Cussler Clive - Przygody Dirka Pitta - 17 - Odyseja trojaΣska, Cussler Clive

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Clive Cussler



ODYSEJA TROJAŃSKA

Przełożył: Maciej Pintara

Wydanie polskie: 2004

NOC HAŃBY

Około roku 1190 p.n.e.

Twierdza na wzgórzu w pobliżu morza

Konstrukcja była prosta i zmyślna, miała wzbudzić ciekawość i spełniła swe zadanie. Brzydkie monstrum wysokie na sześć metrów stało na czterech mocnych, drewnianych nogach wspartych na płaskiej platformie. Trójkątna obudowa była otwarta na końcach. Z przodu, na jej ostrym szczycie, wznosił się zaokrąglony garb z dwiema szczelinami na oczy. Boki pokrywały wołowe skóry. Platforma mocująca nogi leżała płasko na ziemi. Ludzie z twierdzy Ilium jeszcze nigdy dotąd nie widzieli czegoś takiego.

Tym, którzy mieli trochę wyobraźni, konstrukcja przypominała konia.

Dardanowie, obudziwszy się rankiem, sądzili, że znowu ujrzą Achajów otaczających ich ufortyfikowany gród, i szykowali się do walki jak codziennie przez ostatnie lata. Lecz równina w dole była pusta. Zobaczyli tylko gęsty dym unoszący się nad miejscem, gdzie jeszcze wczoraj znajdował się obóz wroga. Achajowie i ich flota zniknęli. W nocy załadowali na okręty zapasy, konie, broń i rydwany, i odpłynęli, pozostawiając tylko tajemniczego drewnianego potwora. Dardańscy zwiadowcy wrócili i oznajmili, że Achajowie opuścili swój obóz.

Ludzie, uradowani, że oblężenie się skończyło, otworzyli główne wrota twierdzy i wylegli tłumnie na równinę, gdzie dwie armie ścierały się i przelewały krew w stu bitwach. Zrazu byli nieufni. Niektórzy, podejrzewając podstęp, nawoływali, by spalić konstrukcję, wkrótce jednak przekonali się, że to po prostu prymitywne, drewniane pomieszczenie na czterech nogach, niemogące niczemu zagrozić. Jakiś mężczyzna wdrapał się na górę i stwierdził, że jest puste w środku.

-              Jeśli tylko takiego konia potrafią zbudować Achajowie - zawołał - to nic dziwnego, że zwyciężyliśmy.

Tłum wybuchnął śmiechem i zaczął radośnie śpiewać, gdy nadjechał król Priam. Król zszedł z rydwanu i podziękował za wiwaty, a potem okrążył dziwną budowlę, usiłując odgadnąć jej przeznaczenie.

Przekonawszy się z zadowoleniem, że konstrukcja nie stwarza żadnego zagrożenia, uznał ją za łup wojenny i kazał przetoczyć do wrót miasta, gdzie miała stanąć jako pomnik upamiętniający wspaniałe zwycięstwo nad achajskimi najeźdźcami.

Radość zakłócili dwaj żołnierze, którzy przyprowadzili achajskiego jeńca porzuconego przez towarzyszy. Nazywał się Sinon i był kuzynem potężnego Odyseusza, króla Itaki i jednego z wodzów wielkiej armii oblegającej Ilium. Znalazłszy się przed Priamem, Sinon padł do stóp staremu królowi i zaczął błagać o życie.

-              Dlaczego cię porzucono? - zapytał Priam.

-              Mój kuzyn posłuchał tych, którzy byli moimi wrogami, i wypędził mnie z obozu. Gdybym nie uciekł między drzewa, gdy spuszczali okręty na wodę, z pewnością powleczono by mnie na linie przez morze i albo bym utonął, albo pożarłyby mnie ryby.

Król przyjrzał się uważnie Sinonowi.

-              Jaką tajemnicę kryje w sobie budowla? Czemu służy?

-              Jako że nie mogli zdobyć waszej twierdzy, a nasz wielki bohater Achilles poległ w bitwie, uznali, że bogowie przestali im sprzyjać. Wznieśli tę budowlę w ofierze, w nadziei, że bogowie pozwolą im przynajmniej szczęśliwie powrócić przez morza do domu.

-              Czemu jest tak duża?

-              Byście nie mogli zabrać jej jako łupu do miasta, gdzie upamiętniałaby największą klęskę, poniesioną przez Achajów w naszych czasach.

-              Rozumiem ich. - Stary, mądry Priam uśmiechnął się. - Nie pomyśleli jednak, że temu samemu celowi może również służyć, stojąc poza murami miasta.

Setka mężczyzn pocięła i ociosała kłody na rolki. Druga setka zebrała sznury, powiązała je w dwie liny i pociągnęli łup przez równinę leżącą pomiędzy miastem a morzem. Trudzili się, ociekając potem, niemal przez cały dzień. Kiedy zaczęli wciągać zwaliste monstrum po stoku wzgórza, na którym stała twierdza, pospieszyli im z pomocą inni mężczyźni. Późnym popołudniem ten znój dobiegł końca i wielka konstrukcja stanęła przed głównymi wrotami miasta. Ludzi wciąż przybywało, po raz pierwszy od ponad dwóch miesięcy wychodzili swobodnie na zewnątrz, bez lęku przed wrogiem. Tłum stał i patrzył na monstrum nazywane teraz koniem dardańskim.

Kobiety i dziewczęta podniecone i uradowane, że wreszcie ustały walki, wyszły za mury miasta i zrywały kwiaty, by ozdobić girlandami groteskowego drewnianego stwora.

-              Pokój! Zwycięstwo! - krzyczały radośnie.

-              Nie pojmujecie? To podstęp! - zawołała Kasandra, córka Priama, uważana za niespełna rozumu, bo wieściła straszne proroctwa i przepowiednie.

-              Zaślepia was uniesienie. Jesteście głupcami, skoro ufacie darom ofiarnym Achajów - zawtórował jej brodaty kapłan, Laokoon.

Wziął potężny zamach i cisnął włócznię w brzuch konia. Wbiła się w drewno aż po koniec grota i drżała przez chwilę. Tłum skwitował śmiechem ten gest zrodzony z lęku.

-              Kasandra i Laokoon postradali zmysły! Ten potwór jest nieszkodliwy. To tylko deski i kłody powiązane razem - wołano.

-              Głupcy! - krzyknęła Kasandra. - Tylko dureń mógłby uwierzyć Achajowi Sinonowi.

-              On mówi, że teraz, kiedy to należy do Ilium, nasze miasto nigdy nie padnie - powiedział jakiś wojownik.

-              Łże! - wybuchnęła Kasandra.

-              Czy można nie przyjąć błogosławieństwa bogów?

-              Nie wtedy, gdy pochodzi od Achajów. - Laokoon przepchnął się przez tłum i pełen gniewu ruszył w stronę miasta.

Nic nie przemawiało do uszczęśliwionych ludzi. Wróg odszedł. Dla nich wojna się skończyła. Nadszedł czas świętowania.

Upojony radością tłum nie dbał o obawy i ostrzeżenia Kasandry i Laokoona. Nim minęła godzina, zainteresowanie koniem opadło i rozpoczęła się wielka zabawa - świętowano hucznie triumf nad achajskim nieprzyjacielem. Za murami twierdzy rozbrzmiewała muzyka fletów i piszczałek, na każdej ulicy śpiewano i tańczono, w każdym domu wino lało się strumieniami, a za każdym razem, kiedy wznoszono i opróżniano puchary, wybuchał gromki, radosny śmiech.

W świątyniach kapłani i kapłanki palili kadzidło, śpiewali pieśni i dziękowali bogom i boginiom za zakończenie straszliwej wojny, która tylu wojowników przeniosła do podziemnego świata.

Rozradowani ludzie wznosili toasty za swego króla, bohaterów tej wojny, rannych i tych, którzy polegli, walcząc mężnie z wrogiem.

-              Hektorze, o Hektorze, nasz wielki wodzu. Gdybyś tylko dożył tego dnia i mógł cieszyć się naszą chwałą... - wołano.

-              Daremnie ci głupcy Achajowie szturmowali nasz wspaniały gród - krzyczała jakaś kobieta, wirując w szalonym tańcu.

-              Uciekli jak przerażone dzieci - wrzeszczała inna.

I tak paplali, kiedy wino krążyło im we krwi - rodzina królewska w pałacu, bogacze w swych wielkich domach wzniesionych na tarasach, biedacy w ruderach stłoczonych pod murami wewnątrz miasta dla ochrony przed wiatrem i deszczem. Ucztowało całe Ilium. Wszyscy pili, zjadali resztki cennych zapasów zgromadzonych podczas oblężenia i świętowali, jakby czas się zatrzymał. Po północy pijackie orgie ustały i poddani starego króla Priama zapadli w głęboki sen, a ich zaćmione winem umysły odprężyły się i zaznały spokoju po raz pierwszy od czasu, kiedy znienawidzeni Achajowie oblegli gród.

Wielu chciało pozostawić wielkie wrota otwarte jako symbol zwycięstwa, ale przeważyło zdanie bardziej rozsądnych - bramę zamknięto i zaryglowano.

Pojawili się nagłe, przybyli z północy i ze wschodu. Przepłynęli zielone morze w setkach okrętów i wylądowali w zatoce otoczonej wielką równiną Ilium. Ujrzawszy, że nizina pokryta była w znacznej części bagnami, Achajowie rozbili obóz na przylądku i rozładowali okręty swojej floty.

Ich czarne kadłuby wysmołowane poniżej linii wody, ponad nią miały mnóstwo rozmaitych barw, takich, jakie lubili najbardziej różni królowie. Okręty napędzały długie wiosła; jedno duże na rufie służyło za ster. Mając identyczne dzioby i rufy, mogły płynąć w obu kierunkach. Duży, czworokątny żagiel nie nadawał się do rejsu pod wiatr i stawiano go tylko wówczas, gdy bryza wiała od rufy. Na dziobie i rufie wznosiły się pokłady, wyrzeźbione ptaki, najczęściej jastrzębie i sokoły zdobiły stewy dziobowe. Liczebność załóg była różna, od stu dwudziestu ludzi na okrętach bojowych do dwudziestu na transportowych, przeważnie składały się one z pięćdziesięciu dwóch ludzi, łącznie z dowódcą i pilotem.

Władcy małych królestw utworzyli luźny sojusz, by najeżdżać i rabować miasta położone wzdłuż wybrzeża morskiego, podobnie jak to czynili wikingowie dwa tysiące lat później. Wojownicy pochodzili z Argos, Pylos, Arkadii, Itaki i wielu innych regionów. Choć w tamtych czasach uważano ich za rosłych mężczyzn, tylko niewielu miało powyżej metra sześćdziesięciu wzrostu. Walczyli zaciekle, chronieni pancerzami z brązu, okrywającymi przód ciała i przypiętymi skórzanymi rzemieniami. Na głowach nosili hełmy z brązu, z rogami lub z czubami. Dolne części ich ramion i nóg osłaniały fragmenty zbroi zwane nagolennicami.

Byli mistrzami włóczni, ich ulubionej broni. Tylko wówczas, gdy je strzaskali albo stracili, używali krótkich mieczy. Wojownicy z epoki brązu rzadko posługiwali się łukami i strzałami; uważali je za broń tchórzów. Walczyli zza wielkich tarcz sporządzonych z sześciu do ośmiu warstw skóry wołowej i przymocowanych rzemieniami do wiklinowej ramy o zewnętrznych krawędziach z brązu. Owe tarcze były najczęściej okrągłe, ale wiele przypominało kształtem cyfrę osiem.

Rzecz dziwna, w odróżnieniu od wojowników innych królestw czy kultur, Achajowie nie mieli kawalerii. Nie atakowali też przeciwników na rydwanach, te używali głównie do transportu ludzi i zapasów na pole bitwy. Woleli walczyć pieszo, jak Dardanowie z Ilium. Ale ich celem nie było po prostu podbicie i zagarnięcie jakiegoś terytorium, nie chodziło im też o zwykłą grabież. Najeźdźcy chcieli zdobyć metal niemal tak cenny jak złoto.

Zanim Achajowie przypłynęli na swych okrętach pod Ilium, złupili kilkanaście miast położonych wzdłuż wybrzeża, zabrali mnóstwo skarbów i wzięli wielu niewolników, głównie kobiety i dzieci. Ale mogli sobie tylko wyobrażać ogromne bogactwa strzeżone przez potężne mury Ilium i zdeterminowanych obrońców.

W sercach achajskich wojowników zaczął wzbierać lęk, gdy patrzyli na miasto leżące na krańcu skalistego cypla i przyglądali się masywnym kamiennym murom, mocnym wieżom i pałacowi królewskiemu wznoszącemu się wysoko nad grodem. Teraz, gdy cel znalazł się w zasięgu ich wzroku, stało się dla nich jasne, że to miasto nie będzie łatwym łupem, jak te, które zdobyli dotychczas, i że czeka ich długa i ciężka walka.

Obawy Achajów potwierdziły się bardzo szybko. Kiedy wyszli na ląd, Dardanowie dokonali wypadu z fortecy i niemal rozgromili awangardę armii najeźdźców, zanim przybyła reszta okrętów z głównymi siłami. Jednak Achajowie wkrótce uzyskali przewagę liczebną i Dardanowie wycofali się po krwawej potyczce w bezpieczne miejsce za główne wrota miasta.

Przez całe lata na równinie wciąż toczyły się bitwy. Dardanowie walczyli nieustępliwie. Stosy ciał pokrywały ziemię leżącą pomiędzy obozem Achajów i murami Ilium, ginęli najwspanialsi wojownicy i bohaterowie obu armii. Pod koniec każdego dnia obie strony paliły swoich poległych na wielkich stosach pogrzebowych. Potem na owych stosach już dogasających usypywano kopce, tworząc w ten sposób pomniki poległych. Ginęły tysiące ludzi, wojna zdawała się nie mieć końca, zmagania nie ustawały.

Zginął dzielny Hektor, syn króla Priama i największy wojownik Ilium, padł również jego brat Parys. Achajowie ponieśli także ogromne straty, wśród ich poległych wojowników znaleźli się potężny Achilles i jego przyjaciel Patrokles. Po śmierci największego herosa Achajów ich wodzowie, królowie Agamemnon i Menelaos, zaczęli się zastanawiać, czy nie należałoby zrezygnować z dalszego oblężenia i pożeglować do domu. Mury twierdzy okazały się nie do zdobycia. Kończyły się zapasy, najeźdźcy musieli plądrować kraj w poszukiwaniu żywności i wkrótce ogołocili go zupełnie z płodów rolnych. Tymczasem Dardanowie byli zaopatrywani przez swoich sojuszników spoza królestwa, którzy przystąpili do wojny po ich stronie.

Achajowie, przygnębieni coraz pewniejszą klęską szykowali się do zwinięcia obozu i odwrotu, gdy przebiegły Odyseusz, król Itaki, wymyślił sprytny sposób na pokonanie wroga.

Kiedy Ilium świętowało zwycięstwo, flota achajska powróciła pod osłoną ciemności. Achajowie szybko przypłynęli z pobliskiej wyspy Tenedos, gdzie ukrywali się w ciągu dnia. Kierunek wskazywało im ognisko rozpalone przez oszusta Sinona, znów przybili do brzegu, przywdziali zbroje i ruszyli cicho przez równinę. W pętlach splecionej liny nieśli ogromną kłodę.

Sprzyjała im ciemna bezksiężycowa noc. Dotarli niezauważeni przez nikogo pod same miasto i zatrzymali się w odległości stu metrów od jego murów. Zwiadowcy pod wodzą Odyseusza podkradli się obok wielkiego, drewnianego konia do głównych wrót.

Sinon zabił dwóch wartowników drzemiących na wieży strażniczej. Nie zamierzał sam otwierać bramy wysokiej na dziesięć metrów - by unieść ryglującą ją wielką belkę, potrzeba było ośmiu silnych mężczyzn.

-              Wartownicy nie żyją - zawołał cicho z góry do Odyseusza. - Wszyscy w mieście są pijani albo śpią. To najlepszy moment na wyłamanie wrót.

Odyseusz rozkazał natychmiast swoim ludziom trzymającym ogromną kłodę, żeby unieśli jej przedni koniec i umieścili ją na małej pochylni prowadzącej do wnętrza konia. Kiedy jedna grupa pchała z dołu, druga wspięła się na górę i podciągnęła kłodę pod spiczasty dach. Gdy kłoda znalazła się w środku, uniesiono ją na pętlach i zawisła w powietrzu. Dardanowie nie domyślili się, że koń zbudowany za radą Odyseusza był taranem.

Mężczyźni, którzy znaleźli się wewnątrz konia, odciągnęli kłodę w tył, potem pchnęli ją mocno w przód.

Ostry grot z brązu umocowany na jej końcu uderzył z głuchym łomotem w drewniane wrota. Zadrżały na zawiasach, ale nie ustąpiły. Taran raz za razem walił w belki o grubości trzydziestu centymetrów. Każde uderzenie odłupywało drzazgi, ale wrota nie puszczały. Achajowie obawiali się, że Dardanowie mogą usłyszeć te odgłosy, wyjrzeć za mur, zobaczyć nieprzyjacielską armię w dole i zaalarmować pogrążonych we śnie wojowników. Stojący wysoko na murze Sinon czuwał, by któryś z mieszkańców Ilium, usłyszawszy hałas, nie udaremnił planu Odyseusza. Ale ci, którzy jeszcze nie spali, myśleli, że to dźwięki dalekiego grzmotu.

Wyglądało już na to, że trud Achajów okaże się daremny, gdy nagle wrota wypadły z jednego zawiasu. Odyseusz nakłonił swoich ludzi do jeszcze jednego wysiłku, sam otoczył kłodę ramionami, napiął mięśnie i pchnął. Wojownicy z całej siły wbili grot tarana w oporne wrota.

W pierwszej chwili wydawało się, że nie zdołają ich sforsować, lecz po chwili wstrzymali oddech - wrota wisiały jeszcze przez jakiś czas na drugim zawiasie, po czym zaskrzypiały przeraźliwie i runęły z hukiem na kamienny chodnik wewnątrz twierdzy.

Achajowie wpadli do Ilium niczym wygłodniałe wilki, wyjąc jak szaleńcy. Przetaczali się przez ulice jak niepowstrzymana fala przypływu. Napięcie i wściekłość narastające w nich przez dziesięć tygodni niekończących się walk, w których zginęło tylu ich rodaków i towarzyszy, a które nie przyniosły im dotąd żadnych łupów ani korzyści, znalazły teraz ujście w żądzy krwawej zemsty. Nie oszczędzali nikogo. Wdzierali się do domów, zabijali mieczami i włóczniami mężczyzn, rabowali kosztowności, porywali kobiety i dzieci, a potem podpalali wszystko, co było w zasięgu ich wzroku.

Piękna Kasandra uciekła do świątyni, sądząc, że będzie bezpieczna pod ochroną straży. Ale wojownik Ajaks nie znał uczucia lęku. Dopadł ją pod posągiem bogini.

Wojownicy Ilium nie byli godnymi przeciwnikami dla mściwych wrogów. Gramolili się chwiejnie z łóżek, oszołomieni i zamroczeni winem, bronili się nieporadnie i ginęli na miejscu. Nikt nie mógł powstrzymać rzezi. Nic nie było w stanie powstrzymać fali zniszczenia. Ulicami płynęły potoki krwi. Otoczeni Dardanowie walczyli i padali, ginęli straszną śmiercią. Tylko niewielu los pozwolił umrzeć, zanim zobaczyli swoje domy w płomieniach, rodziny uprowadzane przez najeźdźców, nim usłyszeli krzyki swych kobiet, płacz swoich dzieci i wycie tysięcy miejskich psów.

Króla Priama, jego świtę i straże zamordowano bezlitośnie. Jego żona, Hekuba, stała się niewolnicą. Pałac ograbiono ze skarbów. Zdarto złoto z kolumn i sufitów, zabrano piękne tkaniny ścienne i drogie meble, potem podpalono wspaniałe wnętrza.

Włócznie i miecze wszystkich Achajów splamiły się krwią. To, co się stało, przypominało atak rozjuszonych, głodnych wilków na stado owiec w zagrodzie. Starzy ludzie także nie uniknęli rzezi. Zarżnięto ich jak króliki, byli zbyt przerażeni, by się ruszyć, lub za słabi, by uciekać.

Najdzielniejsi wojownicy dardańscy padali jeden po drugim i w końcu nie został nikt, kto mógłby stawiać opór żądnym krwi Achajom. W płonących domach leżały ciała tych, którzy polegli w obronie swoich bliskich i dobytku.

Sojusznicy Dardanów - Trakowie, Licjanie i Frygijczycy - walczyli dzielnie, ale szybko zostali pokonani. Dumne wojowniczki, Amazonki, wspierające armię Ilium, broniły się równie mężnie, ale i one musiały ulec przeważającym liczebnie wrogom. Zanim zginęły, zabiły wielu znienawidzonych najeźdźców.

Wszystkie domy w mieście stały teraz w płomieniach, łuna pożarów oświetlała niebo, a Achajowie rabowali i mordowali. Przerażający spektakl wydawał się nie mieć końca.

Wreszcie jednak krwawa nocna orgia zmęczyła najeźdźców. Opuszczali płonące miasto, zabierali łupy i pędzili jeńców w kierunku swoich okrętów. Pojmane kobiety, zrozpaczone po stracie mężów, płakały żałośnie i tuliły wystraszone dzieci. Wiedziały, że czeka je straszny los niewolnic w obcych krajach achajskich, ale to była zwykła kolej rzeczy w owych czasach i musiały się z tym pogodzić. Niektóre zostały później żonami swoich zdobywców, urodziły im dzieci i wiodły długie życie. Inne, dręczone i maltretowane, pomarły wcześnie. Nie wiadomo, co stało się z ich dziećmi.

Wycofanie się wrogiej armii nie oznaczało końca nieszczęść i cierpień, jakich doznali mieszkańcy Ilium. Nie wszyscy w mieście zginęli od miecza, wielu spośród tych, którym udało się uniknąć rzezi, spłonęło w swoich domach. Zostali tam uwięzieni, gdy spadły na nich płonące belki stropowe. W czerwonopomarańczowym oślepiającym blasku, pod chmurami napływającymi od morza, wirowały iskry i popioły. Takie okropności wojny powtarzały się jeszcze wiele razy w ciągu stuleci.

Setki ludzi szczęśliwie uniknęło śmierci, uciekłszy z miasta w głąb lądu do pobliskich lasów. Zbiegowie ukrywali się tam, dopóki flota achajska nie zniknęła za horyzontem na północnym wschodzie, skąd przypłynęła, potem zaczęli powoli wracać do swojego - niegdyś wspaniałego - warownego miasta Ilium. Wewnątrz masywnych murów obronnych zastali tylko tlące się ruiny i nieznośny odór spalonych ciał.

Nie potrafili się zmusić do odbudowy swoich domów, przenieśli się do innego kraju i wznieśli nowe miasto. Minęły lata i morska bryza rozwiała po równinie popioły spalonego grodu. Kamienne mury i ulice powoli pokrył pył.

Z czasem miasto się odrodziło, ale już nigdy nie odzyskało dawnej świetności. Trzęsienia ziemi, susze i zarazy spowodowały w końcu jego ostateczny upadek, rozpadło się w gruzy i przez następne dwa tysiące lat pozostało wyludnione. Ale jego sława rozbłysła raz jeszcze, gdy siedemset lat później poeta, znany jako Homer, barwnie opisał wydarzenia nazwane wojną trojańską i podróż greckiego herosa, Odyseusza.

Sprytny i przebiegły Odyseusz bez skrupułów zabijał i okaleczał wrogów, ale, w odróżnieniu do swoich towarzyszy broni, nie traktował pojmanych kobiet jak barbarzyńca. Choć pozwalał swoim ludziom popełniać czyny niegodziwe, zabrał ze zniszczonego miasta tylko bogactwa zdobyte na znienawidzonych wrogach, którzy pozbawili życia tylu jego wojowników. On jeden spośród Achajów nie uprowadził żadnej kobiety, by uczynić ją swoją kochanką. Tęsknił za żoną Penelopą i synem. Nie widział ich już od dawna i pragnął powrócić do swojego królestwa na wyspie Itaka tak szybko, jak go mogły tam zanieść lotne wiatry.

Opuściwszy spalone miasto, złożył ofiary bogom i pożeglował przez zielone morze. Pomyślne wiatry niosły jego małą flotę na południowy zachód ku domowi.

Wiele dni później, po straszliwym sztormie, na wpół żywy Odyseusz pokonał z trudem załamujące się fale przyboju i wydostał się na brzeg na wyspie Korkyra. Wyczerpany zasnął w stercie liści w pobliżu plaży i tu znalazła go później księżniczka Nauzykaa, córka króla Feaków, Alkinoosa. Zaciekawiona potrząsnęła nim, chcąc sprawdzić, czy jeszcze żyje.

Ocknął się i zapatrzył w nią, olśniony jej urodą.

-              Widziałem kiedyś na Delos istotę tak cudowną jak ty - powiedział.

Zauroczona Nauzykaa zaprowadziła rozbitka do pałacu ojca, gdzie Odyseusz; przedstawił się jako król Itaki i został przyjęty po królewsku z wielkim szacunkiem. Król Alkinoos i jego żona, królowa Arete, łaskawie ofiarowali mu okręt, by mógł wrócić do domu, ale dopiero wtedy, gdy obiecał, że uraczy króla i cały dwór opowieścią o wielkiej wojnie i przygodach, jakich on sam doznał po opuszczeniu Ilium. Wydano na jego cześć wspaniałe przyjęcie, a on chętnie zgodził się opowiedzieć o swoich bohaterskich czynach i tragicznych przejściach.

-              Wkrótce po tym, jak opuściliśmy Ilium - zaczął - wiatr zmienił kierunek na przeciwny i zepchnął moją flotę daleko na otwarte morze. Po wielu dniach żeglugi po wzburzonych wodach przybiliśmy w końcu do brzegu w dziwnym kraju. Moich ludzi i mnie przyjęto tam bardzo przyjaźnie i serdecznie. Nazwaliśmy tubylców Lotosojadami, gdyż żywili się owocami nieznanego drzewa, które utrzymywały ich w stanie ciągłej euforii. Niektórzy z moich ludzi zaczęli także jeść owoce lotosu i wkrótce stali się gnuśni, apatyczni, przestali odczuwać chęć powrotu do domu. Widząc, że grozi nam, iż podróż do ojczyzny zakończy się w tej krainie, kazałem zawlec ich z powrotem na okręty. Natychmiast podnieśliśmy żagle i powiosłowaliśmy szybko na morze.

Sądziłem - i myliłem się - że dotarłem daleko na wschód, i pożeglowałem na zachód. Nocą drogę wskazywały mi gwiazdy, za dnia wschodzące i zachodzące słońce. Dotarliśmy do grupy gęsto zalesionych wysp, na których niemal nieustannie padał deszcz. Mieszkała tam rasa ludzi nazywających siebie Cyklopami. Ci leniwi prostacy hodowali wielkie stada kóz i owiec.

Wyruszyłem z kilkoma moimi ludźmi na poszukiwanie żywności. Na zboczu góry natrafiliśmy na jakąś grotę; miała zagrodzone wejście i trzymano tam zwierzęta. Uznawszy to za dar bogów, zaczęliśmy wiązać kozy i owce, by zabrać je na okręty. Nagle usłyszeliśmy odgłos ciężkich kroków i po chwili wejście przesłonił olbrzymi mężczyzna. Wszedł do środka groty i zablokował wejście, wtoczywszy do otworu wielki głaz, po czym zajął się swoją trzodą. Skryliśmy się w mroku, bojąc się wręcz oddychać.

Olbrzym rozdmuchał tlące się palenisko. Kiedy buchnął płomień, dostrzegł nas skulonych w głębi groty. Nigdy nie widziałem brzydszej twarzy. Cyklop miał tylko jedno oko, czarne jak noc. „Kim jesteście? - zapytał ostrym tonem. - Czemu wtargnęliście do mojego domu?”

„Nie jesteśmy najeźdźcami - odrzekłem. - Przypłynęliśmy tu na naszych okrętach, by napełnić beczki wodą”.

„Przyszliście ukraść mi owce! - zagrzmiał olbrzym. - Zawołam moich przyjaciół i sąsiadów. Wkrótce przybędą ich setki, ugotujemy was i zjemy”.

Byliśmy achajskimi wojownikami, mającymi za sobą długą i trudną wojnę, umieliśmy walczyć, wiedzieliśmy jednak, że wkrótce stracimy przewagę liczebną. Znalazłem długą, cienką żerdź zagradzającą drogę owcom i zaostrzyłem mieczem jej koniec. Potem uniosłem bukłak pełen wina i powiedziałem:

„Spójrz, Cyklopie. Ofiarowuję ci wino, byś darował nam życie”.

,Jak się nazywasz?” - zapytał ostro.

„Moja matka i ojciec nazwali mnie Nikt” - odparłem.

„A cóż to za głupie imię?” - Brzydki potwór bez słowa wyżłopał cały bukłak, a po chwili odurzony mocnym winem zwalił się na ziemię i zasnął.

Szybko chwyciłem długą żerdź i wbiłem jej zaostrzony koniec w jedyne oko śpiącego olbrzyma. Wrzeszcząc z bólu, wytoczył się chwiejnie na zewnątrz, wyrwał żerdź z oka i zaczął wzywać pomocy. Jego sąsiedzi Cyklopi usłyszeli krzyki i przybiegli sprawdzić, co się wydarzyło.

„Kto cię napadł?” - zawołali.

„Nikt!” - wrzasnął w odpowiedzi.

Sąsiedzi uznali, że zwariował i wrócili do swych domów. Uciekliśmy z groty i pobiegliśmy ku naszym okrętom. Obrzuciłem ślepego olbrzyma obelgami.

„Dzięki, że podarowałeś nam swoje owce, ty głupi Cyklopie - drwiłem zeń bezlitośnie. - A kiedy twoi przyjaciele zapytają, jak zraniłeś się w oko, powiedz im, że przechytrzył cię Odyseusz, król Itaki”.

-              Potem twój okręt się rozbił i morze przyniosło cię do brzegów Korkyry? - zapytał król Feaków.

Odyseusz przecząco pokręcił głową.

-              Zanim się to stało, minęło jeszcze wiele miesięcy. - Pociągnął łyk wina, po czym podjął swoją opowieść. - Silne prądy i wiatry zagnały nas daleko na zachód. Udało się nam znaleźć ląd i zarzuciliśmy kotwicę przy brzegu wyspy zwanej Ajolia. Żył tam dobry król Eol, syn Hippotasa i ulubieniec bogów. Miał sześć córek i sześciu lubieżnych synów, więc nakłonił ich do poślubienia swoich sióstr. Wszyscy mieszkali razem i brakowało im chyba tylko ptasiego mleka, ich życie było nieustającym świętowaniem.

Kazał swym ludziom zaopatrzyć nas w żywność i wodę i wkrótce znowu pożeglowaliśmy przez wzburzone fale. Siódmego dnia, kiedy morze się uspokoiło, dotarliśmy do portowego miasta Lajstrygonów. Przepłynąwszy przez wąski przesmyk między dwoma skalistymi cyplami, zarzuciliśmy kotwicę. Wdzięczni bogom, że pozwolili nam znów stanąć na twardym gruncie, ruszyliśmy w głąb lądu i spotkaliśmy piękną dziewczynę, która niosła wodę.

Kiedy zapytaliśmy ją, kto jest królem tej krainy, wskazała nam drogę do domu swojego ojca. Ale gdy tam przybyliśmy, okazało się, że jego żona była olbrzymką wielką jak ogromne drzewo. Wyglądała upiornie, oniemieliśmy na jej widok.

Zawołała swojego męża, Antyfatesa. Był jeszcze większy od niej, dwakroć większy niż Cyklopi. Ujrzawszy takie monstrum, przerażeni pobiegliśmy z powrotem ku naszym okrętom. Ale Antyfates podniósł alarm i wkrótce pojawiły się tysiące potężnych Lajstrygonów. Wyrośli niby las i zaczęli ze szczytów urwisk miotać na nas kamienie z wielkich proc. Nie zwykłe kamienie, lecz głazy niemal tak wielkie jak nasze okręty. Ocalał tylko mój okręt, reszta floty została zatopiona.

Moi ludzie powpadali do wody w porcie i Lajstrygonowie zakłuli ich oszczepami jak ryby, następnie wyciągnęli ciała na brzeg, ograbili zwłoki i je pożarli. Mój okręt w ciągu kilku minut znalazł się na otwartym morzu, byliśmy już bezpieczni, ale ogarnął nas wielki smutek. Straciliśmy nie tylko przyjaciół i towarzyszy, lecz także okręty z wszystkimi skarbami zrabowanymi w Ilium. Większa część dardańskiego złota, które przypadło nam w udziale, spoczęła na dnie morza w lajstrygońskim porcie.

Pożeglowaliśmy dalej, zrozpaczeni i przybici dotarliśmy do wyspy Kirke, siedziby sławnej i pięknej królowej, którą czczono jako boginię. Urzekł mnie jej niezwykły wdzięk, oczarowała jej uroda, zostaliśmy przyjaciółmi. Spędziłem w jej towarzystwie trzy obroty księżyca. Miałem chęć zostać tam dłużej, ale moi ludzie zaczęli nalegać, bym ruszył z nimi w powrotną podróż do naszych domów w Itace i zagrozili, że, jeśli się na to nie zgodzę, odpłyną beze mnie.

Kirke ze łzami w oczach zgodziła się, bym odjechał, ale błagała, żebym odbył jeszcze jedną podróż. „Musisz pożeglować do Hadesu i zobaczyć się z tymi, którzy tam trafili, to pozwoli ci zrozumieć, czym jest śmierć. W dalszej drodze strzeż się śpiewu Syren, gdyż z pewnością będą chciały zwabić ciebie i twoich ludzi na zabójcze skaliste wyspy. Zasłoń uszy, byś nie słyszał ich wesołych pieśni. Gdy już bezpiecznie oddalisz się od kuszących Syren, miniesz poszarpane skały zwane Wędrowcami. Nawet ptak nie może nad nimi przelecieć. Wszystkie statki, które próbowały tamtędy przepłynąć, zatonęły wraz z załogami. Z wyjątkiem jednego”.

...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pees.xlx.pl
  •