Cussler Clive - Vixen 3, CUSSLER Clive(1)

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Clive Cussler
VIXEN O3
Przekład Władysław J Wojciechowski
Rocznikowi ‘49 ze szkoły
ś
redniej w Alhambrze,
który wreszcie zorganizował zjazd
Baza lotnicza Buckley Field, Kolorado, stycze
ń
1954
Nico
ść
Samolot stratosferyczny typu Boeing C-97 wygl
ą
dał jak grobowiec. By
ć
mo
Ŝ
e ze
wzgl
ę
du na mro
ź
n
ą
, zimow
ą
noc, a mo
Ŝ
e z powodu zamieci i
ś
niegu zbieraj
ą
cego si
ę
na
skrzydłach i kadłubie. Słabe
ś
wiatło z kabiny pilotów i niewyra
ź
ne cienie pracowników
obsługi pot
ę
gowały niesamowit
ą
atmosfer
ę
tej sceny.
Majorowi Raymondowi Vylanderowi z lotnictwa Stanów Zjednoczonych widok ten
specjalnie si
ę
nie spodobał. Patrzył w milczeniu na odje
Ŝ
d
Ŝ
aj
ą
c
ą
i znikaj
ą
c
ą
w burzowej
ciemno
ś
ci cystern
ę
z paliwem.
Z tyłu kadłuba, wielkiego jak brzuch wieloryba, opuszczono ramp
ę
załadowcz
ą
, luk
towarowy otworzył si
ę
wolno, rzucaj
ą
c prostok
ą
t
ś
wiatła na pot
ęŜ
ny podno
ś
nik widłowy.
Vylander spojrzał w bok na dwa rz
ę
dy białych
ś
wiateł wyznaczaj
ą
cych długi na trzy tysi
ą
ce
trzysta metrów, biegn
ą
cy po równinach Kolorado pas startowy Morskiej Bazy Lotniczej
Buckley. Upiorny blask reflektorów roz
ś
wietlał noc i stopniowo znikał za zasłon
ą
padaj
ą
cego
ś
niegu.
Odwrócił wzrok i popatrzył na zm
ę
czon
ą
twarz, odbijaj
ą
c
ą
si
ę
w okiennej szybie.
Czapk
ę
zsun
ą
ł niedbale na tył głowy, odsłaniaj
ą
c g
ę
ste br
ą
zowe włosy. Lekko pochylony do
przodu sprawiał wra
Ŝ
enie napi
ę
tego jak sprinter czekaj
ą
cy na strzał startera. Niewyra
ź
ne
odbicie jego postaci na tle majacz
ą
cego w dali samolotu spowodowało,
Ŝ
e mimowolnie
zadygotał. Zamkn
ą
ł oczy, zepchn
ą
ł t
ę
scen
ę
w niepami
ęć
i ponownie spojrzał na
pomieszczenie.
Siedz
ą
cy na kraw
ę
dzi biurka admirał Walter Bass starannie zło
Ŝ
ył map
ę
meteo, otarł
chusteczk
ą
spocone czoło, a potem skin
ą
ł na Vylandera.
- Od wschodnich zboczy Gór Skalistych zbli
Ŝ
a si
ę
front. Powinien pan wyrwa
ć
si
ę
z
niego gdzie
ś
nad kontynentalnym działem wodnym.
- Pod warunkiem,
Ŝ
e wcze
ś
niej uda mi si
ę
poderwa
ć
tego dupiastego ptaszka z ziemi.
- Na pewno.
- Poderwanie do lotu ci
ęŜ
kiej maszyny z pełnym zapasem paliwa i ładunkiem o wadze
czterdziestu ton, podczas
ś
nie
Ŝ
ycy, przy bocznym wietrze wiej
ą
cym z pr
ę
dko
ś
ci
ą
czterdziestu
pi
ę
ciu kilometrów na godzin
ę
, a na dodatek z lotniska na wysoko
ś
ci półtora tysi
ą
ca metrów
nad poziomem morza to z pewno
ś
ci
ą
nie jest zwyczajny start.
- Ka
Ŝ
dy czynnik został dokładnie przeanalizowany - odparł chłodno Bass. - Koła
powinny oderwa
ć
si
ę
od ziemi z zapasem dziewi
ę
ciuset metrów do ko
ń
ca pasa.
Vylander opadł na fotel jak balon, z którego uszło powietrze.
- Czy warto ryzykowa
ć
w ten sposób
Ŝ
ycie mojej załogi, admirale? Co jest tak
cholernie wa
Ŝ
ne dla marynarki Stanów Zjednoczonych,
Ŝ
e w samym
ś
rodku nocy
ś
ci
ą
ga nie
wiadomo gdzie samolot nale
Ŝą
cy do lotnictwa, by transportował jaki
ś
złom na jedn
ą
z
wysepek Pacyfiku?
Na twarzy Bassa pojawił si
ę
na moment rumieniec emocji, lecz po chwili jego oblicze
złagodniało. Gdy si
ę
odezwał, mówił delikatnie, prawie przepraszaj
ą
co:
- To jest dziecinnie proste, majorze. Ten złom, jak pan powiedział, jest ładunkiem o
bezwzgl
ę
dnym pierwsze
ń
stwie, przeznaczonym do supertajnego programu badawczego.
Poniewa
Ŝ
pa
ń
ski samolot stratosferyczny był jedynym
ś
rodkiem ci
ęŜ
kiego transportu w
promieniu tysi
ą
ca kilometrów, lotnictwo zgodziło si
ę
wypo
Ŝ
yczy
ć
go czasowo marynarce. A
zatem to oni wrobili pana i pa
ń
sk
ą
załog
ę
w ten interes. To wszystko.
Vylander rzucił Bassowi przenikliwe spojrzenie.
- Nie chciałbym,
Ŝ
eby to wygl
ą
dało na niesubordynacj
ę
, admirale, ale to nie jest
wszystko. W ka
Ŝ
dym razie w przypadku zadania, które mo
Ŝ
e si
ę
nie powie
ść
.
Bass obszedł biurko i usiadł.
- Niech pan uwa
Ŝ
a ten lot za rutynowy, nic wi
ę
cej.
- Byłbym panu wdzi
ę
czny, sir, gdyby zechciał pan rzuci
ć
par
ę
szczegółów i o
ś
wieci
ć
mnie, co stanowi zawarto
ść
pojemników załadowanych do mojego przedziału towarowego.
- Przykro mi - odparł Bass unikaj
ą
c wzroku majora - ale ta sprawa jest
ś
ci
ś
le tajna.
Vylander wiedział,
Ŝ
e admirał kłamie. Podniósł si
ę
ci
ęŜ
ko, wzi
ą
ł do r
ę
ki plastikow
ą
teczk
ę
z mapami i planem lotu i ruszył w stron
ę
drzwi.
Tam jednak zatrzymał si
ę
i odwrócił.
- Na wypadek, gdyby
ś
my musieli awaryjnie...
- Nic z tych rzeczy! Gdyby w powietrzu zaistniała sytuacja awaryjna - oznajmił z
namaszczeniem Bass - sprowadzicie maszyn
ę
na ziemi
ę
na nie zamieszkanym terenie.
- Prosi pan o zbyt wiele.
- To nie jest pro
ś
ba, lecz rozkaz! Panu i pa
ń
skiej załodze nie wolno opu
ś
ci
ć
samolotu
na trasie st
ą
d do miejsca przeznaczenia bez wzgl
ę
du na to, jak skrajne okoliczno
ś
ci mog
ą
zaistnie
ć
.
Twarz Vylandera spochmurniała.
- W takim razie my
ś
l
ę
,
Ŝ
e to ju
Ŝ
wszystko.
- Jest jeszcze co
ś
.
- Mianowicie?
- Powodzenia - powiedział Bass, a na jego wargach pojawił si
ę
delikatny u
ś
miech.
Ten u
ś
miech zupełnie nie spodobał si
ę
Vylanderowi. Otworzył drzwi i, nie
odpowiadaj
ą
c, wyszedł na mróz.
W kabinie pilotów porucznik Sam Gold, drugi pilot, pochylony tak nisko,
Ŝ
e jego
głowa znajdowała si
ę
o pół metra poni
Ŝ
ej zagłówka, zaj
ę
ty był wykazem czynno
ś
ci
kontrolnych, podczas gdy tu
Ŝ
za nim, po jego lewej stronie kapitan George Hoffman,
nawigator, bawił si
ę
k
ą
tomierzem. Kiedy Vylander wszedł do kabiny z przedziału
towarowego, nikt nie zwrócił na niego najmniejszej uwagi.
- Kurs ustalony? - spytał Hoffmana.
- Cał
ą
t
ę
wst
ę
pn
ą
paskudn
ą
robot
ę
załatwili spece z marynarki. Chocia
Ŝ
nie powiem,
Ŝ
eby spodobało mi si
ę
wytyczenie naszej trasy. Zbyt wydumane. Ka
Ŝą
nam lecie
ć
nad
najbardziej odludn
ą
cz
ęś
ci
ą
Zachodu.
Na twarzy Vylandera pojawił si
ę
niepokój, co Hoffman od razu zauwa
Ŝ
ył. Major
spojrzał przez rami
ę
na wielkie stalowe pojemniki, przymocowane pasami w sekcji
towarowej, i próbował wyobrazi
ć
sobie ich zawarto
ść
.
Zamy
ś
lenie przerwał mu starszy sier
Ŝ
ant Joe Burns o kamiennej twarzy Bustera
Keatona, in
Ŝ
ynier pokładowy, który pracował przy wej
ś
ciu do kabiny.
- Wszystko zapi
ę
te na ostatni guzik i gotowe do odlotu w sin
ą
dal, majorze.
Vylander skin
ą
ł głow
ą
, nie spuszczaj
ą
c wzroku z pojemników.
- W porz
ą
dku, ruszajmy w drog
ę
tym horrorem na kółkach.
Pierwszy silnik obrócił i zagdakał, a zaraz po nim o
Ŝ
yły trzy pozostałe. Wtedy
odł
ą
czono dodatkowe zasilanie, wyci
ą
gni
ę
to klocki spod kół i Vylander zacz
ą
ł wolno
kołowa
ć
przeci
ąŜ
on
ą
maszyn
ą
w stron
ę
ko
ń
ca pasa startowego. Stra
Ŝ
nicy i ludzie z obsługi
odwrócili si
ę
i pobiegli schroni
ć
w cieple pobliskiego hangaru, a p
ę
d powietrza walił ich po
plecach.
***
Admirał Bass stał w wie
Ŝ
y kontrolnej lotniska Buckley i obserwował, jak
stratosferyczny samolot sunie niczym oci
ęŜ
ały
Ŝ
uk po omiatanym
ś
niegiem lotnisku. W dłoni
trzymał słuchawk
ę
i spokojnie mówił do mikrofonu:
- Mo
Ŝ
e pan powiadomi
ć
prezydenta,
Ŝ
e Vixen 03 przygotowuje si
ę
do startu.
- Jaki jest przewidywany czas przybycia na miejsce? - spytał stanowczym głosem
Charles Wilson, sekretarz obrony.
- Bior
ą
c pod uwag
ę
tankowanie paliwa na Hickam Field na Hawajach, Vixen 03
powinien
wyl
ą
dowa
ć
w
rejonie
prób
mniej
wi
ę
cej
o
godzinie
czternastej
czasu
waszyngto
ń
skiego.
- Ike zaplanował nas na jutro, na ósm
ą
rano. Nalega,
Ŝ
eby dostarczy
ć
mu szczegółowe
sprawozdanie ze zbli
Ŝ
aj
ą
cych si
ę
prób i na bie
Ŝą
co informowa
ć
o locie Vixen 03.
- Natychmiast wylatuj
ę
do Waszyngtonu.
- Chyba nie musz
ę
dokładnie wyja
ś
nia
ć
, admirale, co by si
ę
stało, gdyby ten samolot
rozbił si
ę
w pobli
Ŝ
u jakiego
ś
wi
ę
kszego miasta.
Bass milczał przez dług
ą
chwil
ę
pełn
ą
przera
Ŝ
aj
ą
cej ciszy.
- Tak, panie sekretarzu, to byłby koszmar, z którym
Ŝ
aden z nas nie potrafiłby
Ŝ
y
ć
.
***
- Ci
ś
nienie i moment obrotowy nieznacznie za małe - ogłosił sier
Ŝ
ant Burns.
Wpatrywał si
ę
w tablic
ę
wska
ź
ników jak sroka w gnat.
- Wystarczy,
Ŝ
eby go poderwa
ć
? - spytał z nadziej
ą
Gold.
- Przykro mi, poruczniku. W rozrzedzonym powietrzu Denver silniki spalinowe nie
pracuj
ą
równie dobrze jak na poziomie morza. Przy uwzgl
ę
dnieniu tego wskazania mierników
odpowiadaj
ą
sytuacji.
Vylander popatrzył na wst
ę
g
ę
asfaltu przed nimi.
Ś
nie
Ŝ
yca zel
Ŝ
ała, wi
ę
c prawie mógł
dojrze
ć
oznaczenie połowy długo
ś
ci pasa. Serce zacz
ę
ło mu bi
ć
troch
ę
szybciej, dotrzymuj
ą
c
tempa gwałtownym ruchom wycieraczek na szybach. Bo
Ŝ
e, pomy
ś
lał, on nie wygl
ą
da na
dłu
Ŝ
szy ni
Ŝ
stół bilardowy. Zupełnie jak w transie si
ę
gn
ą
ł po mikrofon.
- Vixen 03 do wie
Ŝ
y. Gotowy do startu. Over.
- Ta maszynka w cało
ś
ci nale
Ŝ
y do pana - zatrzeszczał znajomy głos admirała Bassa. -
Niech pan ocali dla mnie t
ę
p
ę
kat
ą
ameryka
ń
sk
ą
laluni
ę
.
Vylander odmeldował si
ę
, zwolnił hamulce i wszystkie cztery manetki przesun
ą
ł a
Ŝ
do
oporu.
C-97 pchn
ą
ł swój przypominaj
ą
cy kartofel nos w sypi
ą
cy
ś
niegiem wiatr i zacz
ą
ł
sun
ąć
z wysiłkiem wzdłu
Ŝ
długiej wst
ę
gi pasa. Tymczasem Gold informował monotonnie o
rosn
ą
cej pr
ę
dko
ś
ci:
- Siedemdziesi
ą
t pi
ęć
na godzin
ę
.
O wiele za wcze
ś
nie mign
ą
ł obok znak z du
Ŝą
cyfr
ą
9.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pees.xlx.pl
  •