Cykl Szmaragd - 02 - Podarunek - Garwood Julie, Szmaragd
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Julie Garwood
Podarunek
Prolog
Anglia, 1802
Wzajemne wymordowanie się gości weselnych było tylko kwestią czasu.
Baron Oliver Lawrence podjął oczywiście wszystkie środki ostrożności — wszak to król Jerzy zarządził, że ceremonia odbędzie się na jego zamku. Do przybycia władcy Anglii Lawrence pełnił rolę gospodarza, ale tak musiało być. Król osobiście powierzył mu to zadanie i Lawrence, który zawsze był mu wiernie oddany i lojalny wobec niego, posłuchał bez wahania. Obie rodziny — zarówno Winchesterowie, jak i rebelianccy St. Jamesowie — gwałtownie broniły się przeciw temu związkowi, jednak ich protesty nie zdołały wpłynąć na zmianę stanowiska króla. Jego decyzja była nieodwołalna. Baron Lawrence znał jej przyczyny. Na nieszczęście był jedynym człowiekiem w Anglii, który miał jeszcze kontakty z obu rodzinami.
Baron nie był już jednak wcale dumny ze swojej wyjątkowej pozycji; wręcz przeciwnie, uważał nawet, że z tego powodu czeka go jeszcze wiele trudności. Król wierzył wprawdzie, że goście weselni będą zachowywali się przyzwoicie, ponieważ ceremonia odbywała się na neutralnym gruncie, ale Lawrence był lepiej zorientowany w sytuacji.
Mężczyźni, którzy go otaczali, byli opanowani żądzą mordu. Jedno słowo wypowiedziane fałszywym tonem lub najmniejsza nieuprzejmość mogły doprowadzić do rzezi. Wystarczyło spojrzeć na ich twarze, by dostrzec, jak bardzo pragną jeden drugiego zakatrupić.
Ubrany w biały ornat biskup siedział między obu zwaśnionymi rodzinami na krześle z wysokim oparciem. Nie patrzył ani na lewo w stronę Winchesterów, ani na prawo, gdzie ustawili się wojowniczy St. Jamesowie, ale prosto przed siebie. Dla zabicia czasu bębnił palcami w drewniane poręcze swego krzesła. Od czasu do czasu wydawał z siebie głębokie westchnienie, które przypominało baronowi dychawiczny oddech starego, chorego konia. Poza tym nic nie zakłócało złowieszczej ciszy w wielkiej sali.
Lawrence z desperacją potrząsał głową. Wiedział, że nie może oczekiwać od biskupa żadnej pomocy, gdyby rzeczywiście miały się pojawić jakieś trudności. Narzeczony i narzeczona czekali piętro wyżej w oddzielnych pokojach na przybycie króla — dopiero potem mieli być sprowadzeni lub zaciągnięci do sali. Niech Bóg ma oboje w swojej opiece, gdyby w tym momencie rozszalało się piekło!
Był to naprawdę straszny dzień. Lawrence musiał nawet postawić pod ścianami sali między królewskimi gwardzistami własnych strażników, aby utrzymać w ryzach wzburzonych gości. Krok ten był w przypadku wesela tak samo niezwykły, jak i to, że goście byli uzbrojeni po zęby. Winchesterowie mieli na sobie tyle broni, że ledwie mogli się poruszać. Demonstrowana przez nich wyższość była wprost obrażająca i należało bardzo wątpić, czy dotrzymają wierności królowi. Mimo to Lawrence nie mógł potępiać tych mężczyzn w czambuł. W zasadzie jemu również z trudem przychodziło ostatnio okazywanie szacunku monarsze, ponieważ jego decyzje często były niesłychanie nierozsądne.
Każdy w Anglii wiedział, że Jerzy stracił rozum, nawet, jeżeli nikt nie ważył się powiedzieć tego głośno z obawy przed karami. Zbliżające się wesele było jednak wystarczającym dowodem, że władca nie był już przy całkiem zdrowych zmysłach. Król zwierzył się Lawrence'owi, że jest zdecydowany przywrócić w swoim królestwie jedność, i baron był przerażony tą dziecinną nadzieją.
Mimo swego szaleństwa Jerzy ciągle jeszcze był jednak królem i goście weselni powinni, do diabła, okazywać mu przynajmniej trochę szacunku. Nie można było tolerować ich bezczelnego zachowania. Dlaczego dwaj ze starszych Winchesterów tak demonstracyjnie gładzili rękojeście swoich mieczów, jak gdyby w każdej chwili oczekiwali krwawej bitwy? St. Jamesowie widzieli te gesty i choć większość z nich nie miała przy sobie mieczy, śmiali się wyzywająco.
Winchesterowie mieli nad klanem St. Jamesów liczebną przewagę sześć do jednego, ale St. Jamesowie byli za to znani ze swej bezwzględności, ich niecne wyczyny stały się już legendą: potrafili wydłubać mężczyźnie oczy tylko dlatego, że zezował, kopali przeciwnika w krocze i delektowali się krzykami bólu, a tylko sam Bóg zapewne wiedział, co robili swoim prawdziwym wrogom.
Odgłosy, które dotarły z dziedzińca, pobudziły uwagę Lawrence'a. W chwilę potem wbiegł schodami na górę osobisty adiutant króla, ponury mężczyzna o nazwisku Roland Hugo. Miał na sobie galowy mundur. Jaskrawoczerwone spodnie i biała marynarka mundurowa powodowały, że jego i tak masywna postać wydawała się jeszcze potężniejsza. Lawrence uważał, że Hugo wygląda jak tłusty kogut, ale ponieważ był z nim zaprzyjaźniony, zachowywał tę mało pochlebną opinię dla siebie.
Obaj mężczyźni padli sobie na krótko w ramiona, po czym Hugo cofnął się o krok i wyszeptał:
— Pojechałem przodem. Król przybędzie za kilka minut.
— Bogu niech będą dzięki — odparł Lawrence z nieukrywaną ulgą i chusteczką starł krople potu z czoła. Hugo patrzył badawczo ponad ramionami Lawrence'a i potrząsał głową.
— Cicho tu jak w mauzoleum — wyszeptał. — Nie wykorzystałeś okazji do zabawienia gości? Lawrence spojrzał zmieszany na swego przyjaciela.
— Zabawić? Hugo, tylko krwawe ofiary ludzkie mogłyby sprawić przyjemność tym barbarzyńcom.
— Widocznie twoje poczucie humoru pomogło ci opanować tę okropną sytuację.
-Ja nie żartuję — odrzekł baron. — Tobie też przejdzie ochota do śmiechu, kiedy zrozumiesz, jak wybuchowa jest sytuacja. Winchesterowie nie przybyli tu po to, by wręczyć prezenty... są uzbrojeni, jakby szli na wojnę.
- Hugo z niedowierzaniem potrząsał głową, ale Lawrence nie zwracał na to uwagi i kontynuował: Usiłowałem namówić ich do odłożenia broni, ale bez powodzenia. Nie są bynajmniej w świątecznym nastroju.
— Eskorta królewska błyskawicznie ich rozbroi — wy- mruczał Hugo i po chwili zastanowienia dodał: — Niech będę przeklęty, jeżeli dopuszczę do tego, by nasz król wkroczył na tak wrogą arenę. To wesele, a nie pole bitwy.
Hugo udowodnił, jak skuteczne mogą być jego groźby. Winchesterowie odłożyli broń w rogu sali, gdy rozgniewany adiutant króla wydał stosowny rozkaz i gwardia królewska otoczyła gości kołem. Nawet ci nieliczni St. Jamesowie, którzy byli uzbrojeni, posłuchali jego wezwania — ale dopiero wówczas, gdy gwardziści na rozkaz Hugona założyli strzały na cięciwy łuków i trzymali je w gotowości. Nikt nie uwierzy w tę historię,. jeżeli mu ją opowiem, pomyślał Lawrence i poczuł zadowolenie, że król Jerzy nie ma pojęcia, jak trudno było troszczyć się o jego bezpieczeństwo.
Kiedy król Anglii wkroczył do wielkiej sali, gwardziści opuścili łuki, ale strzały trzymali w pogotowiu, by w każdej chwili, gdyby to było konieczne, móc zacząć strzelać. Biskup podniósł się ze swojego krzesła, wykonał przed królem formalny ukłon i gestem zaproponował mu swoje miejsce.
Dwóch obładowanych aktami i dokumentami adwokatów królewskich nie odstępowało Jerzego na krok. Lawrence odczekał, aż monarcha usiądzie, po czym ukląkł przed nim i donośnym, grzmiącym głosem potwierdził swoją przysięgę wierności. Miał nadzieję, że jego słowa nakłonią gości do okazania królowi szacunku w podobny sposób. Król skłonił się i oparł swe wielkie dłonie na kolanach.
— Jesteśmy z was bardzo zadowoleni, baronie Lawrence — powiedział. — Jesteśmy przecież cenionym przez naród królem i władcą wszystkich poddanych, nieprawdaż?
Lawrence był przygotowany na to pytanie. Król często się tak określał i z lubością słuchał potwierdzenia ze strony swoich poddanych.
— Tak, mój panie, jesteście cenionym przez naród królem i władcą wszystkich poddanych.
— Dobry chłopiec — wyszeptał król i dotknął prawie łysej czaszki Lawrence'a.
Baron poczerwieniał z zakłopotania. Król traktował go jak niedoświadczonego pachołka, a on rzeczywiście czuł się wtedy jak niedoświadczony pachołek.
— Podnieście się, baronie Lawrence, i pomóżcie mi dopilnować tej ważnej sprawy — rozkazał król.
Lawrence zrobił natychmiast to, czego od niego żądano. Kiedy z bliska obserwował Jerzego, musiał się powstrzymywać, by nie pokazać po sobie zaskoczeni. We wcześniejszych latach król wyglądał względnie dobrze, ale czas nie obszedł się z nim łaskawie. Jego policzki stały się pełniejsze, a przez twarz przebiegały głębokie zmarszczki. Grube worki pod oczami świadczyły o wyczerpaniu. Nieskazitelnie biała peruka z loczkami po bokach podkreślała jeszcze nienaturalną bladość twarzy.
Król wyczekująco uśmiechał się do swego wasala. Lawrence także odpowiedział uśmiechem, zdumiony tym niepotrzebnym wyrazem otwartości, chociaż przez wiele lat, zanim choroba poczyniła swoje spustoszenia, Jerzy traktował swoich poddanych jak życzliwy ojciec.
Baron stanął u boku króla i bacznie przyjrzał się mężczyznom, których uważał za buntowników. Jego donośny rozkaz przeciął ciszę panującą w sali:
— Na kolana!
Posłuchali. Hugo patrzył zdziwiony na Lawrence'a. Do tej pory nigdy nie zauważył, jak stanowczy potrafi być jego przyjaciel. Król był wielce zadowolony z powszechnego szacunku, który mu okazano.
Baronie — powiedział i spojrzał na Lawrence'a promiennym wzrokiem. — Sprowadźcie narzeczonych. Jest już dość późno, a my mamy jeszcze dużo do załatwienia.
Kiedy Lawrence skłonił się, król zwrócił się do sir Hugona:
— Gdzie są panie? Nie widzę żadnej damy, która uczestniczyłaby w tej ceremonii. Co to ma znaczyć, sir Hugonie?
Hugo nie chciał powiedzieć królowi prawdy i wyznać mu, że mężczyźni nie wzięli ze sobą swoich kobiet, ponieważ oczekiwali walki, a nie wesela. W tym wypadku szczerość zraniłaby tylko uczucia Jerzego.
— Rzeczywiście, wasza wysokość - odpowiedział szybko. — Ja także już zauważyłem, że nie ma tu dam.
— Ale dlaczego? — Drążył dalej król.
Hugo nie miał w pogotowiu żadnego sytuacji i zwrócił się do przyjaciela, momencie zjawił się ponownie w sali.
— Lawrence, czy znasz tego powody?
Baron zauważył wystraszony wzrok Hugona i powiedział:
— Podróż tu byłaby z pewnością zbyt uciążliwa dla... delikatnych dam.
Omal nie zadusił się tymi słowami. Kłamstwo było naprawdę bezczelne i oczywiste, ponieważ każdy, kto chociaż jeden jedyny raz widział panie z klanu Winchester, wiedział, że były one mniej więcej tak delikatne, jak nie przymierzając szakale. Pamięć króla Jerzego nie była już jednak najwyraźniej najlepsza. Krótkie skinienie głowy świadczyło, że wyjaśnienia te rozwiały jego wątpliwości.
Zanim baron rozpoczął przygotowania do ceremonii, rzucił wściekłe spojrzenie Winchesterom, którzy zmusili go do tego kłamstwa.
Narzeczonego wezwano do zajęcia przeznaczonego dla niego miejsca i natychmiast tłum rozstąpił się, by go przepuścić. Młody St. James wpadł do sali jak energiczny wojownik, który musi stawić czoło wrogiej hordzie. Miał kasztanowe włosy i czyste zielone oczy. Jego twarz sprawiała wrażenie kanciastej i szczupłej, a nos był złamany w czasie walki, którą bez wątpienia wygrał.
Nathan, jak nazywali go członkowie najbliższej rodziny, był jednym z najmłodszych szlachciców w całym królestwie — niedawno skończył czternaście lat. Jego ojciec, lord Wakersfield, był w sprawach rządowych poza krajem i dlatego nie mógł towarzyszyć synowi podczas tej ceremonii. W rzeczywistości w ogóle nie wiedział o tym weselu i Lawrence obawiał się, że z wściekłości wyjdzie z siebie, kiedy się o nim dowie. Już w normalnych okolicznościach był nieprzyjemnym człowiekiem, ale kiedy go prowokowano, potrafił być nieobliczalny. Znano go z tego, że był bardziej okrutny niż cały klan St. Jamesów razem wzięty. Lawrence przypuszczał, że właśnie z powodu tej cechy członkowie rodu zwracali się do niego o radę w ważnych sprawach i akceptowali go jako przywódcę.
Chociaż baron z całego serca nie cierpiał ojca, lubił młodego Nathana, którego już przedtem spotykał. Młodzieniec sprawiał wrażenie rozważnego i dojrzałego, choć miał dopiero czternaście lat. Lawrence cenił go, ale jednocześnie było mu go także trochę żal, ponieważ jeszcze nie widział go śmiejącego się.
Dalsi krewni nigdy nie zwracali się do młodego markiza po imieniu — nazywali go po prostu „chłopcem”. Musiał jeszcze przejść pomyślnie kilka prób, by zyskać opinię mężczyzny, ale nikt nie miał najmniejszych wątpliwości, że sprawdziłby się doskonale. Już ze względu na jego wzrost uważano go za potencjalnego przywódcę i żywiono nadzieję, że wyrośnie na energicznego, zdecydowanego człowieka, który w niczym nie będzie ustępował innym mężczyznom z klanu.
Markiz patrzył prosto na króla, kiedy kroczył przez salę, i zatrzymał się przed nim.
Lawrence uważnie obserwował młodzieńca. Wiedział, że St. Jamesowie poinstruowali go, by nie uginał kolan przed królem, jeżeli nie zostanie do tego wyraźnie wezwany.
Nathan zignorował jednak te wskazówki, ukląkł i pochylił głowę, a potem wyraźnym głosem złożył przysięgę wierności. Kiedy monarcha zapytał go, czy jest królem szanowanym przez naród i władcą wszystkich poddanych, po twarzy chłopca przemknął uśmiech.
— Tak, mój panie, jesteście cenionym królem narodu — odpowiedział.
Lawrence czuł podziw dla młodego markiza, a Jerzy uśmiechał się zadowolony, ale krewni Nathana mieli posępne miny. Winchesterowie chichotali, jakby cieszyli się z cudzego nieszczęścia.
Nagle chłopiec jednym płynnym ruchem podniósł się i odwrócił. Przez dłuższą, pełną ciszy chwilę patrzył groźnie na Winchesterów. Mimo swego gniewu St. Jamesowie mruczeli z uznaniem.
Młodzieniec nie zwracał w ogóle uwagi na swoich krewnych. Ze splecionymi z tyłu rękoma stał na rozstawionych nogach i patrzył w przestrzeń. Jego postawa nie wyrażała niczego innego poza znudzeniem.
Lawrence stanął tuż przed Nathanem i skinął głową by dać mu do zrozumienia, jak bardzo spodobał mu się jego występ.
Markiz odpowiedział ledwie dostrzegalnym ruchem głowy i Lawrence z trudem stłumił śmiech. Chłopiec najwyraźniej zbuntował się przeciw swoim krewnym nie bacząc na konsekwencje i postępował tak, jak według niego nakazywała sytuacja. Lawrence poczuł się niczym dumny ojciec, co było dość osobliwe, jako że sam ani nie był żonaty, ani nie miał dzieci. Wyruszając po narzeczoną zastanawiał się, czy Nathan zdoła utrzymać swoją znudzoną pozę podczas całej ceremonii.
Kiedy wszedł na pierwsze piętro, usłyszał płacz przerwany szorstkim, męskim głosem. Zapukał dwa razy i drzwi otworzył mu lord Winchester, ojciec narzeczonej. Jego twarz była czerwona ze złości.
— Już najwyższy czas — szczeknął
— Król spóźnił się na uroczystość — wyjaśnił baron.
Lord skinął krótko głową.
— Wejdźcie, Lawrence, i pomóżcie mi sprowadzić na dół tę małą krnąbrną smarkulę.
Lawrence zaśmiał się.
— Myślę, że wiele dziewcząt w tym wieku jest krnąbrnych.
— Po raz pierwszy słyszę coś takiego — mruknął lord.
— Szczerze mówiąc, pierwszy raz w życiu jestem sam z Sarą. Nie jestem nawet pewien, czy ona w ogóle wie, kim jestem. Wszystko jej oczywiście wyjaśniłem, ale jak widzicie, nie jest w takim nastroju, by kogokolwiek wysłuchiwać. Nie miałem pojęcia, że to takie trudne. Lawrence nie mógł ukryć swojego zaskoczenia uwagą.
— Haroldzie — powiedział — macie jeszcze dwie inne córki, które są starsze od Sary. Nie mogę pojąć, że wy...
— Nigdy nie miałem z nimi nic do czynienia — opryskliwie wpadł mu w słowo lord.
Wyznanie to wstrząsnęło Lawrence'em. Potrząsając głową podążył za lordem do pokoju. Narzeczona siedziała na brzegu fotela i szeroko otwartymi oczami patrzyła w okno. Gdy tylko dostrzegła przybysza, znowu zaczęła płakać. Była najbardziej czarującą narzeczoną, jaką Lawrence kiedykolwiek widział. Jej anielską twarzyczkę otaczały złote loki. Na głowie miała wianuszek z wiosennych kwiatów. Piegi na nosku nadawały jej twarzy wścibski wyraz, chociaż policzki były zalane łzami. Miała na sobie długą białą suknię z koronkowymi obramowaniami na brzegach i rękawach oraz haftowaną szarfę, która opadła na podłogę, kiedy dziewczyna się podniosła.
— Czas już zejść na dół, Saro — ogłosił ponuro ojciec.
- Nie.
Lord wściekle zaczerpnął powietrza.
— Gdy tylko znajdziesz się z powrotem w domu, zatroszczę się o to, byś pożałowała swojego nieposłuszeństwa, młoda damo. Na Boga, przełożę cię przez kolano, zobaczysz!
Baron wątpił, czy lord wskóra coś swoimi groźbami. Sara spojrzała buntowniczo na ojca, ziewnęła i znowu usiadła na brzegu fotela.
— Haroldzie, wybuchami wściekłości niczego nie osiągniecie — rzucił Lawrence.
— A więc muszę przejść do czynów — huknął lord z wysoko podniesioną ręką ruszył w kierunku córki.
Lawrence zagrodził mu drogę.
— Nie będziecie jej bili — powiedział gniewnie.
— Ona jest moją córką — ryknął lord. — Zmuszę j do diabła, żeby była mi posłuszna!
— Jesteście gościem w moim domu, Haroldzie — odparł Lawrence, a kiedy uzmysłowił sobie, że on także podniósł głos, opanował się i dodał spokojnie: — Pozwólcie mi z nią porozmawiać. Odwrócił się do Sary, na której wściekłość ojca najwyraźniej nie wywarła żadnego wrażenia. Ponownie ziewnęła. — Saro, cała ta sprawa nie potrwa dłużej niż kilka minut, a potem będziesz miała to wszystko za sobą — powiedział dziewczynce i pomógł jej wstać. Szepcząc do ucha uspokajające słowa owinął szarfę wokół jej talii i popchnął dziewczynkę w kierunku drzwi. Sara ponownie ziewnęła.
Była tak znużona, że nie broniła się, kiedy baron ciągnął ją dalej, ale gdy dotarli do drzwi, wyrwała się nagle z jego uchwytu i pobiegła z powrotem do swojego fotela. Chwyciła leżącą na nim starą narzutę i zataczając duży łuk wokół ojca wróciła do Lawrence'a. Ciągnące się po podłodze nakrycie udrapowała sobie na ramionach i podała rękę baronowi.
Ojciec usiłował odebrać jej tę zdobycz i Sara znowu zaczęła płakać. Lord klął.
— Wielki Boże, Haroldzie, zostawcie jej to — westchnął Lawrence.
— Nie zrobię tego! — krzyknął lord. — Nie mogę przecież pozwolić, by wzięła ze sobą te strzępy!
— Może przecież zatrzymać narzutę, dopóki nie dotrzemy do sali.
Lord, choć z oporami, w końcu ustąpił. Rzucił jeszcze córce wściekłe spojrzenie, zajął miejsce na czele ich małej procesji i zaczął schodzić w dół.
Lawrence nie nic przeciwko temu, by Sara była jego córką. Kiedy z ufnością patrzyła na niego i uśmiechała się doń, najchętniej wziąłby ją w ramiona i pocieszył. Gdy wreszcie znaleźli się w drzwiach do sali, lord usiłował wyrwać jej narzutę.
Nathan odwrócił się, kiedy usłyszał hałas, i jego oczy zrobiły się okrągłe ze zdziwienia. Nie mógł pojąć tego, co zobaczył. Święcie przekonany, że jego ojciec zaraz po powrocie każe anulować małżeństwo, nie wykazywał żadnego zainteresowania swoją przyszłą żoną i dlatego teraz, gdy po raz pierwszy ją zobaczył, był tak bardzo zaskoczony
Jego narzeczona okazała się małą hultajką. Nathan miał duże trudności z utrzymaniem swej znudzonej pozy. Lord krzyczał tak samo głośno jak jego córka, ale ona sprawiała wrażenie o wiele bardziej zdecydowanej. Uczepiła się nóg ojca i z zapałem waliła go piąstką w kolano.
Nathan uśmiechnął się, lecz jego krewni byli mniej powściągliwi. Ich głośny śmiech grzmiał w sali, podczas gdy Winchesterowie obserwowali to widowisko z przerażeniem. Lordowi, ich nieoficjalnemu przywódcy, udało się w końcu odepchnąć od siebie córkę, jednak zaraz zaczął walczyć o coś, co wyglądało jak stara derka na konia — i przegrał tę walkę.
Baron Lawrence stracił cierpliwość. Przyciągnął małą narzeczoną do siebie i wziął ją na ręce, a potem wyrwał lordowi narzutę z rąk i pomaszerował w kierunku Nathana. Bez ceregieli przekazał dziewczynkę i nakrycie narzeczonemu.
Kiedy Nathan usiłował uzmysłowić sobie, co ma sądzić o tej sytuacji, Sara spostrzegła, że w jej kierunku zbliża się utykający ojciec. Błyskawicznie zarzuciła młodemu markizowi ręce na szyję i otuliła go narzutą. Ponad jego ramieniem śledziła, czy ojciec będzie usiłował ją schwytać, a gdy upewniła się, że jest bezpieczna, całą uwagę poświęciła młodzieńcowi, który trzymał ją w ramionach.
Narzeczony stał jakby kij połknął. Czuł na twarzy wzrok dziewczynki, ale nie miał odwagi na nią spojrzeć. Nie miał pojęcia, co by zrobił, gdyby zdecydowała się go zaatakować. Po krótkim namyśle doszedł do wniosku, że musi znieść każdą kłopotliwą sytuację, na jaką mogłaby go narazić. Był w końcu mężczyzną, a jego narzeczona jeszcze dzieckiem.
Sara dotknęła jego policzka, odwrócił więc głowę i przyjrzał się jej. Miała najbardziej promienne, brązowe oczy, jakie kiedykolwiek widział.
— Tatuś chciałby mi przetrzepać skórę — oznajmiła i wykrzywiła twarz w zabawnym grymasie.
Nathan nie zareagował na tę uwagę. Sarę znudziło przyglądanie się chłopcu. Jej powieki zrobiły się ciężkie, a głowa opadła na jego ramię. Poczuł, jak przyciska swoją twarz do jego szyi.
— Nie pozwól, żeby tata sprawił mi lanie — wyszeptała.
— Oczywiście, nie dopuszczę do tego.
Znużona długą podróżą i wieloma emocjami Sara zasnęła w ramionach swojego narzeczonego.
Dopiero kiedy królewski adwokat odczytał umowę małżeńską Nathan poznał wiek Sary.
Jego narzeczona miała cztery lata.
1
Londyn, Anglia, 1816
Wyglądało to na zwyczajne, nieskomplikowane porwanie. Uprowadzenie to nawet przez władze mogło być uważane za całkowicie legalne przedsięwzięcie, jeżeli wykluczyć włamanie się i wdarcie do cudzego domu. Szczegóły te nie miały jednak w tej chwili znaczenia. Nathaniel Clayton Hawthorn Baker, trzeci markiz St. James, był przygotowany na to, by dla osiągnięcia celu zastosować w razie potrzeby także drastyczne środki. Jeżeli szczęście mu sprzyjało, jego ofiara będzie spała nawet jeżeli nie, znał skuteczną metodę zduszenia w zarodku każdego protestu.
Tak czy inaczej, legalnie lub nielegalnie — zabierze ze sobą swoją żonę.
Dopiero przed sześcioma tygodniami uświadomił sobie w pełni konsekwencje umowy małżeńskiej, którą podpisał przed czternastu laty. Swojej narzeczonej nie widział od wesela, ale jej wizerunek dziwnie głęboko utkwił mu w pamięci. Nie miał żadnych złudzeń co do tej smarkuli — w końcu spotkał już wystarczająco dużo kobiet z klanu Winchesterów, by wiedzieć, że niekoniecznie można było je uważać za piękności. Większość z nich miała gruszkowate figury i mocne kości oraz rozłożyste biodra i, jeżeli wierzyć opowiadanym o nich historiom, niemal nienasycony apetyt. Wizja posiadania u swego boku takiej żony była dla Nathana mniej więcej tak samo kusząca, jak perspektywa nocnych zawodów pływackich z ławicą rekinów. Mimo to był zdecydowany znieść wszystkie kłopoty. Niewykluczone przecież, że z czasem znajdzie się rozwiązanie jego problemu i być może istnieje możliwość spełnienia warunków umowy bez konieczności spędzania z żoną dni i nocy.
Przez większą część swego życia Nathan był zdany wyłącznie na siebie i nigdy nie polegał na radach innych. Był tylko jeden człowiek, któremu ufał — jego przyjaciel Colin. Teraz jednak chodziło o tak wiele, że Nathan był zmuszony sam sprowadzić do siebie swoją żonę. Jeżeli — jak napisano w umowie — będzie żył razem z Sarą rok i spłodzi spadkobiercę, otrzyma od państwa pewną sumę pieniędzy. Był więc zdecydowany wziąć na siebie wszystkie przykrości, jakie mogłoby mu sprawić życie małżeńskie. Mając pieniądze, które po spełnieniu tego obowiązku musiałaby mu wypłacić korona, mógłby postawić na nogi towarzystwo przewozowe, które założyli ostatniego lata z Colinem. Emeraid Shipping Company był pierwszym legalnym interesem, za który wzięli się obaj młodzi mężczyźni. Mieli ambicję wyprowadzenia go na czyste wody i osiągnięcia sukcesu.
Przyczyna tej ambicji była prosta: ani Colin, ani Nathan nie zamierzali dalej żyć na marginesie społeczeństwa. Po rozprawie ze swym byłym przełożonym przez przypadek zetknęli się z korsarzami i jakiś czas żeglowali z nimi po morzach, niedawno doszli jednak do wniosku, że narażają się na zbyt duże ryzyko, uprawiając piractwo. Nathan zdobył sławę jako pozbawiony skrupułów pirat o imieniu Pagan, a za jego głowę wyznaczono tak wysoką nagrodę, że pokusie wydania go nie zdołałby się oprzeć nawet święty. Poza tym z biegiem czasu coraz trudniej było utrzymać w tajemnicy prawdziwą tożsamość i Colin na kolanach błagał swego przyjaciela, by porzucił niebezpieczne życie, zanim zostanie aresztowany. W końcu Nathan zgodził się na osiadłe życie.
Dokładnie w tydzień po przybyciu do Londynu założyli Emerald Shipping Company. Położone bezpośrednio przy porcie biuro było bardzo skromnie umeblowane. Poprzedni właściciel zostawił w nim dwa biurka, cztery krzesła i szafę na dokumenty opaloną w czasie pożaru. Przyjaciele postanowili, że kiedy zdobędą pieniądze, jako pierwszą rzecz — poza statkami dla ich floty — nabędą nowe meble.
Zarówno Colin, jak i Nathan znali się na prowadzeniu interesów — obaj, nie mając ze sobą wówczas bliższych kontaktów, ukończyli studia w Oxfordzie. Zbliżyli się do siebie dopiero wtedy, gdy wdali się w śmiertelnie niebezpieczną rozgrywkę tajnej służby angielskiej. Trochę trwało, zanim Nathan, który przez cały okres studiów nie utrzymywał żadnych przyjaźni, nabrał zaufania do Colina. Potem jednak już razem ryzykowali życie, by służyć swej ukochanej ojczyźnie. W końcu zostali zdradzeni przez bezpośredniego przełożonego. Colin był wytrącony z równowagi, kiedy zorientował się, w jaką sytuację ich podstępnie wmanewrowano, ale dla Nathana ta zdrada nie była żadnym zaskoczeniem. Od swoich bliźnich zawsze spodziewał się najgorszego i w związku z tym nigdy nie był rozczarowany, jeżeli ktoś wyrządził mu szkodę.
Przed rokiem starszy brat Colina, lord Cainewood, ożenił się z Jade, młodszą siostrą Nathana, i od tej pory przyjaźń między nim i Colinem zacieśniła się jeszcze bardziej. Ponieważ obaj byli szlachcicami, zapraszano ich na najważniejsze imprezy towarzyskie. Colin zawsze z radością przyjmował zaproszenia, nawiązywał przy tych okazjach kontakty. i na wszystkich zabawach, które odwiedzał, usiłował pozyskać klientów dla Emeraid Shipping Company. Nathan nigdy mu nie towarzyszył i Colin przypuszczał, że jego przyjaciela właśnie z tego powodu stale zapraszano. Nathan wolał jednak bywać w małych tawernach koło portu.
Przyjaciele wydawali się na pierwszy rzut oka całkowicie różni. Colin zdecydowanie był bardziej przystojny. Miał orzechowe oczy, arystokratyczną twarz o regularnych rysach i ciemnobrunatne włosy. Od czasów piractwa, tak samo jak Nathan, nosił długie włosy, ale nie zakłócało to bynajmniej pozytywnego wrażenia, jakie jego ładna twarz wywierała na damach z towarzystwa. Obaj byli prawie jednakowego wzrostu, lecz Colin był szczuplejszej budowy — potrafił jednak, jeżeli wymagała tego sytuacja, być przynajmniej tak samo arogancki jak Nathan. To, że po wypadku nieco utykał, zwiększało tylko jego atrakcyjność.
W porównaniu z Colinem dla Nathana natura była mniej łaskawa. Przypominał raczej ponurego rycerza z przeszłości niż Adonisa. Nigdy nie wiązał na karku swych ciemnokasztanowych włosów, jak zwykł to robić Colin, lecz pozwalał im swobodnie opadać na potężne, muskularne barki. Jego żywe zielone oczy miały najczęściej tak ponury wyraz, że kobiety trwożliwie schodziły mu z drogi.
Dla obcych Colin stanowił uosobienie dobra, podczas gdy Nathana uważano za łotra, w rzeczywistości jednak pod względem charakterów byli do siebie bardzo podobni. Obaj, jeżeli chodzi o ich najbardziej wewnętrzne uczucia, byli dość zamknięci. Nathan preferował samotność i swoją mrukliwością chronił się przed konfliktami i nieprzyjemnymi przeżyciami, natomiast Colin z tych samych powodów udawał powierzchownego.
Przyjazny uśmiech Colina był tak samo maską, jak ponury wyraz twarzy Nathana. Zdrada, którą przeżyli, odbiła się na nich jednakowo i obaj przestali wierzyć w piękne bajki o czystej miłości lub szczęśliwym życiu.
Kiedy Nathan ze swoim zwykłym ponurym spojrzeniem wszedł do biura, zastał Colina siedzącego na jednym z krzeseł z wysokimi oparciami.
— Jimbo przyprowadził dwa konie, Colin — powiedział. Czy macie jeszcze coś do załatwienia?
— Wiesz dobrze, po co potrzebujemy koni. Ty i ja jedziemy do posiadłości Winchesterów, by przyjrzeć się pannie Sarze. Dziś po południu młoda lady wydaje w ogrodzie przyjęcie. Będzie tam z pewnością taki ruch, że nikt nas nie zauważy przy drzewach na wzgórzu.
Nathan wyjrzał przez okno.
— Nie — odparł szorstko.
— Jimbo popilnuje biura, kiedy my wyjedziemy.
— Colin, ja nie muszę widzieć jej przed dzisiejszym wieczorem.
— Do diabła, powinieneś przedtem dobrze się jej przyjrzeć.
— Po co?
Colin potrząsnął głową.
— Żebyś mógł być na wszystko przygotowany.
— Ale ja nie potrzebuję żadnych dalszych przygotowań — bronił się Nathan. — Wszystko, co musiało być zrobione, jest już załatwione. Wiem, które okno należy do jej sypialni, a rosnące przed nim drzewo wytrzyma mój ciężar, już to wypróbowałem. Poza tym jestem pewien, że nikt nie ma możliwości obserwowania mnie podczas tej akcji, a statek już od dawna jest przygotowany do odpłynięcia.
— O wszystkim pomyślałeś, prawda?
Nathan skinął głową.
— Oczywiście.
— Tak? — Colin wykrzywił się. — A co będzie, jeżeli ona nie przejdzie przez okno? Czy rozważyłeś także tę możliwość?
Pytanie to odniosło dokładnie taki skutek, jakiego Colin się spodziewał. Speszony Nathan popatrzył na przyjaciela szeroko otwartymi oczami, po czym potrząsnął głową.
— To jest szerokie okno, Colin.
— Może Sara jest jeszcze szersza.
Po Nathanie nie można było poznać, czy ta możliwość go odstrasza.
— Gdyby tak było, sturlam ją po schodach — odpowiedział przeciągle.
Colin roześmiał się, kiedy wyobraził sobie tę scenę.
- Nie jesteś ani odrobinę ciekawy, jak ona wygląda?
- Nie.
— Ale ja jestem ciekawy — oświadczył Colin. — Jeżeli już mam wam towarzyszyć podczas miodowego miesiąca, to wolałbym wiedzieć, co mnie czeka.
— Wiesz dobrze, że ta podróż nie ma nic wspólnego z miodowym miesiącem — wyrąbał Nathan. — Przestań mnie denerwować, Colin. Sara, do diabła, jest Winchesterówną i jedynym powodem tego przedsięwzięcia jest zabranie jej od krewnych i spełnienie warunków umowy....
[ Pobierz całość w formacie PDF ]