Cykl Meredith Gentry 07 - Podążając za Ciemnością, Laurell K Hamilton - Cykl Meredtih Gentry
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Laurell. K Hamilton
Podążając za Ciemnością
Tłumaczyła Rissaya
Beta: Averil
www.chomikuj.pl/Rissaya
Merry Gentry nie jest przeciętnym prywatnym detektywem. W połowie człowiek,
w połowie istota magiczna, uwikłana w walkę, która jest zagrożeniem nie tylko dla jej życia, ale
także dla życia tych, których pożąda i którzy są jej drodzy. Jej egzystencja i jej prawa do objęcia
tronu faerie zależą od zdolności spłodzenia następcy tronu. Teraz po tak wielu nieudanych
zamachach, jej królewscy strażnicy zorientowali się, że jest w ciąży…
To powinna być chwila chwały, ale za tym odkryciem idą następne rewelacje: Merry nosi
w sobie dwójkę dzieci i wie, że każde z nich ma więcej niż jednego ojca… I oczywiście wciąż,
we własnym rodzie, ma wrogów, którzy chcą jej śmierci. Ale Merry walczy i dzierży
nieposkromioną magię. To jest jej świat, gdzie splata się magia ze śmiertelnością, gdzie folklor,
fantazja i erotyka niebezpiecznie ze sobą konkurują.
Rozdział 1
Szpitale są miejscem, gdzie ludzie przybywają, żeby zostać ocalonymi, ale lekarze mogą
tylko połatać cię, złożyć cię w całość. Nie mogą cofnąć zniszczeń. Nie mogą sprawić, żebyś nie
obudziła się w niewłaściwym miejscu, lub zmienić prawdy w kłamstwo. Mili lekarze i miłe
kobiety z SART (Sexual Assault Response Team), Zespołu Reagowania ds. Napaści
Seksualnych, nie mogą zmienić tego, że rzeczywiście zostałam zgwałcona. Fakt, że nie
pamiętałam tego, ponieważ mój wujek użył zaklęcia, jak narkotyków przy gwałcie na randce,
nie zmieniał dowodów. Dowodów, które znaleźli w moim ciele, kiedy dokonali oględzin
i pobrali próbki.
Możesz myśleć, że bycie prawdziwą żywą księżniczką faerie sprawia, że twoje życie jest
jak z bajek o wróżkach, ale bajki zawsze
kończą
się dobrze. Kiedy historia jest w trakcie, zdarzają
się straszne rzeczy. Pamiętacie Roszpunkę?
1
.
Jej księciu wiedźma
wydrapała oczy, co go
oślepiło. Na końcu bajki łzy Roszpunki magicznie przywróciły mu wzrok, ale to był koniec
bajki. Kopciuszek była czymś niewiele lepszym od niewolnika. Śnieżka została prawie zabita
przez złą królową, cztery razy. Wszyscy pamiętają o zatrutym jabłku, ale zapominają
o łowczym, zaczarowanym gorsecie czy zatrutym grzebieniu. Większość bajek o wróżkach
opartych jest na starych opowieściach, a ich bohaterka w poszczególnych częściach jest godna
pożałowania, narażona na niebezpieczeństwa i koszmary.
Jestem Księżniczka Meredith NicEssus, następna w kolejności do dziedziczenia tronu
faerie i jestem w połowie opowieści. Zakończenie i-żyli-długo-i-szczęśliwie, jeżeli nawet
nadejdzie, wydaje się być bardzo odległe od dzisiejszej nocy.
Leżałam w szpitalnym łóżku, w miłym prywatnym pokoju, w bardzo miłym szpitalu.
Był to oddział położniczo-ginekologiczny, ponieważ byłam w ciąży, ale nie z dzieckiem mojego
szalonego wujka. Byłam w ciąży, jeszcze zanim mnie porwał. W ciąży z dziećmi mężczyzn,
których kochałam. Ryzykowali wszystko, żeby ocalić mnie z rąk Taranisa. Teraz byłam
bezpieczna. Miałam przy boku jednego z największych wojowników faerie, jakiego
kiedykolwiek widziano, Doyle’a, kiedyś Ciemność Królowej, a teraz moją. Stał obok okna,
wpatrując się w noc rozświetlaną przez światła dochodzące ze szpitalnego parkingu. Jego skóra
i włosy były dużo czarniejsze niż noc na zewnątrz. Ściągnął okulary słoneczne, za którymi
ukrywał się prawie zawsze, kiedy był na zewnątrz, ale jego oczy były prawie tak czarne jak
szkła, za którymi się ukrywał. Jedynym kolorem w przymglonym świetle pokoju był blask od
srebrnych kolczyków, które pięły się po eleganckiej linii jego szpiczastych uszu, jedynej oznace,
że nie był czystej krwi, nie był naprawdę z wysokiego rodu, ale był mieszanej krwi, jak ja.
Diament w płatku jego ucha połyskiwał w świetle, kiedy Doyle odwrócił głowę, jakby poczuł,
że wpatruję się w niego. Najpewniej tak właśnie było. Był zamachowcem królowej
przez tysiąc
lat, zanim się urodziłam.
1
Rapuntzel (niem.), bohaterka baśni braci Grimm, po polsku Roszpunka, księżniczka uwięziona w wysokiej wieży, do której
książę dostawał się, wdrapując za pomocą jej długich do ziemi złotych włosów. Rozwścieczona wiedźma zrzuca księcia z
wieży na dół, a on traci wzrok spadając na ciernie. W finale baśni książę odzyskuje wzrok, gdy na jego oczy spadają łzy
Roszpunki . Wersja z wydrapywaniem księciu oczu przez wiedźmę jest w Polsce raczej nieznana.
Jego sięgające kostek włosy poruszyły się jak peleryna, kiedy podszedł w moją stronę.
Miał na sobie pożyczony, zielony, szpitalny fartuch. Przebrał się w niego z koca, który dostał
w ambulansie, który nas tu przywiózł. Doyle wszedł na złoty dwór, żeby mnie uratować,
w formie wielkiego, czarnego psa. Kiedy zmieniał formę, tracił wszystko, ubrania, broń, ale co
dziwne- nie kolczyki. Kolczyki w uchu i sutku przetrwały powrót do ludzkiej formy, może
dlatego, że były jego integralną częścią.
Podszedł, stanął obok łóżka i wziął mnie za rękę, tę, do której nie miałam podpiętej
kroplówki, za pomocą której nawadniano mnie, pomagając mi wyjść z szoku, w którym się
znajdowałam przybywając do szpitala. Gdybym nie oczekiwała dziecka, najpewniej daliby mi
więcej leków. Szkoda, bo nie miałabym nic przeciwko silniejszym lekom, przeciwko czemuś co
sprawiłoby, że zapomniałabym. Nie tylko to, co zrobił mój wujek, Taranis, ale również
o utracie Mroza.
Chwyciłam rękę Doyle’a, moja dłoń była taka mała w jego wielkiej, ciemnej ręce. Ale
powinien tu być ktoś jeszcze obok niego, obok mnie. Mróz, nasz Zabójczy Mróz odszedł. Nie
umarł, nie dokładnie, ale dla nas był stracony. Doyle mógł zmieniać postać do kilku form
i powrócić do swojej prawdziwej postaci. Mróz nie miał zdolności zmiany kształtu, ale kiedy
nieokiełznana magia wypełniła posiadłość, w której mieszkaliśmy w Los Angeles, to go
zmieniło. Stał się białym jeleniem i pobiegł do drzwi, które pojawiły się w tej części faerie,
która wcześniej nie istniała, zanim nie nadeszła magia.
Ziemie faerie powiększały się, zamiast się kurczyć, po raz pierwszy od wieków. Ja,
arystokratka z królewskiego dworu, oczekiwałam dzieci, bliźniąt. Byłam ostatnim dzieckiem
w faerie, jakie urodziło się arystokracji. Wymieraliśmy jako naród, ale może tak się nie stanie.
Może odzyskamy naszą moc, ale jaki ja miałam pożytek z mocy? Jaki miałam pożytek
z powrotu faerie i nieokiełznanej magii? Jaki miałam pożytek ze wszystkiego, skoro Mróz był
zwierzęciem, ze zwierzęcym umysłem.
Myśl, że noszę w sobie jego dziecko, a on o tym nie wie, ani nie rozumie tego, sprawiła,
że ścisnęło mnie w piersi. Ścisnęłam rękę Doyle’a, ale nie patrzyłam mu w oczy. Nie byłam
pewna, co w nich zobaczy. Nie byłam już pewna swoich uczuć. Kochałam Doyle’a. Kochałam,
ale kochałam również Mroza. Myśl, że obaj będą ojcami, była radosna.
Odezwał się swoim gęstym głosem, tak gęstym, jakby melasa, czy coś innego, gęstego
i słodkiego, mogło stać się słowami, ale to co powiedział nie było słodkie.
- Zabiję Taranisa dla ciebie
Potrząsnęłam głową.
- Nie, nie zabijesz.
Właśnie tak myślałam, ponieważ wiedziałam, że Doyle zrobiłby to, co mówił. Gdybym
poprosiła, spróbowałby zabić Taranisa i może by mu się udało. Ale nie mogłam dopuścić, żeby
mój kochanek i przyszły król dokonał zamachu na Króla Światła i Iluzji, króla wrogiego dworu.
Nie prowadziliśmy wojny, a nawet na Dworze Seelie ci, którzy uważali, że Taranis był szalony
czy zły, nie mogli pogodzić się z zamachem. Z pojedynkiem być może, ale nie z zamachem.
Doyle miał prawo wyzwać króla na pojedynek. O tym również pomyślałam. Częściowo
spodobał mi się ten pomysł, ale widziałam, co zrobił Taranis swoją ręką mocy. Jego ręka
światła mogła palić ciało i prawie już zabił Doyle’a wcześniej.
Porzuciłam jakąkolwiek myśl o zemście z ręki Doyle’a, kiedy zdałam sobie sprawę, że
mogłabym również jego utracić.
- Jestem kapitanem twojej straży i mogę pomścić równocześnie twój i mój honor.
- Masz na myśli pojedynek – powiedziałam.
- Tak. Nie zasługuje na szansę, żeby się bronić, ale jeżeli dokonam na niego zamachu, to
będzie oznaczało wojnę pomiędzy dworami, a na to nie możemy sobie pozwolić.
- Nie – odrzekłam. – Nie możemy.
Podniosłam głowę i spojrzałam na niego. Wolną ręką dotknął mojej twarzy.
- Twoje oczy lśnią w ciemności swoim własnym światłem, Meredith. Zielone i złote
okręgi światła na twojej twarzy. Uczucia cię zdradzają.
- Tak, chcę jego śmierci, ale nie za cenę zniszczenia całego faerie. Nie chcę, żeby
z powodu mojego honoru wyrzucono nas ze Stanów Zjednoczonych. Układ, który pozwolił
naszym ludziom na przybycie tutaj trzysta lat temu, ustanowił tylko dwie rzeczy, za które
możemy być wyrzuceni. Dwory nie mogą prowadzić wojny na amerykańskiej ziemi i nie
pozwolimy ludziom czcić się jako bóstwa.
- Byłem jednym z tych, którzy podpisywali ten układ, Meredith. Wiem, co mówi.
Uśmiechnęłam się do niego. Wydawało się to dziwne, że nadal mogłam się uśmiechać.
Ta myśl sprawiła, że mój uśmiech opadł trochę, ale wydaje mi się, że to i tak był dobry znak.
- Pamiętasz Magna Carta.
- To sprawa ludzi i miała z nami mało wspólnego.
Ścisnęłam jego dłoń.
- Wskazałam ci sedno, Doyle.
Uśmiechnął się i skinął głową.
- Moje emocje sprawiają, że wolno myślę.
- Ja również – odrzekłam.
Drzwi za nim otwarły się. Na korytarzu stało dwóch mężczyzn, jeden wysoki i jeden
niski. Sholto, Król sluaghów, Pan Tego Co Pomiędzy był wysoki jak Doyle, miał długie, proste
włosy w kolorze białoblond, które opadały mu do kostek, a jego skóra, podobnie jak moja, była
[ Pobierz całość w formacie PDF ]