Czarnoksieznicy, F i SF
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Magiczne opowieści mistrzów współczesnej fantasy
CZARNOKSIĘŻNICY
Opracowali - Jack Dann i Gardner Dozois
Przełożył - Jarosław Rybski
Dla Merrilee Heifetz,
która doprowadziła to do końca
Spis treści
Przedmowa
Nagrobek czarownicy Neil Gaiman
Ostrokrzew i żelazo Garth Nix
Barwna wizja Mary Rosenblum
Nieskazitelny rubin Kage Baker
Ptasia opowieść Eoin Colfer
Prześlizgując się bokiem przez wieczność Jane Yolen
Ręce obcego Tad Williams
Dzień Nadania Imienia Patricia A. McKillip
Żona Zima Elizabeth Hand
Diorama Krain Piekielnych, czyli dziewiąte pytanie diabła Andy Duncan
Taniec w Barrens Peter S. Beagle
Kamienny człowiek Nancy Kress
Zaklęcie Mantykory Jeffrey Ford
Zinder Tanith Lee
Billy i czarodziej Terry Bisson
Magycy Terry Dowling
Magiczne zwierzę Gene Wolfe
Ojciec kamienia Orson Scott Card
PRZEDMOWA
Czarodzieje nawiedzali wyobraźnię ludzką od tysięcy lat, być może już w czasach, w których nie byliśmy jeszcze ludźmi w dzisiejszym tego słowa znaczeniu. Na prehistorycznych stanowiskach archeologicznych odnajdywano ślady neandertalskich rytuałów - siedem niedźwiedzich czaszek w kamiennym kręgu, zwróconych w jednym kierunku, ludzką czaszkę otoczoną kręgiem głazów na kamiennym kopcu. Dziesiątki tysięcy lat później w głębokich jaskiniach Lascaux, Altamiry czy Rouffignac kromaniończyk również praktykował magię, której być może nauczył się od schodzącego ze sceny neandertalczyka, i zapełniał kolejne ściany w najdalszych i najbardziej oddalonych zakamarkach żywymi, symbolicznymi postaciami zwierząt epoki lodowcowej oraz abstrakcyjnymi, przeplatającymi się zarysami dłoni (nie ma wątpliwości, że te malowidła naskalne miały związek z rytuałami magicznymi, szczególnie dlatego, że wiele z tych malowideł zostało rytualnie „zabitych", co najprawdopodobniej miało zapewnić powodzenie na polowaniu). Te rysunki naskalne zawierają również być może pierwsze symboliczne przedstawienia czarownika w historii człowieka - zwalistą, owłosioną tajemniczą postać z głową jelenia, która spogląda na jasne, płaskie malowane zwierzęta brykające po skalnej powierzchni.
Czarownicy, czarodzieje, czarnoksiężnicy, szamani, wiedźmy, zna-chorzy, jasnowidze, zielarki, magicy - każdy wiek i każda kultura, począwszy od czasów prehistorycznych, miała swoją wizję wyznawcy magii, osoby, która utrzymywała kontakt z duchami, której nieobce były starożytne sekrety, która wzywała na pomoc ukryte moce, która widziała zarówno to, co widzialne, jak i to, co niewidzialne, i była w stanie poruszać się w tych dwóch światach. Czasami były to osoby mądre i dobre, czasem oszalałe i złe, a w niektórych przypadkach skupiały w sobie dobre i złe cechy. Nawet współcześnie, w dwudziestym pierwszym wieku, kiedy stacje kosmiczne i satelity wirują nad naszymi głowami, kiedy można porozumieć się z drugą osobą na końcu świata i w ciągu kilku godzin znaleźć się na drugim krańcu kontynentu (co jeszcze kilkaset lat temu stanowiłoby przejaw największej magii), postać czarodzieja wciąż jest niezwykle istotna, jest archetypem obecnym w sztuce, reklamie, literaturze, folklorze, komiksach, filmach i nawet w naszych snach i marzeniach.
Poprosiliśmy grupę najlepszych współczesnych autorów fantasy - Neila Gaimana, Gartha Niksa, Elizabeth Hand, Eoina Colfera, Jane Yolen, Petera S. Beaglea, Kage Baker, Tada Williamsa, Orsona Scotta Carda, Genea Wolfea, Patricię A. McKillip, Terryego Bissona, Nancy Kress, Andy'ego Duncana, Mary Rosenblum, Jeffa Forda, Tanith Lee, Terryego Dowlinga - żeby napisali opowiadania o jednym z najpotężniejszych archetypów fantasy - Czarnoksiężniku. W wyniku tego powstała niniejsza książka, w której można znaleźć opowieści o czarodziejach złych i dobrych, młodych i starych, żyjących w zamierzchłych czasach i współcześnie oraz w światach fantasy, których nigdy nie było... O dzieciach, które potrafią rozmawiać ze zwierzętami, oraz zwierzętach, które gotowe są oddać życie, by pokonać złą magię; chłopcach wychowywanych przez umarłych oraz dziewczynkach, które zaprzyjaźniają się z duchami z nawiedzonego domu; chłopcach, którzy nakrywają samego diabła na grzebaniu w starych magazynach w przydomowym garażu, czy takich, którzy mają moc równą bogom; mających wiedzę tajemną kobietach, które poślubiły Zima; młodych mężczyznach i kobietach, którzy walczą za pomocą Magii Ostrokrzewu z Magią Żelaza w arturiańskiej Brytanii czy też zmagają się z śmiertelnie groźnym magicznym spiskiem na swoim podwórku; gadających kurczakach i potwornych mantykorach; kamiennych ludziach, tajemniczych nieznajomych, niezrównanym rubinie, czarownikach mrocznych jak noc oraz jasnych i łagodnych jak letni poranek... a także kilku czarownikach, którzy nie mogą się zdecydować!
Mamy nadzieję, że będziecie się dobrze bawić.
NAGROBEK CZAROWNICY
NEIL GAIMAN
Jedna z największych gwiazd współczesnej science fiction, fantasy i horroru, Neil Gaiman zdobył trzy nagrody Hugo, dwie nagrody Nebula, jedną World Fantasy Award, sześć nagród Locusa, cztery nagrody im. Brama Stokera, trzy nagrody im. Geffena, i dwie Mythopoeic Fantasy Awards. Zasłynął jako scenarzysta powieści graficznej Sandman, która pozostaje jedną z najbardziej cenionych serii komiksowych wszech czasów. Gaiman wciąż jest na tym polu supergwiazdą. Wśród jego powieści graficznych, z których wiele powstało we współpracy Z Dave'em McKeanem, są Czarna Orchidea, Drastyczne przypadki, Sygnał do szumu, Komedia tragiczna czy tragedia komiczna, czyli Mr. Punch, a wśród książek dla dzieci - Wilki w ścianach i Dzień, w którym wymieniłem tatę na dwie złote rybki.
W ostatnich latach odnosi podobne sukcesy na polu science fiction i fantasy dzięki wydaniu bestsellerowej powieści Amerykańscy bogowie, która zdobyła w 2002 roku nagrody Hugo i Nebula oraz nagrodę im. Brama Stokera, Koraliny, która przyniosła mu nagrody Hugo i Nebula w 2003 roku, oraz opowiadania Studium w szmaragdzie, za które otrzymał nagrodę Hugo w 2004. Otrzymał również wraz Z Charlesem Vessem World Fantasy Award za opowieść Sen nocy letniej oraz zdobył International Horror Critics Guild Award za zbiór Angels and Visitations: A Miscellany. Do innych powieści Gaimana należą Dobry omen (napisany z Terrym Pratchettem), Nigdziebądź i Chłopaki Anansiego. Poza tomem Angels and Visitations jego krótkie formy literackie zostały zebrane w Dymie i lustrach oraz Rzeczach ulotnych. Napisał również Don't Panic: The Official Hitchiker's Guide to the Galaxy Companion, A Walking Tour of the Shambles (z Gene'em Wolfe'em) oraz był redaktorem Ghastly Beyond Belief (z Kimem Newmanem), Book of Dreams (z Edwardem Kramerem) i Now We Are Sick: An Anthology of Nasty Verse (ze Stephenem Jonesem).
W poniższym lirycznym opowiadaniu zaciera podział między „szybkim" i „martwym" - oraz pokazuje, że tak naprawdę liczy się tylko uprzejmość, bez względu na to, po której stronie człowiek się znajduje...
Na skraju cmentarza pochowano niegdyś czarownicę, wszyscy to wiedzieli. Pani Owens powtarzała Bodowi wielokrotnie, żeby trzymał się od tego miejsca z daleka.
- Ale dlaczego? - pytał.
- Bo panuje tam klimat niezdrowy dla ludzi - mówiła pani Owens. - Tam już jest tylko bagno, w którym kończy się życie. Normalne moczary, mówię ci, chłopcze. Tam diabeł mówi dobranoc.
Pan Owens natomiast był bardziej enigmatyczny i mniej obrazowy.
- To nie jest dobre miejsce - mówił tylko.
Teren cmentarza kończył się u zbocza wzgórza przy starej jabłoni ogrodzeniem z żelaznych sztachet, pobrązowiałych od rdzy, zakończonych niewielkim pordzewiałym ostrzem w kształcie włóczni, za którymi rozciągał się ugór z plątaniną pokrzyw i wszelakiego zielska, jeżyn i jesiennych badyli. Bod, który w ogóle był grzecznym i posłusznym chłopcem, nie przeciskał się nigdy pomiędzy nimi, a tylko przychodził sobie przez nie popatrzeć. Wiedział, że nie mówią mu wszystkiego, i irytowało go to niepomiernie.
Bod wrócił na wzgórze, do zapomnianego kościółka na szczycie, pośrodku cmentarza, i czekał, aż zrobi się ciemno. Kiedy pasmo za-chodzącego słońca zabarwiło szary horyzont na czerwono, z wieży kościoła dobiegł jakby trzepot grubej płachty i Silas opuścił miejsce swojego spoczynku na dzwonnicy, złażąc głową w dół po strzelistym dachu.
- Co tam jest w odległym zakątku cmentarza? - zapytał Bod. - Za Harrisonem Westwoodem, Piekarzem Parafii, i jego żonami, Marion i Joan?
- A czemu pytasz? - powiedział jego opiekun, pożółkłymi palcami strzepując kurz z czarnego surduta.
Bod wzruszył ramionami.
- Tak się tylko zastanawiałem.
- To niepoświęcona ziemia - odparł Silas. - Wiesz, co to znaczy?
- Nie bardzo - powiedział Bod.
Silas podszedł ścieżką, nie unosząc z ziemi nawet jednego zwiędłego liścia, po czym usiadł na kamiennej ławce obok Boda.
- Są tacy - zaczął swym aksamitnym głosem - którzy wierzą, że cała ziemia jest święta. Ze była taka, zanim myśmy się na niej pojawili, i że będzie święta, kiedy z niej znikniemy. Ale tutaj, w twoim kraju, poświęcają kościoły i ziemię wokół nich, żeby chować w nich ludzi, żeby była święta. Ale obok tej poświęconej zostawiają fragment niepoświęconej, tu, na Potter's Field, żeby chować w niej przestępców, samobójców i niewierzących.
- A więc ludzie pochowani po drugiej stronie płotu byli źli?
Silas uniósł brew.
- Hmm? O, nie, wcale nie. Zobaczmy, dawno tam nie byłem. Nie przypominam sobie nikogo szczególnie paskudnego. Pamiętaj, że w minionych czasach można było powiesić kogoś za kradzież szylinga. A zawsze znajdą się ludzie, którzy stwierdzą, że życie już ich zawiodło i uważają, że powinni zrobić, co w ich mocy, by przyspieszyć przejście na inną płaszczyznę egzystencji.
- Znaczy: zabijają się, tak? - upewnił się Bod.
Miał osiem lat, chłonął świat szeroko otwartymi oczami i z całą pewnością nie był głupi.
- A juści.
- I co, udaje im się? Są szczęśliwsi po śmierci?
Silas błyskawicznie uśmiechnął się tak szeroko, że pokazał cały garnitur kłów.
- Czasami. Przeważnie nie. Tak jak w przypadku tych, którzy myślą, że gdzie indziej będzie im lepiej, i na własnej skórze przekonują się, że to ułuda. Dokądkolwiek człowiek idzie, zabiera siebie. Jeśli wiesz, co chcę przez to powiedzieć.
- Trochę tak - odparł Bod.
Silas wyciągnął dłoń i zmierzwił włosy chłopca.
- A co z tą wiedźmą? - zapytał Bod.
- No tak. W rzeczy samej - odparł Silas. - Samobójcy, przestępcy i wiedźmy. Ci, co zmarli bez spowiedzi.
Wstał, cień nocy w poświacie.
- Gadamy tu i gadamy - powiedział - a ja nawet jeszcze śniadania nie jadłem. A ty się spóźnisz na lekcje.
W półmroku przy grobowcu rozległ się stłumiony odgłos implozji, trzepot aksamitnej ciemności i Silas zniknął.
Kiedy Bod dochodził do mauzoleum pana Pennywortha, na niebie pojawił się już księżyc i Thomes Pennyworth („leszy tu w nadsiei na fskszeszenie duszy jego") już na niego czekał, i to nie w szampańskim nastroju.
- Spóźniłeś się - powiedział.
- Przepraszam, panie Pennyworth.
Pennyworth cmoknął. W zeszłym tygodniu pan Pennyworth uczył Boda na temat Żywiołów i Humorów, ale Bod zapomniał, które są które. Spodziewał się sprawdzianu, ale zamiast tego pan Pennyworth powiedział:
- Czas na ćwiczenia praktyczne. W końcu czas ucieka.
- A ucieka? - zapytał Bod.
- Mam takie obawy, paniczu Owens. No to jak u pana z Przygasaniem?
Bod miał nadzieję, że to pytanie jednak nie padnie.
- Wszystko w normie - odparł. - No, wie pan.
- Nie, paniczu Owens. Nie wiem. Może mi pan zademonstruje?
- Dlaczego nie?
Panna Borrows uśmiechnęła się prostolinijnym trupim uśmiechem.
- To ludzie zupełnie nie z naszej sfery - powiedziała.
- Ale to przecież też cmentarz, prawda? Przecież mógłbym tam pójść, gdybym chciał?
- Szczerze mówiąc, odradzałabym - powiedziała panna Borrows.
Bod był posłuszny, lecz ciekawy, i tak po lekcjach minął Harrisona Westwooda, Piekarza, i rodzinny grobowiec z figurą bezgłowego anioła, ale nie zszedł w dół na Potter's Field. Wspiął się na zbocze wzgórza, gdzie po pikniku sprzed trzydziestu lat został ślad w postaci jabłoni.
Z niektórych zdarzeń Bod potrafił wynieść właściwą naukę. Zjadł kiedyś mnóstwo niedojrzałych jabłek, kwaśnych, z białymi pestkami, i odpokutował za to okrutnie. Zwijał się z bólu, a pani Owens zrobiła mu wykład o tym, czego nie należy jeść. Teraz już czekał, aż jabłka dojrzeją, i nigdy nie jadł więcej niż dwa, trzy na noc. Co prawda, tydzień temu spałaszował ostatnie owoce, ale i tak lubił przychodzić pod jabłoń, żeby zebrać myśli.
Wspiął się po pniu na swoje ulubione miejsce między dwiema gałęziami i patrzył na rozciągające się pod nim Potter's Field, najeżony kolcami pas chaszczy i bujnej trawy, skrzący się w blasku księżyca. Zastanawiał się, czy wiedźma ma żelazne zęby i podróżuje w domku na kurzych łapach, czy też jest chuda i ściska miotłę.
Zgłodniał nagle. Teraz żałował, że pożarł wszystkie owoce na jabłoni. Ze nie zostawił ani jednego...
Spojrzał w górę i wydawało mu się, że coś dostrzegł. Popatrzył raz i drugi, żeby się upewnić. Jabłko, czerwone, dojrzałe jabłko.
Bod szczycił się tym, że wspaniale wspinał się po drzewach. Podciągnął się wyżej, przechodził z gałęzi na gałąź i wyobrażał sobie, że zmienia się w Silasa, który gładko i bez wysiłku potrafił wspiąć się po ceglanym murze. Jabłko, którego czerwień sprawiała wrażenie niemal czerni w blasku księżyca, wciąż wisiało poza jego zasięgiem.
Bod przesunął się wolno wzdłuż gałęzi, aż znalazł się tuż pod nim. Wyciągnął rękę i koniuszkami palców dotknął doskonałego tworu natury.
Nie dane mu było go skosztować.
Rozległ się trzask, jakby wypaliła strzelba, i gałąź załamała się pod nim.
*
Ostry przenikliwy ból błysnął mu pod powiekami barwą gromu przetaczającego się po niebie w ciemną letnią noc.
Ziemia pod nim była stosunkowo miękka i dziwnie ciepła. Wetknął w nią dłoń i poczuł coś na kształt ciepłej sierści. Wylądował na stercie trawy, którą cmentarny ogrodnik wyrzucił tu po koszeniu i która złagodziła jego upadek. A jednak bolało go w piersiach, a noga rwała tak, jakby to na niej wylądował, i do tego jeszcze krzywo.
Bod jęknął.
- Ciiiicho, pacholę moje - rozległo się za jego plecami. - Skąd się tu wziąłeś? Spadłeś jak kamień. Czy tak się zachowuje grzeczny chłopiec?
- Siedziałem na jabłoni - powiedział Bod.
- Ach. Pokaż mi tę nogę. Złamana jak witka, założę się. - Chłodne palce dotknęły jego lewej nogi. - Nie jest złamana. Zwichnięta, tak, może nawet skręcona. Miałeś więcej szczęścia niż sam diabeł, żeś tak walnął w ten kompost. Nic takiego się nie stało.
- Och, to dobrze - powiedział Bod. - Ale boli.
Odwrócił głowę i spojrzał za siebie. Była od niego starsza, ale jeszcze nie dorosła i nie wyglądała ani przyjaźnie, ani wrogo. Za to była czujna. Miała inteligentną twarz, na której nie było nawet cienia urody.
- Jestem Bod - powiedział.
- Żywy chłopiec? - zapytała.
Bod pokiwał głową.
- Tak sobie myślałam - powiedziała. - Słyszeliśmy o was, nawet tutaj, na Potter's Field. Jak cię zwą?
- Owens - odparł. - Nobody Owens. Czyli Bod.
- No jak tam zdrowie szanownego panicza?
Bod obrzucił ją spojrzeniem. Jej strój stanowiła prosta, biała sukienka. Miała długie, myszowate włosy i coś w twarzy, co sugerowało pokrewieństwo z goblinami - cień uśmiechu, który zawsze był obecny na jej obliczu, bez względu na to, co robiła reszta.
- Jesteś samobójczynią? - zapytał. - Ukradłaś szylinga?
- Nigdym niczego nie ukradła - odparła. - Nawet giezła ni zapinki. Ale, ale - dodała z szelmowskim uśmiechem - samobójcy są tam, po drugiej stronie tego ostrokrzewu, szubienicznicy w jeżynach, obaj. Jeden bił trefną monetę, a drugi rabował na rozstajach dróg, tak twierdzi, choć moim skromnym zdaniem był z niego zwykły rzezimieszek i nicpoń.
- Aha - skwitował to Bod. I nagle zaczęło się w nim rodzić nie- dające spokoju podejrzenie. - Mówią, że gdzieś tu leży wiedźma.
Pokiwała głową.
- Pławiona i spalona, a bidulka nawet nagrobka nie ma.
- Pławili cię i do tego spalili?
Przysiadła na wprost niego przy kupie ściętej trawy i objęła chłodnymi dłońmi tętniącą bólem nogę.
- Przyszli do mojej chatki o świcie, zanim się dobrze obudziłam, i zaciągnęli mnie na błonia. „Wiedźma, czarownica!" - darła się opasła, świeżo wyszorowana na różowo tłuszcza, przypominająca wymyte do czysta prosiaki w dzień targowy. Jedno po drugim przekrzykiwali się, że tej to mleko kwaśniało, temu chabeta się ochwaciła i w końcu podniosła się jejmość Jemima, najtłustsza, najbardziej różowa, najlepiej wyszorowana z nich wszystkich, i mówi, jak to Solomon Porritt teraz się od niej odwrócił i kręci się tylko przy pralni jak pszczoła przy garncu miodu, i mówi ci ona, że to moja wina, że zaczarowałam tego młodego biedaka. No i przywiązują mnie do drąga i wpychają do stawu, żeby sprawdzić, czym nie wiedźma.
Ani mnie to nie utopi, ani nie zmoże, ale jeślim nie wiedźma, to a juści poczuję. Ojciec jejmościanki Jemimy daje każdemu z oprawców sztukę srebra, coby mnie przytrzymali długo w zielonej brei, ażem się zadławiła.
- I zadławiłaś się?
- O tak. Nałykałam się wody, że hej. I załatwili mnie.
- Ojej. Znaczy, nie byłaś wiedźmą.
Dziewczyna wbiła w niego spojrzenie paciorkowatych, trupich ślepi i uśmiechnęła się półgębkiem. Wciąż przypominała goblina, ale teraz wyglądała jak ładny goblin i Bod uświadomił sobie, że wcale nie musiała magią kusić młodego Solomona Porritta, nie musiała, skoro potrafiła się tak uśmiechać.
- Co za bzdury. Pewnie, żem wiedźma. Dowiedzieli się, kiedy wyciągnęli mnie z wody i rozłożyli na murawie, a ja trzy ćwierci od samej śmierci leżałam tak w zielsku, pokryta mułem ze stawu. Wywróciłam ino ślepiami i przeklęłam każdego z osobna i wszystkich, co byli tam tego dnia na błoniach, żeby żadne z nich nie mogło zaznać spokoju w grobie. Alem się zdziwiła, że tak łatwo mi poszło to przeklinanie. Jakbym rzuciła się w tany, kładąc pierwsze kroki do dźwięków, com nigdy nie słyszała, a potem pląsałabym do samiuśkiego rana.
Wstała, zakręciła młynka i tylko błysnęła stopami w blasku księżycowej poświaty.
- I tak ich przeklęłam ostatnim bulgoczącym tchnieniem, cuchnącym mulistym szlamem ze stawu. I wyzionęłam ducha. Spalili moje ciało na błoniach na czarny węgiel i smołę i wrzucili mnie w dziurę na Potters Field nawet bez nagrobka z imieniem.
Była to jedyna chwila, w której zamilkła i opanował ją wyraźny smutek.
- Czy któreś pochowano na tym cmentarzu? - zapytał Bod.
- Ani jedno tu nie leży - powiedziała dziewczyna, mrugając filuternie. - W sobotę po tym, jak...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]