytnio silni, od dźwigania mieli Crabbe’ów i Goyle’ów. – Wiesz, jakbyś zmienił zdanie, to Draco wyrósł na całkiem przystojnego młodzieńca.
– Jesteś chory, Lucjuszu – w...