Cybele - Wyzwanie, Fanfiction Harry Potter - dokumenty

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Wyzwanie

 

Autor: Cybele

Tłumacz: LosPeciakos

Tytuł: Wyzwanie (The Challenge) http://passionatedreams.webpark.pl/yaoi2.html

Paring: Severus/Harry

Link do oryginału: http://www.swish-n-flick.netfirms.com

 

 

Harry postanowił, że nie chce już więcej być kapitanem drużyny.

Właściwie, w ciągu ostatnich kilku tygodni, dochodził do tego wniosku każdego dnia. Kapitan Quidditcha. Jeżeli kapitan Quidditcha jest zarazem na siódmym roku i to tego dwa tygodnie przed ukończeniem szkoły, jest odpowiedzialny za poprowadzenie reszty Gryfońskich siódmoroczniaków przez coroczny konkurs psot, rozgrywany przeciwko Ślizgonom, który zwieńczy ich naukę w Hogwarcie. Więc, od dnia ostatniego egzaminu Harry codziennie spotykał się nie z kim innym jak Draco Malfoy’em, żeby przedyskutować kolejne wyzwanie. A teraz, siedział przed resztą Gryfonów, oznajmiając im propozycję żartu, jaką złożyła im konkurencja.

- Zdezorganizować zajęcia z Eliksirów? To... - Hermiona wyglądała, jakby miała się rozchorować. Gwoli uczciwości, przeszkadzanie na jakichkolwiek zajęciach nie było zachowaniem odpowiednim dla Prefekta. - To głupie. Nie musimy tego robić. On nas zabije.

Albo gorzej, wywali.

Odbyli te samą rozmowę dwa dni wcześniej, kiedy to Slytherin rzucił wyzwanie, aby ogłuszyli Panią Noriss, i wystawili ją w gablocie z trofeami. Harry nadal nie mógł uwierzyć, że nie zostali za to ukarani. Dyrektor przymknął oko na ich wybryki w imię tradycji. Ślizgoni nawet nie stracili punktów za walkę na jedzenie, którą wszczęli dzień wcześniej. Oczywiście, musieli posprzątać cały bałagan, bez użycia magii, co sprawiło, że stali się ogromnie irytujący i mściwi. Stąd ostatnie wyzwanie.

- Może nie będzie tak źle. Znaczy, dyrektorowi to chyba nie przeszkadza. - Doszła do wniosku Parvati.

- Jakoś nie wyobrażam sobie, żeby Snape pytał Dumbledore’a o radę co do kary przewidzianej dla nas. - Powiedział smutno Seamus.

- Przewidzianej dla mnie, chciałeś powiedzieć - burknął Harry. To był jego obowiązek, jako kapitana drużyny, aby wziąć na siebie winę. Zaczął się zastanawiać, dlaczego to zawsze on musiał się poświęcać dla dobra sprawy. Zabił Voldemorta. Czy to za mało? Westchnął zrezygnowany. - Więc, jak zamierzamy to zrobić?

- Mam super pomysł! - powiedział Dean.

Ostatnie, sławne słowa.

 

*  *  *

Harry naprawdę nie chciał już dłużej być kapitanem drużyny. I, technicznie, odkąd sezon się skończył, a on sam odchodził ze szkoły, nie był nim. Ten nieznaczący detal, jednakże, nie zdawał się mieć znaczenia dla kolegów z klasy, którzy byli aż nazbyt chętni, aby ukryć się bezpiecznie za jego plecami, kiedy on zmieniał lekcję Eliksirów w chaos. Patrząc na to z jaśniejszej strony, może to być ostatnia rzecz, którą będzie organizował, ponieważ Snape na pewno go zabije.

 

Harry był zajęty kruszeniem swoich skarabeuszy i marzeniem o tym, aby Snape wykończył go szybko, gdy łokieć Rona zasygnalizował mu, że już najwyższy czas zacząć. Dean uśmiechnął się do Harry’ego przez ramię, a ten spojrzał się na niego spode łba. Świetny pomysł, naprawdę, piosenka. Dean usłyszał ją w czasie ferii noworocznych. Było to jedno z nagrań jego ojca. Powiedział, że kojarzyło mu się ze Snapem. Spędzili całą noc na ćwiczeniach i teraz Harry miał poprowadzić całą klasę jak chór.

Jeżeli tylko zdoła wydobyć z siebie głos.

 

Snape spacerował po klasie, nadal radząc sobie z doprowadzeniem klasy wypełnionej prawie w pełni wykwalifikowanymi czarodziejami, do całkowitego posłuszeństwa, tylko dzięki swojemu szyderczemu uśmieszkowi. Bynajmniej nie przyzwyczajeni do tego złowrogiego uśmiechu, złowieszczego falowania szat, demonicznego, sarkastycznego wyrazu twarzy, uczniowie kulili się głębiej w swoich krzesłach z każdym mijającym rokiem. To zdawało się tylko zachęcać Mistrza Eliksirów do wypracowywania nowych poziomów okrucieństwa.

 

- Panie Potter - wycedził Snape. Harry na krótko nawiązał kontakt wzrokowy, ale zdecydował, że to i tak nie pomoże jego już więdnącej odwadze. W zamian, przykuł swój wzrok do rzeczy leżących na biurku. - Zdaje się, że powiedziałem mielić, a nie gnieść na proszek. Naprawdę, jak kompletnie roztrzepanym trzeba być, żeby przebrnąć przez siedem lat moich zajęć bez nauczenia się, jak powinno się trzymać tłuczek.

 

Harry utrzymywał swój wzrok na skarabeuszach, gdy Snape odszedł dumnym krokiem, próbując wyśledzić źródło chichotu, który nastąpił po jego zjadliwej uwadze. Chłopak wziął głęboki oddech, starając się nie zwracać uwagi na błagalny wzrok Hermiony. Nadszedł czas. Ron trącił go łokciem, więc Harry przełykając całe zaniepokojenie i dumę, rozpoczął cicho:

 

We don’t need no education...

Kontynuował mielenie, próbując nie zauważyć, że szelest szat Snape’a zbliżał się teraz w jego kierunku.

 

- Co to było, panie Potter?

 

Zanim Harry miał czas, żeby odpowiedzieć, inny głos zaśpiewał trochę głośniej:

 

We don’t need no thought control…

Snape okręcił się wokół. Ślizgoni odwrócili się pełni oczekiwania.

 

- To mnie wcale nie bawi - warknął Snape - Minus 20 punktów dla Gryfindoru. Wracajcie do pracy! - krzyknął.

 

No dark sarcasm in the classroom…

 

- Trzydzieści punktów, panie Thomas!

 

Snape wyglądał na bliskiego wylewu. Jego ziemista cera nabrała różowego odcienia. Z wyszczerzonymi zębami warknął - Mimo tolerancji dyrektora, ten coroczny nonsens nie będzie miał miejsca na moich zajęciach. Jeżeli myślicie, że nie dam wam wszystkim szlabanu, jesteście w poważnym błędzie.

 

W pokoju zapadła cisza. Snape odzyskał zdolność oddychania. Podszedł na przód klasy, rzucił ostatnie złowrogie spojrzenie, po czym usiadł przy biurku.

 

Teacher leave those kids alone...

 

- Minus 50 punktów panie Weasley! - Ron zrobił się purpurowy w chwili, gdy reszta klasy zawołała:

 

HEY, TEACHER! LEAVE THOSE KIDS ALONE!

 

Nie było szans, żeby Gryfindor wygrał tegoroczny puchar domów. Harry zastanawiał się, czy jest możliwość, aby dostać jakieś ujemne punkty. Zdecydował, że to nie ma najmniejszego znaczenia. On i tak tego nie dożyje.

 

Wypełniony wolnością, którą można osiągnąć tylko, kiedy jest się pewnym, że się nie przetrwa, Harry podwyższył głos w jedności z resztą kolegów.

 

All in all you’re just another brick in the wall.

All in all you’re just another brick in the wall.

 

*  *  *

Snape usiadł z otwartą buzią nie wierząc w ich bezczelność. Jego oczy skanowały pełne winy twarze zwrócone w dół, które mimo jego zaskoczenia śpiewały dalej. Stwierdził, że wina, jeżeli miał ją na kogoś zwalić, leżała by po stronie Draco Malfoya, który upozorował cały ten horror. To był jego wyzwanie, bądź co bądź. Jednakże nie odbiegając zbytnio od swoich przyzwyczajeń, Snape zdecydował ukarać Pottera, który, jeżeli miałoby to zależeć od niego, nie zobaczyłby światła dziennego aż do samego rana, kiedy to przestałby być jego problemem. Snape oparł się o tył krzesła, przybierając swój najbardziej wredny uśmiech, i czekał.

 

We don’t need no education...

 

Plan był taki, żeby albo śpiewać dopóki dzwonek nie zadzwoni, albo Snape nie powybija ich wszystkich. Którekolwiek nadejdzie pierwsze. Harry pozwolił sobie na ukradkowe spojrzenie w stronę Mistrza Eliksirów i jego wnętrzności zmroził lód, gdy zobaczył złośliwe spojrzenie utkwione w nim. Pomyślał, że może piosenka nie potrwa już dużo dłużej.

 

We don’t need no thought control...

 

 

Snape ich obserwował. Nie mógł zrobić nic więcej. Obserwował i stukał palcem o biurko, a w myślach prowokował Pottera, aby zrobił to, co zrobić musi i tym samym ściągnął winę na siebie. W imię tradycji, lider domu musiał zaakceptować brzemię odpowiedzialności za postępki klasy. Jego usta wykrzywiły się w obrzydzeniu na wspomnienie Draco wymazanego jedzeniem, wdrapującego się na stół Slytherinu i mianującego siebie Królem Cycków Murzynki*. A jak bardzo poniży się Potter? Snape przyznał niechętnie, że naprawdę był ciekaw.

 

No dark sarcasm in the classroom...

 

Skoro Harry i tak miał niedługo umrzeć, równie dobrze mógł to zrobić z pompą. Jego zadanie byłoby łatwiejsze, gdyby Snape nie patrzył się na niego w ten sposób. Zerknął na mężczyznę i zobaczył brew uniesioną w sposób, który nie wróżył nic dobrego. Zacisnął szczękę, przypominając sobie o powinności względem klasy. Jednakże nie mógł przestać myśleć, że zostanie przysortowanym do Slytherinu nie byłoby wcale takie złe. Przynajmniej to spojrzenie nie byłoby wymierzone na niego. Oddając swój los w ręce przeznaczenia, zebrał resztkę odwagi i czekał na swoją kolej. Nadeszła wcześniej, niż się tego spodziewał.

 

Call the Potions master! - Krzyknął Neville ,rumieniąc się wściekle, zanim zanurkował za kociołek. Chór zamilkł. Spojrzeli na Harry’ego.

 

Cholera. Na pohybel!

 

Harry wysunął się zza ochronnej tarczy kociołka i stanął w przejściu między ławkami. Zamknął oczy, w duchu nucąc mantrę, którą nasunęła mu Levander: Jestem Leo - urodzony artysta.

 

Parodiując Snape’a najlepiej jak potrafi, Harry krzyknął:

 

I always said he'd come to no good.

 

Wszystkie spojrzenia zwróciły się ku niemu. W tym momencie prawie poczuł się jak ryba w wodzie. Uczucie szybko zniknęło, gdy zauważył złowrogi uśmieszek Snape’a. Grał dalej odwrócony twarzą do Ślizgonów.

 

In the end, Your Honour,

If they'd let me have my way,

I could have flayed him into shape.

 

Harry rzucił okiem na Snape’a, żeby ocenić jego reakcję. Powstrzymał pisk, gdy spostrzegł demoniczny błysk nienawiści w gniewnie patrzących na niego oczach. Zwrócił się w stronę Gryfonów i kontynuował:

 

But my hands were tied.

The bleeding hearts and artists

Let him get away with murder.

Let me hammer him today.

 

Przerwał czekając na jakiś odzew. Jednakże Snape tylko cierpliwie czekał w zimnym opanowaniu na wykrzywionej twarzy. Chór Gryfonów zainicjował z nowym impetem. Harry chwycił blat biurka, podtrzymując się przed upadkiem.

 

HEY TEACHER! LEAVE THOSE KIDS ALONE!

 

Snape musiał przyznać, że show, którym go raczyli było całkiem śmieszne, a z pewnością bardzo trafne. Tak czy siak, Potter gorzko pożałuje, że śmiał odstawić przedstawienie na jego lekcji. Odkąd zaczął tu uczyć uczniowie byli na tyle przewidujący, by nie wyskakiwać z takimi głupotami w czasie jego zajęć. Harry Potter stanie się dobrym przykładem, dlaczego właściwie tak się działo.

 

All in all you’re just another brick in the wall...

 

Zadzwonił dzwonek.

- Wynoście się!- wywrzeszczał Snape, zanim wysyczał - Panie Potter, pan zostanie.

Ton głosu obiecywał ból, a Harry’emu wydawało się, że usłyszał w nim złośliwą satysfakcję. Patrzył, jak jego rówieśnicy czym prędzej wylewali się z klasy, każdy z nich z coraz bardziej przepraszającą miną.

- Sorry Harry. Ale było warto zobaczyć wyraz jego twarzy. - Uśmiechnął się Ron.

- Mówiłam ci, że to był głupi pomysł. Powodzenia. - Powiedziała Hermiona rzucając Harry’emu płaczliwe spojrzenie i odeszła przegryzając wargę.

Malfoy minął go uśmiechając się bezczelnie. - Brawo Potter. Gryfindor stracił właśnie 100 punktów. A to znaczy, że Slytherin wybierze finałowe wyzwanie - Harry’emu zdecydowanie nie podobał się jadowity uśmieszek widniejący na jego twarzy - Cóż, do zobaczenia na kolacji. Jeśli dożyjesz.

Harry naprawdę bardzo mocno nie cierpiał być kapitanem drużyny.

 

*  *  *

- Czwarta? Nad ranem? Czy ten facet nigdy nie śpi? - warknął Ron.

- Mówię wam, ten gościu to wampir! - krzyknął Seamus.

- Nie bądź imbecylem. Za dnia prowadzi lekcje, prawda? - powiedziała Hermiona, wywracając oczami.

Harry siedział osowiały, pałaszując tłuczone ziemniaki, kiedy znajomi rozprawiali nad jego złym losem. Pięć dni szorowania klasy od eliksirów, bez użycia magii, od czwartej do siódmej.

- Widzisz dobrze, że Hermiona poszła do Lupina, co? Mogło być o wiele gorzej, gdyby Lupin i Dumbledore nie przyszli w porę - próbował pocieszać ich Neville.

Harry mruknął i powędrował wzrokiem do stołu nauczycielskiego, gdzie Snape siedział krzywiąc się na wszystkich. Chłopak zastanawiał się, czy w rzeczywistości spotkało go szczęście, że został uratowany przez dyrektora. Harry miał nieodparte wrażenie, że zamiast dającego się przeżyć skrobania klasy, Snape planował spędzić te 15 godzin na pastwieniu się nad nim. Kolana Harry’ego bolały na samą myśl o kamienistej podłodze, z którą zapewne zdąży się bliżej poznać podczas codziennego czyszczenia. Całkiem możliwe, że jego własną szczoteczką. O ile nie językiem.

Wzdychając zaryzykował spojrzenie w stronę stołu Ślizgonów. Napotkał wzrok Malfoy’a, który skinął na niego. Harry jęknął, dziecinnie ciskając widelcem. Wstał.

- Nie zgadzaj się na nic głupiego - powiedziała na odchodnym Hermiona. - To poszło za daleko. Nie wiadomo, co jeszcze wymyślą. Zielono srebrne dodatki na uczcie pożegnalnej wcale nie brzmią najgorzej.

- Nie chodzi o kolory Hermiona - westchnął z oburzeniem Ron - ale o zasady. Jesteśmy Gryfonami. Nie możemy przegrać z tymi żmijowatymi kalekami. Już wystarczającą porażką jest to, że w tym roku nie wygraliśmy Quidditcha. Przepraszam Harry. A do tego Slytherin zgarnął Puchar Domów. O ile Voldemort nie zmartwychwstanie i Harry nie zbierze kilku dodatkowych punktów, to jest to nasza ostatnia szansa, żeby zachować godność! - Twarz Rona przybrała niebezpieczny odcień czerwieni, a on sam wyglądał na bliskiego eksplozji. Hermiona i Harry patrzyli na niego z przerażeniem. Ron uśmiechnął się słabo - No dalej, idź - zachęcał.

Harry odchodził, czując rosnące zaniepokojenie. Nic dobrego z tego nie przyjdzie. Jeszcze nigdy, od kiedy Harry przyszedł do Hogwartu, nie zdarzyło się, żeby Ślizgoni mieli szansę wybrać finałowe wyzwanie. Był to przywilej przysługujący temu domowi, który ma najwięcej punktów w dniu przyznawania zadania. Dzięki utracie 150 punktów tego samego popołudnia, Gryfoni przesunęli się z miejsca pierwszego na trzecie.

Przechodząc obok stołów Krukonów i Puchonów Harry zastanawiał się, czemu nie został przydzielony do jednego z tych domów. Nigdy nie sprawiali problemów. Tworzyli przyjazną i ambitną grupę, która nigdy nie zniżyłaby się do tego poziomu tylko po to, by sprawdzić, który z domów posiada największą ilość matołów. Zastanawiał się, czy nie jest jeszcze za późno, żeby zadeklarować neutralność. Stałby się Szwajcarią Hogwartu.

Oczywiście, fakt, że Ślizgoni także musieli wziąć udział w wyzwaniu dawał trochę otuchy. Przecież nie wymyśliliby niczego okropnego. To przynajmniej, wmawiał sobie Harry, gdy spotkał się z Malfoy’em w progu. Sadystyczny uśmieszek rozlewający się na ustach drugiego pozbawił Harry’ego wszelkiej nadziei.

~0~0~

- Co Potter, tchórzysz?

Tchórzyć? Harry? Stawiał czoła śmierci prawie na każdym roku swojej bytności w Hogwarcie. A przed tym wytrzymał z Dursley’ami. W pojedynkę pokonał Czarnego Pana, najpotężniejszego złego czarodzieja od tysiącleci. Z pewnością nie bał się porwać Głowę Slytherinu.

Był przerażony.

- To tradycja - wytłumaczył Malfoy.

Mała poprawka: to była tradycja. Tradycja, która bezceremonialnie została zakończona z chwilą, kiedy Snape został Głową Slytherinu. Harry’emu nie wydawało się, aby był to przypadek. A teraz Malfoy wznowił wyzwanie. Odkąd Voldemort został pokonany z wielką zaciekłością próbował znaleźć inne sposoby, by zabić Harry’ego. Jako że plan polegający na zakłóceniu lekcji Snape’a nie wypalił, to mogła być jego ostatnia szansa.

- Oczywiście możesz się wycofać - prowokująco zaproponował Malfoy.

Harry zwęził oczy - Skąd mogę mieć pewność, że nie będziesz oszukiwał i nie powiesz Snape’owi, jakie jest wyzywanie.

- A skąd ja mogę mieć pewność, że ty nie powiesz McGonagall? - prychnął blondyn.

- Nie przesadzaj Malfoy. Jestem Gryfonem - uczciwym i dobrym. A ty Ślizgonem - przebiegłym i niewdzięcznym.

- W takim razie, po prostu będziesz musiał mi zaufać, prawda?

To, że jego życie zależało od prawdomówności Malfoy’a, nie zachęcało Harry’ego do nakreślania żadnych dalekosiężnych planów. Ale co innego mógł zrobić? Poza tym miał przewagę nad Ślizgonem, która mogłaby obrócić się na jego korzyść. Dwie rzeczy, które niemalże gwarantowały zwycięstwo. Pelerynę niewidkę, która pomoże mu dorwać Snape, zanim ten zdąży sięgnąć po swoją różdżkę, i Mapę Huncwotów, dzięki której reszta Gryfonów będzie w stanie znaleźć Malfoy’a i McGonagall. Jeśli tylko udałoby mu się rzucić zaklęcie krępujące na Snape’a i przetransportować go do Wrzeszczącej Chaty. To zapewniłoby mu wygraną.

Biorąc głęboki oddech, wyciągnął rękę i westchnął zrezygnowany. Malfoy z pogardą popatrzył na wyciągniętą w geście zgody dłoń Harry’ego. Prychnął lekceważąco i zakpił - Czyżbyś chciał zawrzeć przyjacielski układ Potter?

Przyjacielski? Jasne. Harry nie mógł powstrzymać szyderczego uśmiechu. Ślizgońska część jego osobowości, którą starał się zdusić w sobie odkąd znalazł się w Hogwarcie, zdawała się przejmować nad nim kontrolę.

- Jeśli my wygramy - zaczął Draco - będziesz musiał zadeklarować swoje dozgonne oddanie Mistrzowi Eliksirów podczas Uczty na zakończenie roku. A jeżeli wy wygracie - zrobił minę świadczącą, że sama perspektywa jest co najmniej śmieszna - zrobię to samo przed McGonagall.

Czemu zawsze Malfoy i Snape? Harry czuł jakby został połączony jakimś chorym związkiem z tymi dwoma - A co jak zremisujemy? - spytał. - Co jeśli żadnemu z domów nie uda się znaleźć zakładników przed wyznaczonym czasem? Albo jeżeli obydwoje ich znajdziemy?

- Wtedy oddanie zadeklaruje każdy z nas. Kto zrobi to lepiej, wygrywa.

Gdyby Harry nie był w połowie tak dobrej myśli, że wygra, jak był, nigdy by się na to nie zgodził. Jednakże przystał na to, nie bez pewnej nadziei, że dobra passa, która do tej pory ratowała go w sytuacjach zagrażających życiu, pozostanie przy nim. Dopiero później, kiedy przekazywał wiadomość, zazwyczaj dzielnym Gryfonom, którzy teraz byli całkowicie przerażeni, uświadomił sobie, że nie tylko będzie musiał porwać Snape’a, ale również wykombinować, co z nim zrobić, dopóki Ślizgoni ich nie znajdą albo do ósmej rano następnego dnia.

To da Snape’owi mnóstwo czasu, żeby rzucać na niego zaklęcia w nieskończoność.

W tej chwili Harry nienawidził Quidittcha z całych sił. W następnym wcieleniu na pewno nie zostanie kapitanem drużyny.

 

*  *  *

Harry zrobił, jak zaplanował.

 

O dokładnie piętnaście po piątej, udając ból brzucha, opuścił zajęcia z Zaklęć. Była to jego ostatnia lekcja w życiu, ale jakoś nie czuł z tego powodu ukłucia żalu. W zasadzie, jeżeli miał powiedzieć prawdę, miał ochotę zwymiotować. Mimo to, nie poszedł do pani Pomfrey.

Musiał złapać Snape’a.

Wyciągnął pelerynę z teczki i niewidzialny ruszył w kierunku lochów, gdzie czekał aż ostatnia klasa opuści zajęcia. Wiercąc się wycierał spocone ręce o szatę i próbował nie zapominać, jak się oddycha.

To było żenujące. Zwalczając Voldemorta nie trząsł się tak, jak teraz. A profesor Snape nie był Czarnym Panem!

Był jeszcze gorszy.

Czarny Pan był zbyt zaślepiony żądzami, żeby myśleć logicznie. Zawsze się przechwalał jaki to on nie był fantastyczny, potężny, jak nie wielbili go jego słudzy, kłaniający się do jego stóp i tym samym dającym naszemu bohaterowi szansę na ucieczkę.

Snape nie zawraca sobie głowy takimi głupotami. Szybki, opanowany, bezwzględny, Severus Snape jest definicją zła sam dla siebie.

W chwili, kiedy Harry zdążył już przekonać siebie, że nie zależy mu na wygranej, drzwi do sali otworzyły się z hukiem i zaczęły z nich wypływać grupy podekscytowanych uczniów zadowolonych, że kolejny raz udało im się przetrwać przez następny rok złośliwości Snape’a. Harry obserwował zza rogu rozchodzących się studentów. Drżąc ze zdenerwowania, zaczął się zastanawiać, czy profesor nie wyszedł czasem innym wyjściem, gdy nagle pojawił się znikąd, obrócił w około i zamknął klasę.

Podążył wzdłuż korytarza, przecinając go długimi, zamaszystymi krokami i będąc śledzonym przez chłopaka, który miał nadzieję, że uda mu się to przeżyć. Gdy tylko znaleźli się w bezpiecznej odległości od jakichkolwiek ociągających się uczniów, Harry wyciągnął różdżkę i krzyknął: „Petrificus Totallus”.

Snape stanął jak wryty.

 

Jak gdyby w zwolnionym tempie Harry przyglądał się żółtemu światłu wystrzeliwującemu z różdżki, mknącemu w stronę falującej szaty Snape’a, na której zatrzymało się, by po chwili ześlizgnąć się w dół i rozprysnąć żałośnie. Harry otworzył usta ze zdziwienia.

Miał przechlapane.

Snape odwrócił się ze świstem, różdżką uniesioną ku górze. Chłopak stał wrośnięty w podłogę, jak gdyby zaklęcie odbiło się od Snape’a i trafiło w niego, jedną ręką trzymając swoją bezużyteczną różdżkę, a drugą zakrywając buzię, by uspokoić rzężący oddech.

Złośliwy uśmieszek pojawił się na twarzy mistrza eliksirów. - Accio peleryna niewidka.

Harry stał głupkowato, podczas gdy peleryna zsunęła się z jego ramion i posłusznie pofrunęła w stronę wyciągniętych rąk profesora.

- Ze mną Potter.

Ciche, mrożące krew w żyłach warknięcie Snape’a, otoczyło Harry’ego płaszczykiem przerażenia. Chłopak podążył za nim do biura. Przekraczając próg potknął się, cudem unikając zderzenia z zamykającym się drzwiami. Jego walące z przestrachem serce stanęło, gdy Snape obrócił się w poświacie wirującej szaty( jakim cudem zawstydził się jak dziewczynka z powodu kawałka materiału plączącego się jak sukienka wokół jego nóg?) i przygwoździł Harry’ego do podłogi maniakalnym spojrzeniem, które zdążył poznać tak dobrze.

To był rodzaj spojrzenia, który mówił: Twój tyłek należy do mnie.

- Jaka szkoda panie Potter. A myślałem, że bohaterowie zawsze atakują od przodu.

- Ja... przepraszam.

- Milcz! Stoisz przed groźbą wydalenia.... - uciął i ściągnął usta w wąską kreskę.

- Właściwie to... znaczy... jestem już po. - Ugryzł się w język zdecydowanie za późno.

- Naprawdę panie Potter? - wysyczał Snape. Harry zadrżał na wibracje spowodowane tym niskim głosem. Z zakłopotaniem stwierdził, że wibracje zdawały się wpływać na pewną część anatomii, o której nie chciał teraz myśleć. Poruszył się nieskładnie.

Snape kontynuował - I co ja mam z tobą zrobić Potter? Już przestałem marzyć o tym, że dyrektor ukarał by cię tak, jak na to zasługujesz. Z drugiej strony, jeżeli zawiadomię opiekuna twojego domu, uniemożliwię Ślizgonom udział w wyzwaniu. Widocznie skrobanie lochów nie było wystarczająco paskudną karą, żeby oduczyć cię pakowania się w te...

- Proszę pana, wie pan, że nie miałem wyjścia - kłócił się Harry. Kącik ust Snape’a drgnął niebezpiecznie, a oczy błyskały gniewnie. Chłopak przełknął kluchę zalegającą w gardle i mówił dalej - Znaczy się... nie wybrałbym ... gdybym... sam... znaczy...

To było bez sensu. Harry nie mógł wymyślić żadnej dobrej wymówki, a po wyrazie twarzy Snape’a mógł się domyślić, że i tak by go nie wysłuchał. Oddał swój los w jego ręce, mając tylko nadzieję, że cokolwiek Opatrzność ześle na niego, nie będzie to zawierało słowa „Crucio”.

Snape otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale nie zdążył. Drzwi otworzyły się z trzaskiem.

- Stupefy!

Nastała ciemność.

*  *  *

- Harry?

Zamrugał oczami, próbując skupić się na czterech zmartwionych twarzach, patrzących na niego.

...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pees.xlx.pl
  •