Czwarta Rano, FF Twiligh
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Czwarta Rano
By
: Chochlica1
Beta
: marta_potorsia
Opowiadanie chciałabym dedykować wszystkim, którzy podczas pisania mnie
wpierali oraz tym, którzy stracili wiarę we własne siły.
LUDZIE! Cały czas do przodu, czyż nie? ;)
xoxo Chochlica1 ;*
Rozdział I
Odpływ
Gdzie to,
kurwa
, jest?!
Warknąłem mocno poirytowany. Dobra. Irytacja to zdecydowanie było zbyt chujowe
określenie, które opisywało mój stan. Bo byłem po prostu, kurwa, na tak silnym
głodzie, że nie pamiętałem już, jak się nazywam.
Biały proszek... biały proszek... biały proszek....
Powtarzałem to w głowie, jak mantrę. Cholernie wkurwiajacą mantrę, której nie
mogłem się pozbyć. A może nie chciałem? Wszystko, kurwa, jedno!
Rzuciłem się w kierunku regału, z wręcz pedantycznie ustawionymi książkami.
Książkami, które symbolizowały jedynie zalążki mojego poprzedniego, pojebanie
normalnego życia. Teraz nawet nie żyłem. Egzystowałem. Pff... Jak jakiś, kurwa,
pantofelek z lekcji przyrody w podstawówce. Zajebiście, po prostu, zajebiście, nie
sądzicie? Nie dbałem o to, jakie tytuły właśnie wyciągam. W ogóle nic mnie nie
obchodziło prócz tej białej, sypkiej substancji, przez którą spierdoliłem sobie tą...
egzystencję. Ale nie było odwrotu. Nie mogłem inaczej. Stało się, a rozważanie nad
tym, co by było gdybym nie był takim szaleńcem, nie miało już sensu. Nigdy nie
miało i potrafiłem to sobie powiedzieć prosto w twarz.
Warknąłem raz jeszcze, tym razem bardziej agresywnie. Nigdy nie byłem cierpliwy, a
co dopiero w sytuacji, w której wahały się moje losy na najbliższe... kilka godzin?
Boże!
Musiałem, musiałem, musiałem!
Macie, kurwa, pojęcie, jak zajebiście jest na haju? Tego się nie da opisać. To coś jak
połączenie nieba, świętego spokoju, smaku czekolady i radosnego ożywienia w
jednym. Czujesz się jak niewinny dzieciak, który zafascynowany kolorowym
motylkiem na łące, biega w kółko wykrzykując, by pofrunął do nieba i przyniósł mu
nową zabawkę. Nic cię nie boli, nie masz świadomości, zapominasz, że żyjesz...
Jesteś w zupełnie innej czasoprzestrzeni, w której nie ma kurewsko idiotycznych
problemów życia codziennego, czy tych poważnych, mających wpływ na 'przyszłość'.
Było to o tyle dobre, że ćpając, nie miałem przyszłości. A to zwalniało mnie z wielkiej
dozy cholernie ciężkiej odpowiedzialności za samego siebie i ludzi, którzy żywili do
mnie coś ponad obojętność.
Zlewało mnie to, że sprawiałem przykrość Esme i Carlisle'owi. Jedynym osobom,
jakim na mnie choć w pewnym stopniu zależało. Fakt, to nie było fair.
Bardzo nie fair
.
Ale nie fair było też to, że przez szesnaście lat mnie okłamywali. Prosto w moje
zielone oczy, tak niepodobne do ich brązowych. Kiedy stawałem się istotą w miarę
rozumną, zacząłem wyczuwać te dziwne napięcie. Różnice. Znaczące spojrzenia.
Bałem się jednak, a może wcale nie chciałem, rozmawiać z nimi o swoich
spostrzeżeniach. Odnosiłem wrażenie, że za bardzo mnie kochali. Że ja za bardzo
ich kocham. I że jednym głupim pytaniem... mógłbym wszystko stracić. Dzięki
własnej, pierdolonej głupocie. Jak się później okazało... i tak wszystko by się
spieprzyło. O dziwo, nawet nie przeze mnie.
Retrospekcja
Tanya. Moja piękna, ukochana dziewczyna. Spojrzałem głęboko w jej błękitne oczy,
uśmiechając się do niej kusząco. Tak jak lubiła najbardziej. Zrobiła zmęczoną minę,
wzdychając ciężko.
- Kochanie... Nie złość się na mnie! On sam się prosił o ten łomot! - szepnąłem jak
najbardziej zmysłowym tonem, mając nadzieję, że ją to przekona. Zwęziła gniewnie
oczy. Przecież nie mogę pozwolić, aby jakiś lalusiowaty gnojek kręcił się koło mojej
panny! Prychnęła pogardliwie.
- Nie jestem twoją zabawką, Edwardzie! - wysyczała. Prawie jęknąłem, wiedząc, że
szykuje się bardzo długa i nieprzyjemna kłótnia.
- Czy ja coś takiego kiedykolwiek powiedziałem? Po prostu nie podoba mi się, że
jakiś idiota kręci się koło mojej dziewczyny! - wybuchłem, niezdolny by znosić jej
chimery. Naprawdę, kochałem ją, ale... Z każdym moim złym krokiem robiła mi
awantury! Byłem zmęczony, cholernie zmęczony i chciałem, żeby to wiedziała.
- To nie jakiś idiota! To mój przyjaciel! On mnie tylko przytulił! - wtrąciła, czerwona ze
złości.
- Tylko przytulił, tak? Ja ci już nie wystarczam? - zasyczałem ironicznie. Miałem
dosyć. Kurwa, dosyć.
- Najwyraźniej nie! - wrzasnęła, zaciskając pięści. Oddech mi zamarł, a oczy
rozszerzyły się lekko.
- To może mnie teraz rzucisz?! Tylko dlatego, że nie chcę, aby obłapiał cię jakiś
popapraniec?!
- Powtarzam po raz ostatni - to nie jest żaden popapraniec! Jak śmiesz tak o nim
mówić?! Nie jesteś lepszy! - straciła resztki kontroli, oczywiście, jeśli kiedykolwiek
coś takiego miała. Czy ona właśnie przyrównała mnie do tego skurwysyna? Mnie?
Swojego chłopaka, który przez ostatnie trzy miesiące był na każde jej zawołanie?!
Zmrużyłem oczy, trafnie wyłapując w jej słowach jakiś głębszy sens. Podświadomie
wiedziałem, że po trupach zbliżam się do celu czegoś, co nie dawało mi czynnego
spokoju już przez jakiś czas.
- Co masz na myśli? - zaciekawiłem się, zupełnie zapominając o obeldze. Zmieszała
się wyraźnie i zaczerwieniła jak piwonia, uświadamiając sobie, że popełniła wielką
gafę.
- Ja... to nie... nie to chciałam powiedzieć, ja... - jąkała się, błądząc wzrokiem po
wszystkim, tylko nie po mnie. Zrobiło mi się ciemno przed oczami.
- Powiedz! - rozkazałem. Nie wiem, dlaczego tak do tego piłem. Po prostu czułem, że
muszę. I kurwa, gdybym wiedział wcześniej, w życiu bym tego nie zrobił.
- Nie! To nic! Naprawdę! - broniła się resztkami sił. Zacisnąłem palce na jej
nadgarstkach, nie dbając o to, czy zadam jej fizyczny ból. Sam odczuwałem dużo,
dużo większy, kiedy wielka gula w gardle przesunęła się w kierunku serca.
- Jednak coś, skoro o tym mówisz! Masz mi powiedzieć! - nalegałem, nie
spuszczając z niej wzroku. Topniała. Musiała stopnieć. A ja musiałem wiedzieć.
- To ty nie wiesz? - wykrztusiła w końcu, bliska płaczu.
- Co mam wiedzieć? - cała ta sytuacja coraz bardziej mnie męczyła. Zaraz chyba
eksploduję?
- No... - zainteresowała się swoimi sznurówkami- ...że Esme i Carlisle, że oni... Że
oni nie są twoimi prawdziwymi rodzicami...
Jedna sekunda. Zamrugałem. Druga sekunda. Straciłem oddech. Trzecia sekunda.
Straciłem serce...
- Co? - wykrztusiłem w niedowierzaniu. Przecież to, co ona gada, nie może być
prawdą! przecież... przecież ja nie chciałem, żeby to była prawda! To dlaczego głos
tego pierdolonego rozsądku podpowiadał mi coś innego?! Czy choć raz nie mogłem
być ze sobą w zgodzie?! CO SIĘ TU, KURWA, DZIEJE?!
- Bardzo mi przykro, Edwardzie... Ja... nie wiedziałam, że ty nie wiesz i w ogóle...
Tak mi głupio, przepraszam! Zapomnijmy o tym!
- Zapomnijmy?! - zadrwiłem wściekle. Nie panowałem nad sobą. W żadnym, choć
najmniejszym stopniu. I sam nie wiedziałem, czy jest we mnie więcej niedowierzania,
zrozumienia, żalu, czy złości. Miałem wrażenie, że z ich nadmiaru eksploduję. I tyle
by widzieli Edwarda Cullena. Przepraszam, już nie Cullena. Bo nie mam nazwiska.
Poczułem się idiotycznie wręcz pusty. Jak miałem się niby inaczej czuć? Słowa
Tanyi odbijały się echem w mojej głowie, zostawiając za sobą czysty ból. Nie wiem,
czy kiedykolwiek odczuwałem coś tak silnie. Byłem nikim. Tylko Edwardem... Bez
nazwiska, bez rodziny, BEZ NICZEGO... Tak, jakby w moim życiu wybuchła nagle
bomba atomowa i zniszczyła wszystko, co miało dotychczas jakikolwiek sens. Teraz
nic już go nie miało. I nie mogło mieć. Bo pustka nie jest niczym sensownym. A nią
się właśnie stałem.
- Skąd o tym wiesz?! - drążyłem dalej. Wygląda na to, że tkwiłem nieświadomie w
jakimś popieprzonym spisku. Spisku, przeciwko mnie samemu. Czy cały świat o tym
wiedział?
- Alice mi powiedziała... -mruknęła pod nosem, nadal niepewna, czy może to
wszystko zdradzić. Otrzymałem kolejny bolesny policzek. Moja siostra...
przyjaciółka... Czemu nic mi nie powiedziała?! Wywnioskowałem, że "teoria spisku"
była zdecydowanie trafna. Wszyscy mnie oszukali. Od początku, aż po sam koniec.
Bo w tym dniu skończyło się życie Edwarda Cullena. I został tylko Edward Pan
Pustki. Optymistycznie, jak cholera.
Nie miałem siły, by patrzeć na osobę, na której tak mi zależało. Aż do teraz. Okazała
się taką samą... szmatą... jak oni wszyscy. Moja rodzina. Nie twoja, Edwardzie -
podpowiedział głosik. I musiałem w duchu przyznać mu całkowitą rację. Stawianie
się nic by nie rozwiązało. Aż tak samego siebie oszukać nie mogłem. Chyba.
Zerwałem się na równe nogi i nie oglądając za siebie ruszyłem biegiem do domu.
Zignorowałem zrozpaczone krzyki Tanyi i kłucie w klatce piersiowej. Teraz liczyło się
coś innego. Liczyło się, a zarazem było mi już obojętne. Tak samo jak ta cała pustka.
Koniec retrospekcji
Nigdy nie zapomnę dalszej rozmowy. Jak wpadłem przez ten cholerny próg, mając
nadzieję, że Tanya powiedziała to wszystko, by sprawić mi ból. Kiedyś kpiłem z
powiedzenia, że kłamstwo ma krótkie nogi i zawsze wychodzi na jaw. Ta jedna
[ Pobierz całość w formacie PDF ]