Cynsterowie 05Sekretna miإ‚oإ›ؤ‡ - Laurens Stephanie, cykl cysternowie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
lyiut urypnahi:^
Stinl Lme
Piejckr okładki: BLMU Kulrso-Diimazi&k
Kucekla: AHcjn Chylińska
Prolog
Copyright O 2000 by Svadck Manitgemcill PlOpi iclnty lid.
CopyiiRhi C 2ttU fa ihe Połish traailaiiim Wydawnictwo _!»»'
17 kwietniq 1820 roku
Morwellan park, Somerset
ISBN 83-S06.Ś5-10-S
Groziła jej katastrofa.
Znowu.
Ałalhea Morwellan siedziała przy biurku w biblio
tece i wpatrywała się w trzymany w ręce list od do
radcy finansowego rodziny, ledwo widząc staranne
pismo. Pamiętała każde słowo. Ostatni akapit
brzmiał:
Sądzę, maju droga, Że jesteśmy podobnej) zdanw.
Nie mieliśmy popełnić żadnego Medu.
Żadnego błędu. Podejrzewała, podświadomie
oczekiwała, że tak będzie, jednak—
Alathca odetchnęła głęboko i odłożyła list. Trzęsły
jej sic ręce. Poczuła lekki powiew wiatru od strony
wysokich okien. Po chwili wahania wstała i podeszła
do przeszklonych drzwi wychodzących na południo
wy trawnik.
Na rozległej łące, oddzielającej taras od ogrodo
wej sadzawki, jej przvrodnie rodzeństwo bawiło się
piłką. Blask słońca rozświetlił jasną głowę najstar
szy przyrodni brat Alathci Charlie, wyskoczył wyso-
WydawB>^wo ..(•,%'
ul I .id/ - s 44a
01-446 Wii^,,
W. (H-22) 577-27-05, 877-40-33: (ax (0-22) 837- 10-54
c-niiiil: hisb»'o»
,
ytŁs*:iiŁi»i>h».coio.pl
Dni* i oprawi: BOłosłockie Zilbdy Or»*;". :n li A-
5
ko i pochwyci) pitkę przed Jcremym, mającym zale
dwie dziesięć lat, ale zawsze skorym do rywalizacji.
Pomimo zaczątków wytworności, dziewiętnastoletni
Charlic pochłonięty byl grą, w której uczestniczyło
mtodszc rodzeństwo, Jeremy i licząca ledwie sześć
lat Augusta- Ich starsze siostry, osiemnastoletnia
Mary i siedemnastoletnia Alice także przyłączyły się
do zabawy.
Wszyscy w domu kręcili się jak w ukropie, przygo
towując się do przeprowadzki do Londynu, gdzie
Mary i Alice miały zostać wprowadzone do towarzy
stwa. Jednak obie dziewczyny, nic przejmując się wa
gą czekającej je prezentacji, z zapałem oddawały się
grze, a ich okolone lokami buzie tryskały niezmąco
ną radością, jaką czerpały z prostej rozrywki.
Głośny okrzyk Charliego sygnalizował mocny wy
rzut - piłka poszybowała wysoko ponad trzema
dziewczętami i potoczyła się w stronę domu. Odbiła
się od brukowanej alejki i, pokonując niskie schodki,
wpadła na taras. Następnie, podskakując, pokonała
próg biblioteki i poturlata się po podłodze. Alathea
podkasała spódnicę i nogą zatrzymała piłkę. Gdy za
stanawiała się, co zrobić, zobaczyła zdyszane, śmieją
ce się siostry, biegnące w stronę tarasu. Alathea
schyliła się, podniosła piłkę i trzymając ją w jednej
ręce, wyszła na taras.
Roześmiane Mary i Alice zatrzymały się przed schod
kami.
- Do mnie, Allie, do mnie!
- Nie! Kochana Alatheo! Do mnie!
Alathea udawała, że się zastanawia, czekając, aż
maleńka Augusta, która pozostała daleko w tyle, do
biegnie do tarasu. Mała zatrzymała się parę kroków
za starszymi siostrami i uniosła anielską twarzyczkę ku
Aiathci. Ta z uśmiechem przerzuciła piłkę ponad gło-
wami starszych dziewcząt, które z otwartymi ustami
śledziły jej lot. Augusta, śmiejąc się perliście, podsko
czyła, złapała piłkę i popędziła z nią przez łąkę.
Wymieniwszy z Alathea porozumiewawcze uśmie
chy, Mary krzyknęła coś w stronę Augusty i obie
z Alice rzuciły się w pościg. Alathea pozostała na ta
rasie. Fala gorąca, jaka ją ogarnęła, nie miała nic
wspólnego z ostrym słońcem. Jej uwagę zwrócił jakiś
ruch pod ogromnym dębem. To jej macocha, Serena,
machała do niej z ławki, skąd wraz z lordem Mcre-
dith, ojcem Alathei, obserwowała swoje dzieci.
Alathea z uśmiechem pomachała w odpowiedzi.
Spojrzała na swoje przyrodnie rodzeństwo, które
dzikim pędem zmierzało w stronę stawu, po czym
głęboko wciągnęła powietrze, zacisnęła usta i wróci
ła do biblioteki.
Zbliżając się do biurka, patrzyła na zdobiące ścia
ny gobeliny i obrazy w złotych ramach, na obite skó
rą grzbiety stojących na półkach książek. Ogrom
na biblioteka stanowiła chlubę Morwellan Park, sie
dziby rodowej lordów Meredith. Morwellanowie
od stuleci zamieszkiwali Morwellan Park, a dokład
nie od czternastego wieku, zanim jeszcze nadano im
tytuł hrabiowski. A ten piękny dwór został zbudowa
ny na polecenie pradziadka Alathei, zaś nad ukształ
towaniem zieleni czuwał jej dziadek.
Gdy dotarła do ogromnego, bogato rzeźbionego
biurka, z którego korzystała od jedenastu lat, spoj
rzała na leżący na bibularzu list. Nie było szansy, że
by ugięła się przed groźbą, jaką zawierał. Nikt nie
mógł zakłócić spokoju, który od dziesięciu lat z po
święceniem zapewniała rodzinie.
Patrząc na list Wiggsa, rozważała ogrom zadania,
przed którym stała. Była zbytnią realistką, żeby nie
widzieć trudności i niebezpieczeństw. Jednak nie
6
7
po raz pierwszy stała wobec groźby finansowej i to
warzyskiej ruiny.
Wzięła list i przeczytała go ponownie. Nadszedł
z Londynu w odpowiedzi na jej wiadomość wysłaną
pospiesznie przez umyślnego. Było to trzy dni temu,
kiedy po raz drugi w jej życiu cały świat zatrząsł się
w posadach.
Podczas ścierania kurzu w pokoju lorda pokojów
ka natknęła się na jakiś urzędowy dokument, wci
śnięty do dużego wazonu. Na szczęście dziewczy
na miała dość rozsądku, żeby zanieść papier do och
mistrzyni i kucharki, pani Figgs, która natychmiast
wpadła do biblioteki i położyła list przed Alatheą.
Upewniwszy się, że niczego nie przeoczyła z listu
Wiggsa, odłożyła go na bok. Przeniosła spojrzenie
na szufladę z lewej strony biurka, gdzie spoczywał
przeklęty dokument. Skrypt dłużny. Nie musiała go
ponownie czytać - każdy szczegół odciśnięty był w jej
pamięci. Nota wzywała lorda Mereditha do zapłace
nia sumy, która przekraczała aktualną wartość całe
go majątku. W zamian miał otrzymać przyzwoity
procent z dochodów, uzyskanych przez Środkowo
wschodnią Afrykańską Kompanię Złota. Oczywiście
nie było gwarancji, że kiedykolwiek pojawią się ja
kieś zyski, a poza tym ani ona, ani Wiggs, ani żaden
z jego kolegów nie słyszeli o Środkowowschodniej
Afrykańskiej Kompanii Złota.
Gdyby spalenie noty dawało cokolwiek, z radością
roznieciłaby ognisko na dywanie. Niestety, była to je
dynie kopia weksla. Jej kochany, niezdecydowany,
beznadziejnie niezaradny ojciec podpisał wyrok
na przyszłość całej rodziny, kompletnie nie zdając
sobie sprawy z tego, co robi. Wiggs potwierdził, że
weksel jest całkowicie legalny i podlega egzekucji,
gdyby więc zażądano spłaty sumy, na jaką został wy-
stawiony, rodzina by zbankrutowała. Straciliby nie
tylko zadłużone drobniejsze włości i Morwellan Ho-
use w Londynie, ale także Morwellan Park i wszyst
ko, co do niego należało. Jeśli więc chciała mieć
pewność, że rodzina Morwellanów pozostanie
w Morwellan Park, że Charlie i jego synowie odzie
dziczą w całości dom przodków, że jej przyrodnie
siostry wejdą do towarzystwa i znajdą godnych siebie
mężów, musiała znaleźć jakieś wyjście z tej sytuacji.
Tak jak poprzednio.
W roztargnieniu stukając ołówkiem w bibularz,
Alathea wbiła niewidzące spojrzenie w portret pra
dziadka, który spoglądał na nią z przeciwległej
ściany.
To nie był pierwszy raz, kiedy ojciec doprowadził
rodzinę na krawędź ruiny. Już wcześniej stała w ob
liczu nędzy. Dla szlachetnie urodzonej kobiety, któ
ra wychowywała się w kręgu towarzyskiej elity taka
perspektywa była - i pozostała - przerażająca,
zwłaszcza że była trudna do wyobrażenia. Alathea
nie miała wielkiego pojęcia, co oznacza nędza i wca
le nie zamierzała bliżej jej poznawać. Nie chciała też,
żeby zapoznało się z nią jej niewinne rodzeństwo.
Tym razem była dojrzalsza niż poprzednio, więcej
wiedziała - miała większe szanse, żeby poradzić so
bie z zagrożeniem. Bo za pierwszym razem...
Cofnęła się myślami do owego popołudnia
sprzed jedenastu lat, kiedy wybierała się na swój
pierwszy bal i musiała zmienić zamiary. Od tamte
go czasu wzięła na siebie ciężar zarządzania rodzin
nymi finansami i pracowała niestrudzenie, aby od
budować fortunę rodu, jednocześnie utrzymując
na zewnątrz wrażenie bogactwa. Nalegała, żeby
chłopcy poszli do Eton, a następnie do Oksfordu.
Charlie miał tam rozpocząć studia już we wrześniu.
8
9
Oszczędzała i ciułała każdy grosz, żeby zawieźć Ma
ry i Alice do miasta i zapewnić im debiut w wielkim
stylu.
Cała służba czekała na przeprowadzkę do Londy
nu, mającą nastąpić już za parę dni. Ona sama mia
ła nadzieję cieszyć się subtelnym zwycięstwem
nad losem w chwili, gdy jej przyrodnie siostry będą
dygać przed zgromadzoną elitą.
Alathea długo patrzyła przed siebie, rozważając,
oceniając, odrzucając różne rozwiązania. Tym razem
oszczędność na nic się nie zda - żadna zaoszczędzo
na kwota nie mogła się równać z sumą wymienioną
w skrypcie dłużnym. Odwróciła się i wyciągnęła szu
fladę z lewej strony biurka. Wyciągnęła weksel i po
nownie starannie go przestudiowała. Zaczęła rozwa
żać możliwość, że Środkowowschodnia Afrykańska
Kompania Złota jest wielkim oszustwem.
Żadne uczciwie działające przedsiębiorstwo nie
skłoniłoby jej niezaradnego w interesach ojca do za
inwestowania ogromnej sumy pieniędzy bez uprzed
niego dyskretnego sprawdzenia, czy może sprostać
takiemu zobowiązaniu. Im dłużej rozważała sprawę,
tym bardziej była przekonana, że ani ona, ani Wiggs
nie popełnili żadnej pomyłki. Środkowowschodnia
Afrykańska Kompania Złota była jednym wielkim
szwindlem.
Nie miała zamiaru pokornie oddawać wszystkie
go, co w ciągu ostatnich jedenastu lat zdobyła dla za
bezpieczenia przyszłości rodziny, żeby jacyś podli
oszuści mogli sobie wymościć gniazdko.
Musiało istnieć jakieś wyjście - do niej należało
znalezienie go.
Rozdział 1
6 maja 1820 roku
Londyn
Ramiona Gabriela Cynstera, przemierzającego
krużganki kościoła Świętego Jerzego w pobliżu Ha-
nover Sąuare, otoczyły opary mgły. Powietrze było
chłodne, a mrok krużganków rozpraszało miejscami
słabe światło ulicznych latarni.
Dochodziła trzecia w nocy: modny Londyn spał
w najlepsze. Umilkł stukot kół powozów, odwożą
cych do domu nocnych marków, i nad miastem napa
dła głęboka cisza.
Dotarłszy do końca podcieni, Gabriel się odwró-
cił. Zmrużonymi oczami uważnie przyjrzał się ka
miennemu tunelowi, utworzonemu pomiędzy fron
tonem kościoła a wysokimi kolumnami podpierają
cymi fasadę. Mgła kłębiła się i wirowała, przesłania
jąc widok. Tydzień wcześniej Gabriel stał w tym sa
mym miejscu, obserwując jednego ze swoich kuzy
nów, Demona, odjeżdżającego wraz z nowo poślu
bioną żoną. Poczuł wtedy nagły chłód - może było to
ostrzeżenie, przeczucie nadciągających wydarzeń
11
[ Pobierz całość w formacie PDF ]