Czerwono - żółty Krawacik [Z], fanfiction
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
"Czerwono - żółty Krawacik" Opowieść 1.
Magdalith
motto: "Kto zaś pomnaża wiedzę - pomnaża boleść"
Był słoneczny, sobotni poranek. Hermiona Granger, z rozwianymi włosami, w ciemnym szkolnym mundurku i w nieodłącznym gryfońskim krawacie w żółto - czerwone paski, zbiegała błoniami w kierunku chatki Hagrida. Niosła mu leczniczą miksturę profesora Snape'a i pastylki od pani Pomfrey - Hagrid przeziębił się na rybach i teraz leżał z gorączką i bólem gardła.
- Tylko proszę cię, kochana, zanieś to jak najszybciej. Profesor Snape zrobił ten syrop wczoraj wieczorem, a on działa tylko przez dwanaście godzin. Nie zatrzymuj się nigdzie i leć prosto do chatki Hagrida! Dobrze?
- Dobrze, pani Pomfrey.
Ale jak tu się nie zatrzymywać, gdy ma się w torbie nowiutki "Mały Leksykon Wszystkiego" - prezent urodzinowy od rodziców? Który aż się prosi, aby do niego zajrzeć, gdy mija się jakiś nieznany gatunek kwiatka lub kiedy przelatuje nad głową tajemniczo wyglądający motyl.
- Aeschna cyanea - przeczytała Hermiona, porównując zdjęcie w "Leksykonie" do ważki, która usiadła jej na ramieniu. - Czyli żagnica okazała. Tak, to na pewno ona. Hmm... "Ważki - gromada: owady, podgromada: uskrzydlone. Długość ciała 2 - 17 cm, rozpiętość skrzydeł 2 - 18 cm, odwłok zbudowany z dziesięciu segmentów. Mają doskonały wzrok, potrafią latać we wszystkich kierunkach, przekraczając prędkość 10 m/sek." Ciekawe! "Aparat gębowy ważki jest..."
W czasie, gdy Hermiona podziwiała aparat gębowy ważki, typu gryzącego (zwany maską), Hagrid cierpiał, trzymając się za szyję. Nie mógł nawet odkaszlnąć, bo ból był straszliwy. Chciał wstać i napić się chociaż wody, ale gdy tylko podniósł głowę, gorączka i osłabienie powaliły go z powrotem. Jęknął cicho i popatrzył z rozpaczą w okno. "Kiedy wreszcie przyjdą z tym syropem?!"
A za oknem, po błękitnym niebie, płynęły białe obłoczki. Według "Leksykonu" były to cumulusy.
- "Cumulusy - chmury piętra średniego. Mają podstawy na niskiej wysokości, ale mogą
być znacznie rozbudowane w pionie. Typowe chmury o krótkim życiu, nie trwającym dłużej, niż 15 minut. Tworzą się w słoneczny dzień". To się zgadza!
Hermiona, przysiadłszy na trawie, studiowała ilustracje przedstawiające wszelkie rodzaje chmur, gdy nagle na kartki książki padł cień. Podniosła głowę i zobaczyła nad sobą ciemną postać mężczyzny. Czarne spodnie i płaszcz. Długie włosy opadające na ramiona. Ręce założone do tyłu. Lucjusz Malfoy.
Obrzucił Hermionę uważnym spojrzeniem spod uniesionych nieznacznie brwi. Zatrzymał dłużej wzrok na luźno zawiązanym pod szyją, czerwono - żółtym krawacie, na białych podkolanówkach... Hermiona obciągnęła speszona spódniczkę i odchrząknęła.
- Dzień dobry, panie Malfoy - powiedziała cichutko. - Draco jest chyba jeszcze w Wielkiej Sali. Kończą śniadanie i ...
- Nie obchodzi mnie teraz Draco - uciął Malfoy. - Draco, Draco, Draco. Gdzie się nie ruszę, słyszę to imię. Czy ja jestem jego niańką, czy co? To duży chłopak, ma już dwanaście lat, może chyba poradzić sobie bez tatusia, hm? - wbił ze złością swoją laskę w ziemię.
- Tak jest - odpowiedziała szybko Hermiona i podniosła się. Czuła się bardzo speszona, gdy Malfoy patrzył tak na nią z góry. - Ja po prostu myślałam, że...
- To nie myśl - znów przerwał jej Lucjusz, tym razem łagodniej. - Za dużo myślisz, moja mała. To ci stanowczo szkodzi.. - uśmiechnął się tak dziwnie, że Hermiona spuściła oczy.
- Chyba muszę już iść, panie Malfoy - otrzepała spódniczkę z trawy. - Trochę się śpieszę.
- A dokąd to, jeśli można wiedzieć?
- Idę do Hagrida. Jest chory i niosę mu lekarstwa - otworzyła torbę, żeby schować leksykon. I zauważyła brak buteleczki z eliksirem.
- Ojej.
- Hagrid! - wypluł z siebie Lucjusz. - Ten zwyrodniały półolbrzym! Jak taka sssłodka issstotka jak ty może w ogóle stykać się z takim... - zmysłowo cedził słowa. Ale Hermiona już nie słuchała. Rozglądała się wokół siebie bezradnie.
- Przepraszam pana. Przepraszam, ale naprawdę muszę już iść. Chyba coś zgubiłam... - i, z lekką paniką w oczach, ruszyła w drogę powrotną do zamku.
Lucjusz Malfoy namyślił się i też ruszył. Ale w zupełnie przeciwnym kierunku.
"Gdzieś musiała się zapodziać. Gdzieś mi pewnie wypadła... Ale gdzie?!"
Hermiona zajrzała pod krzaczek, na którym badała z leksykonem w ręku jakieś jagódki (nie jakieś, tylko "szyszkojagody jałowca, Juniperus communis, krzewu z rodziny cyprysowatych, dwupiennego, wiecznie zielonego, rozprzestrzenionego na całej półkuli północnej"), rozejrzała się wokół sporego kamienia leżącego na trawie ("głaz narzutowy, eratyk - fragment skały przyniesiony przez lądolód") i dobiegła aż pod sam zamek, gdzie, na dziedzińcu, Neville Longbottom bawił się swoją przypominajką, podrzucając ją wysoko w górę i łapiąc, a raczej starając się złapać ("Spadanie ciał jest spowodowane siłą ciężkości, czyli grawitacją. Jest to własność dowolnej pary ciał, polegająca na wzajemnym ich przyciąganiu się. Zgodnie z ogólną teorią względności można ją interpretować jako efekt zakrzywiania czasoprzestrzeni przez rozmaite formy energii"). Neville też nie widział nigdzie buteleczki z eliksirem.
"Nie ma! I co ja teraz zrobię? Jak Snape się dowie, że musi robić nowy eliksir, chyba mnie zamorduje. A Hagrid?! Biedny Hagrid!".
Biedny Hagrid stracił właśnie nadzieję, że tego dnia ktoś mu jeszcze przyniesie lekarstwo. Starał się wytłumaczyć Kłowi, aby pobiegł do Zamku po panią Pomfrey. Ale nawet tak inteligentny pies, jak Kieł, nie zrozumie polecenia, brzmiącego, mniej więcej: "Mmm...hhh...yyy...grrr". Oprócz nadziei Hagrid stracił bowiem i głos. Gorączka dokuczała mu coraz bardziej. W głowie łupało.
Rozmyślał właśnie nad tym, jak to będzie, gdy umrze tu samotnie, jedynie z psem i stadem gumochłonów u boku, gdy rozległo się pukanie do drzwi.
- Yyyyhhh! - wysapał Hagrid radośnie (co miało znaczyć "Nareszcie!").
Ale Kieł zachował się dziwnie. Warknął i schował się pod stołem. Cóż - Kieł był psem obronnym tylko z wyglądu (często to wystarczało...). Drzwi otworzyły się szeroko i stanął w nich nie kto inny, jak Lucjusz Malfoy.
- Myhhy yhhy? - ("O co chodzi?").
- Zdawało mi się, że umiesz mówić. Cha cha cha!... Leżeć! - warknął Malfoy i machnął laską w kierunku Kła. Ten posłusznie cofnął się pod stół.
- Podobno jesteś chory. I małe słodkie dziewczynki przynoszą ci syropki. Nie za dobrze ci? - podszedł do łóżka i dźgnął laską puchową kołdrę Hagrida. - Wstawaj.
- Ghhy?... Ghy hy? - ("Co? Co jest?").
- Wstawaj, mówię ci! - Malfoy zerknął zniecierpliwiony za okno i wyjął z kieszeni różdżkę. - No, już! - wycedził, celując w Hagrida.
Hagrid nie był pewien pewny, co byłoby gorsze: gdyby to, co teraz się działo, okazało się prawdą, czy jego zwidami w malignie. Tak czy inaczej - czuł, że nie ma wyjścia. Wyciągnął powolutku gołe nogi spod pierzyny i ostrożnie wstał. Zakręciło mu się w głowie.
- Daj mi to! - Malfoy wskazał na szlafmycę zdobiącą czubek głowy gajowego. Wziął czapkę w dwa palce, z lekką odrazą. - Cóż, pewne rzeczy wymagają poświęceń - mruknął. - A teraz ładuj się do szafy. No, jazda, jazda! - Malfoy tupał niecierpliwie nogą. Otworzył szafę krótkim Alohomora! i za pomocą laski popchnął Hagrida do środka.
- Mhhyhy... ghhyhy? Yyyy? - ("Ale dlaczego? Co pan chce zrobić?")
- Silencio! - Lucjusz rzucił na szafę zaklęcie wyciszające - Cooloportus! - i zamknął ją .
Następnie zrzucił z siebie wierzchnie ubranie, kopnięciem umieścił je pod łóżkiem, włożył na głowę szlafmycę (która opadła mu aż na oczy) i jednym susem znalazł się pod pierzyną. W tym momencie ktoś zapukał do drzwi.
- Kto...ehm, ehm...KTO TAM? - Lucius starał się zagrzmieć jak Hagrid.
- To ja, Hagridzie! - Hermiona otworzyła nieśmiało drzwi i weszła do środka, mnąc w ręku swój czerwono - żółty krawacik. Zakłopotana podeszła do łóżka. Starała się nie patrzeć na Hagrida. - Jak się czujesz? Bo widzisz.... Przyniosłam ci pastylki od pani Pomfrey. A syrop...no, na syrop będziesz musiał trochę poczekać... No to jak się czujesz? - spojrzała wreszcie na niego.
Musiał czuć się strasznie. Przykryty kraciastą kołdrą aż po sam czubek nosa, leżący dziwnie cicho i bez ruchu i taki jakiś... malutki, drobniutki pod tą pierzyną. Czyżby aż tak schudł?! Hermiona poczuła się okropnie.
- Hagridzie, odezwij się! Powiedz wreszcie - jak się czujesz?! Czy jest aż tak źle? Myślałam, że to tylko przeziębienie... Dlaczego nic nie mówisz? - pytała z rozpaczą.
- Boly mne gahło... - odezwał się wreszcie, dziwnym głosem.
- Na Merlina... To naprawdę coś poważnego! - Hermiona zrobiła płaczliwą minę i myślała desperacko, jak by tu pomóc gajowemu bez eliksiru. - Nie ruszasz się...jest ci aż tak słabo?
- Yhy... I hymno...
- Co? - pochyliła się nad nim, żeby lepiej słyszeć i poczuła, że pachnie też jakoś dziwnie. Kwiatowo?! Zawsze pachniał karmą dla gumochłonów...
- Zimno mi! - powtórzył, tym razem wyraźniej. - Czy nie mogłabyś...no wiesz?
W tym momencie szafa stojąca w kacie wyraźnie drgnęła. Hermiona aż podskoczyła.
- Hagridzie! Co tam jest?!
Kieł zawył spod stołu.
- Co tam takiego jest, że boi się tego Kieł?! Czyżbyś znów hodował jakieś potworne zwierzątko? Hagridzie! - kręciła głową z wyrzutem.
- Yyy....tak! Zwierzątko. A teraz, czy mogłabyś...no, trochę przytulić Hagridka? Strasznie mi zimno. Wiesz - gorączka...
Szafa podskoczyła. Kieł wyskoczył spod stołu, zaczął drapać w jej drzwi i piszczeć. Hermiona spojrzała ogromnymi ze zdziwienia oczami na rękę, która wysunęła się spod kołdry i sunęła ku niej. Ręka - rączka! - była blada i podejrzanie drobna, a na serdecznym palcu tkwił srebrny sygnet. SYGNET!
Hermiona zrozumiała nagle, że coś tu jest nie tak. I to bardzo nie tak. Odsunęła się od łóżka i powoli zaczęła otwierać usta, w celu wydania z siebie przerażonego okrzyku.
Zanim okrzyk nastąpił, drzwi chatki otworzyły się z łoskotem i do środka wpadł, powiewając czarną szatą, profesor Snape.
- Panno Granger! - warknął. - Właśnie na trawniku znalazłem TO! - w ręku dzierżył buteleczkę z różowym płynem. - Ma pani może zamiar porozrzucać gdzieś jeszcze po błoniach moje eliksiry?! Jeśli tak - proszę powiedzieć. Od razu odejmę Gryffindorowi odpowiednią ilość punktów. Jak na razie - tracicie dwadzieścia. I żeby... - urwał, bo Hermiona miała - nawet jak na wizję utraty tylu punktów - jednak zbyt przerażona minę. Rzucił okiem na łóżko, na szafę, znów na Hermionę, skoczył do przodu i ściągnął z Malfoya pierzynę. Zanim tamten zdążył wypowiedzieć choć słowo, wycelował w niego różdżkę.
- Co ty wyprawiasz, do cholery?! Zwariowałeś?! - patrzył na Malfoya ze wstrętem.
Ten kulił się w bieliźnie na pościeli, to blednąc, to czerwieniejąc.
- Wiesz co, Malfoy! Wiem o tobie różne rzeczy, ale tego bym się nie spodziewał! Naprawdę! Świnia! I to przy uczennicy! W łóżku gajowego?! Czaisz się tu na niego, czy co? - Snape splunął na podłogę z odrazą. - Zjeżdżaj mi stąd!
I wypędził Lucjusza Malfoya, w samej (dość szykownej, to prawda) bieliźnie z chaty.
- I teraz lepiej bądź ostrożny! - zawołał za nim, gdy ten przemykał od drzewa do drzewa - Bo wszyscy się o tym mogą dowiedzieć!
A potem wypuścił Hagrida z szafy, dał mu eliksir i - złorzecząc pod nosem - wrócił do swych lochów. Hermiona zaś została z Hagridem i aż do wieczora czytała mu co ciekawsze fragmenty z "Leksykonu". Bardzo dobrze mu się przy tym spało.
Koniec.
... [ Pobierz całość w formacie PDF ]