Cussler Clive - DIRK PITT 11 - Sahara, Cusller Clive
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
1
Clive Cussler
Sahara
Przekład Joanna i Witold Kalinowscy
Z wyrazami głębokiej wdzięczności dla ekspertów w dziedzinie chemii skażeń środowiskowych, dra Hala Stubera i firmy James P. Walsh & Associates, Boulder, Colorado - za odrzucenie wszelkich szkodliwych śmieci i utrzymanie mojej wyobraźni w dopuszczalnych granicach.
Richmond, Virginia, 2 kwietnia 1865
Szpaler śmierci
W widmowej przedwieczornej mgle wyglądał jak potworna bestia wyłaniająca się z pierwotnego szlamu. Niska, przysadzista sylwetka odcinała się złowieszczą czernią na tle drzew znaczących linię brzegu. Ludzie poruszali się jak duchy w niesamowicie żółtym świetle latarń. Wilgoć osiadała na szarych, stromych blachach i ściekała ciężkimi kroplami w ospały nurt James River.
Ustawiony dziobem w dół rzeki, Texas naprężał cumy niczym pies myśliwski, niecierpliwie czekający, kiedy wreszcie spuszczą go ze smyczy. Na razie jednak stalowe klapy szczelnie zasłaniały otwory strzelnicze, a sześciocalowy pancerz kazamaty nie nosił żadnych śladów walki. Jedynie biało-czerwony proporzec na maszcie za kominem, zwisający bezwładnie w ciężkim, wilgotnym powietrzu, wskazywał, że jest to okręt wojenny Floty Skonfederowanych Stanów.
Szczurom lądowym mógł wydawać się brzydki i niezgrabny, ale marynarze potrafili ocenić jego niezwykłą klasę i szczególną urodę. W potężnej, groźnej bryle odczytywali tragiczne przeznaczenie okrętu: rejs ku zagładzie - po krótkim, ale wspaniałym, wiekopomnym momencie chwały.
Na odsłoniętym pokładzie dziobowym komandor Mason Tombs wyciągnął z kieszeni dużą niebieską chustę I starł wilgoć, która przeniknęła pod ciasny kołnierz munduru. Załadunek przebiegał wolno, stanowczo zbyt wolno. Texas musiał wykorzystać każdą minutę nadchodzącej nocy, by wymknąć się bezpiecznie na otwarte morze. Tombs z niepokojem patrzył jak jego ludzie, uginając się i złorzecząc, wnoszą po trapie drewniane skrzynki i spuszczają je w czeluść otwartej ładowni. Wszystko to było zdumiewająco ciężkie jak na archiwa administracji, działającej zaledwie od czterech lat. Wiele skrzynek leżało jeszcze na furgonach zaprzężonych w muły; pilnowali ich na brzegu silnie uzbrojeni, ale wyczerpani trudami wojennymi żołnierze kompanii piechoty z Georgii - nieliczni, którym udało się przeżyć ostatnią wielką bitwę.
Tombs obrócił niespokojne spojrzenie na północ, w stronę Richmond, odległego o niespełna dwie mile. Po wielu dniach desperackiego oporu dowodzeni przez generała Lee obrońcy Petersburga ulegli naporowi wojsk Granta; rozbita armia Południa wycofała się w kierunku Appomatox, pozostawiając stolicę na pastwę oddziałów Unii. Jeszcze nie skończyła się ewakuacja miasta, a już na ulicach pojawiły się zbrojne bandy, rabujące i dewastujące opuszczone domy. Pożary magazynów i eksplozje w arsenałach coraz bardziej rozjaśniały nocne niebo nad Richmond.
Tombs, jeden z najzdolniejszych oficerów konfederackiej floty, był ambitny i energiczny. Choć niewysoki, był niewątpliwie przystojny. Regularną twarz zdobiły kasztanowe włosy i brwi, gęsta ruda broda i czarne jak węgiel oczy. Dowódca małych kanonierek w bitwach pod Nowym Orleanem i Memphis, oficer artylerii pancernika Arkansas i pierwszy oficer Florydy w jej niesławnych pirackich rejsach - Tombs tęgo dał się we znaki stronnikom Unii. Dowództwo na Texasie objął w tydzień po zwodowaniu okrętu w stoczni Rocketts w Richmond; w ciągu tego tygodnia stocznia wykonała na jego życzenie szereg modyfikacji, które miały przygotować Texas do niemal niewykonalnego rejsu w dół rzeki przez szpaler tysiąca armat Unii.
Dopiero gdy ostatni furgon odjechał z portu w mrok nocy, Tombs przeniósł spojrzenie z powrotem na marynarzy znoszących skrzynie do ładowni. Wyciągnął z kieszeni zegarek, otworzył kopertę i popatrzył na tarczę w bladym świetle latarni zawieszonej na portowej palisadzie. Dwadzieścia po ósmej; niespełna osiem godzin do świtu. Stanowczo za mało, by pod osłoną ciemności dotrzeć do ujścia rzeki.
W kręgu światła pojawił się nagle otwarty pojazd zaprzężony w dwa srokacze i zatrzymał się na nabrzeżu. Woźnica siedział sztywno, nie odwracając głowy; dwaj pasażerowie przyglądali się ciekawie ostatnim znikającym pod pokładem skrzyniom. Pierwszy, masywny mężczyzna w cywilnym ubraniu, zdradzał objawy zmęczenia. Drugi, w mundurze oficera marynarki, szybko wypatrzył Tombsa na pokładzie okrętu i pomachał ku niemu ręką. Tombs ruszył przez trap na nabrzeże, zbliżył się do powozu i energicznie zasalutował.
- Panie admirale, panie sekretarzu! Wielki to zaszczyt dla mnie. Nie sądziłem, że znajdą panowie czas, by się ze mną pożegnać.
Admirał Raphael Semmes słynął ze swych wojennych dokonań. Alabama, w czasach gdy nią dowodził, była prawdziwym postrachem mórz. Obecnie pod jego dowództwem znajdowała się eskadra pancernych kanonierek, operująca na James River. Na twarzy admirała, którą zdobiły gęsto pomadowane wąsy i mała kozia bródka, pojawił się uśmiech.
- Cały pułk Jankesów nie powstrzymałby mnie od przyjazdu tutaj.
Stephen Mallory, sekretarz Floty Skonfederowanych Stanów, wyciągnął rękę do komandora.
- To co pan robi dla nas jest zbyt ważne; musieliśmy znaleźć chwilę, by życzyć panu powodzenia.
- Mam mocny okręt i dzielną załogę - powiedział Tombs z przekonaniem. - Przebijemy się.
Uśmiech na twarzy Semmesa zgasł, a w jego oczach pojawiło się niespokojne przeczucie.
- Gdyby jednak okazało się to niemożliwe, musi pan spalić i zatopić okręt w możliwie najgłębszym miejscu. Nie można dopuścić, by Unia dobrała się do naszych archiwów.
- Ładunki są już rozmieszczone i gotowe do odpalenia - zapewnił Tombs. - Wybuch wyrwie dno pod ładownią; w ten sposób skrzynie zatoną pierwsze. Przy tym ciężarze z pewnością ugrzęzną głęboko w mule. A okręt dużo jeszcze przepłynie, zanim pójdzie na dno.
- To rozsądny plan. - Mallory skinął głową z aprobatą, po czym spojrzał niepewnie na Semmesa, jakby wahając się, czy ma mówić dalej. Zapadło milczenie.
- Przykro mi, komandorze - odezwał się wreszcie admirał - ale mamy dla pana jeszcze jeden trudny problem. Będzie pan musiał wziąć pasażera.
- Pasażera? - powtórzył Tombs z grymasem ironii. - Rozumiem, że ten człowiek nie ceni zbytnio własnego życia.
- Nie ma wyboru - mruknął Mallory, Gdzie on jest? - spytał Tombs, rozglądając się po ciemnych zabudowaniach portowych. - Niedługo odbijamy.
- Zaraz tu będzie - odparł sucho Semmes.
- A mogę wiedzieć, kto to jest?
- Rozpozna go pan bez trudu - oświadczył Mallory. - I módlmy się, by nasi wrogowie, kiedy będzie pan musiał go pokazać, rozpoznali go również.
- Nie rozumiem.
Mallory po raz pierwszy się uśmiechnął.
- Zrozumiesz, mój chłopcze, na pewno zrozumiesz...
- Mam wiadomość, która może być dla pana użyteczna - zmienił temat Semmes. - Nasi wywiadowcy donoszą, że Unia włączyła do służby pancernik Atlanta, przechwycony od nas w zeszłym roku. Obecnie patroluje rzekę powyżej Newport News.
Twarz Tombsa rozjaśniła się.
- Rozumiem, sir. Texas ma bardzo podobną sylwetkę; po ciemku mogą nas wziąć za Atlantę.
Semmes przytaknął i podał mu złożony kawałek płótna.
- Bandera Unii - wyjaśnił. - Może panu ułatwić maskaradę. Tombs wziął banderę i przewiesił sobie przez ramię.
- Wciągnę ją na maszt, gdy zbliżymy się do ich stanowisk artyleryjskich pod Trent's Reach.
- No to życzę szczęścia - rzekł Semmes. - Nie zobaczymy, niestety, jak pan odbija. Pan sekretarz musi zdążyć na pociąg, a ja wracam do naszej floty; musimy ją zniszczyć, zanim wpadnie w łapy Jankesom.
Sekretarz Floty jeszcze raz uścisnął dłoń Tombsa.
- Okręt Fox, który przerwał blokadę, czeka na pana przy Bermudach. Ma dla was węgiel na dalszą podróż. Powodzenia, komandorze! Teraz już tylko pan może uratować Konfederację.
Zanim Tombs zdążył odpowiedzieć, Mallory kazał woźnicy ruszać. Tombs zastygł w pożegnalnym salucie; stał tak dość długo, daremnie usiłując pojąć, co znaczą ostatnie słowa sekretarza. Uratować Konfederację? To przecież nie ma żadnego sensu. Wojna jest już przecież przegrana. Kiedy Sherman ruszy z Karoliny na północ, a armie Granta przetoczą się przez Virginie - generał Lee znajdzie się w potrzasku, a prezydent Skonfederowanych Stanów, Jefferson Davis, stanie się pospolitym zbiegiem. Wszystko to nie potrwa dłużej niż kilka dni. A jeszcze szybciej, bo już za parę godzin Texas, ostatni zdolny do walki okręt Konfederacji, pójdzie na dno.A choćby nawet udało mu się wymknąć - w jaki sposób miałoby to uratować konfederacką sprawę? Tombs nie potrafił wymyślić żadnej sensownej odpowiedzi.
Miał rozkaz przewieźć rządowe archiwa do jakiegoś neutralnego portu - wedle własnego uznania - i czekać tam w tajemnicy na kontakt z kurierem. Dlaczego właśnie szmugiel biurokratycznych zapisków miałby zapobiec ostatecznej klęsce Południa?
- Zakończyliśmy załadunek, sir. - Pierwszy oficer, porucznik Craven, przerwał jego rozmyślania. - Czy mam rozkazać rzucić cumy?
Tombs zwrócił twarz w jego stronę.
- Jeszcze nie. Czekamy na pasażera.
Ezra Craven, wielki, gruboskórny Szkot, mówił z dziwnym akcentem, w którym irlandzkie tony mieszały się z charakterystycznym zaśpiewem amerykańskiego Południa.
- Cholera, mógłby się pospieszyć ten pasażer!
- Czy główny mechanik O'Hare jest już gotów?
- Tak, właśnie meldował, że ma pełne ciśnienie w kotłach.
- A obsługa dział?
- Przy lukach strzelniczych, sir.
- Nie otwierać ich, dopóki nie natkniemy się na flotę nieprzyjaciela. Nie możemy sobie pozwolić na straty w ludziach i działach od jakiejś zabłąkanej kuli z brzegu.
- Ludzie będą wściekli, jeśli nie odpowiemy ogniem na ogień.
- Ale za to dłużej pożyją. Proszę im to powiedzieć... Przerwali rozmowę i obaj, jak na komendę, odwrócili głowy w stronę, z której dobiegał coraz wyraźniejszy tętent kopyt. Parę sekund później z ciemności wyłonił się konny oficer Konfederacji.
- Który z panów jest komandor Tombs? - spytał zdyszanym głosem.
- Ja - Tombs postąpił krok do przodu.
Jeździec zeskoczył z konia i zasalutował. Był cały zakurzony; wyglądał na wyczerpanego.
- Moje uszanowanie, komandorze. Kapitan Neville Brown, odpowiedzialny za eskortę pańskiego więźnia.
- Mojego więźnia? To miał być pasażer.
- Może go pan i tak nazwać - Brown wzruszył ramionami.
- Więc gdzie on jest?
- Zaraz tu będzie. Wyprzedziłem trochę mój oddział, żeby powiedzieć panom, że nie ma powodów do alarmu.
- Czy ten człowiek oszalał? - mruknął pod nosem Craven. - Do jakiego znowu alarmu?
Po chwili mógł już sam sobie odpowiedzieć. Na nabrzeże zajechał zamknięty powóz. Otaczali go jeźdźcy w granatowych mundurach Unii. Tombs chciał już krzyknąć w stronę załogi, by chwyciła za broń i odparła niespodziewanych napastników, kiedy Brown wyjaśnił spokojnym głosem:
- Wszystko w porządku, komandorze, to dobre chłopaki z Południa. Ale musieliśmy ich przebrać za Jankesów, bo wykonywali zadanie za linią frontu i tylko tak mogli zmylić straże.
Dwaj żołnierze zsiedli z koni, otworzyli drzwiczki powozu i wyciągnęli bardzo wysokiego, chudego mężczyznę, z charakterystycznie przystrzyżoną brodą. Na przegubach rąk i kostkach nóg miał kajdanki, połączone mocnym łańcuchem. Przez moment przyglądał się uważnie pancernikowi, potem skłonił głowę w stronę Tombsa i Cravena.
- Dobry wieczór panom - odezwał się dziwnie wysokim głosem. - Czy mam rozumieć, że będę gościem floty Konfederacji?
Tombs nie odpowiedział. Nie mógł wydobyć słowa. Obaj z Cravenem stali sztywno, jak zaczarowani, nie wierząc własnym oczom.
- Mój Boże - wyszeptał w końcu Craven. - Jeśli jest pan falsyfikatem, sir, to falsyfikatem doskonałym!
- Zapewniam pana - odparł więzień - że stanowię oryginał.
- Jak to możliwe? - spytał zaszokowany Tombs. Brown dosiadł konia.
- Nie mam niestety czasu na wyjaśnienia. Muszę przeprowadzić moich ludzi przez most w Richmond, zanim wysadzą go w powietrze. A więzień... jest już teraz pod pańską opieką.
- A co ja właściwie mam z nim zrobić?
- Trzymać pod strażą na okręcie, dopóki nie otrzyma pan dalszych rozkazów. Tyle tylko mi powiedziano.
- To jakieś szaleństwo!
- Nie, to wojna, komandorze - rzucił Brown przez ramię, smagnął konia i odjechał.
Za nim znikali kolejno w ciemnościach konfederaccy kawalerzyści przebrani w mundury Unii.
Teraz nie było już żadnego powodu, by choć o chwilę opóźniać rejs ku zagładzie.
Tombs odwrócił się do Cravena.
- Poruczniku, proszę odprowadzić pasażera do mojej kajuty. I niech O'Hare przyśle tam któregoś z mechaników, żeby zdjął te kajdanki. Nie mam ochoty umierać jako kapitan statku niewolników.
Wysoki mężczyzna uśmiechnął się z wdzięcznością.
- Dziękuję panu, komandorze. Bardzo to miło z pańskiej strony.
- Nie ma pan za co dziękować, sir - odparł Tombs ponuro. - Zanim słońce wzejdzie, wszyscy razem znajdziemy się w piekle.
Zrazu powoli, potem coraz szybciej, wspierany słabym, dwuwęzłowym prądem, Texas popłynął w stronę ujścia. Nie było nawet śladu wiatru. Na rzece panowała kompletna cisza, zakłócana jedynie stłumionym dudnieniem maszyn okrętu. W słabym świetle, jakie rzucał wąski sierp księżyca, Texas ruszył po czarnej powierzchni jak duch - raczej wyczuwalny niż widoczny. Jego obecność zdradzał tylko cień przesuwający się na tle statycznych drzew i zabudowań na brzegu.
Budując okręt dla tej unikalnej misji, konstruktorzy stworzyli doskonałą machinę bojową - najlepszą, jaką w ciągu tych czterech lat zwodowały stocznie Konfederacji. Texas miał dwie śruby napędzane dwoma silnikami, sto dziewięćdziesiąt stóp długości i czterdzieści szerokości, ale jego zanurzenie sięgało zaledwie jedenastu stóp. Wysoka na dwanaście stóp kazamata przypominała kształtem ściętą piramidę. Pochylone pod kątem trzydziestu stopni ściany pokrywał sześciocalowy pancerz, podparty dwudziestocalowymi dębowymi belkami. Pancerz schodził poniżej linii wodnej, osłaniając kadłub szeroką stalową "spódnicą". Okręt miał tylko cztery działa, ale mogły one zadać śmiertelny cios każdemu przeciwnikowi. Stufuntowe armaty typu Blakely na dziobie i na rufie miały, dzięki obrotowym lawetom, bardzo szeroki kąt rażenia. Mniejsze, dziewięciocalowe i 64-funtowe działa na obu burtach dawały wystarczające zabezpieczenie z boku.
W odróżnieniu od innych pancerników Konfederacji, wyposażonych w maszyny wymontowane ze statków handlowych, Texas miał fabrycznie nowe silniki, zrobione specjalnie dla niego, ogromne, niezwykłej mocy. Napędzała je para z wielkich kotłów, umieszczonych poniżej liniii wodnej. Śruby o średnicy dziewięciu stóp mogły przy spokojnej wodzie nadać okrętowi prędkość czternastu węzłów; o wiele więcej, niż osiągała którakolwiek inna jednostka obu walczących flot.
Tombs myślał o swoim okręcie z dumą, ale i z głębokim smutkiem. Wiedział, że jego żywot będzie krótki. Powziął jednak niezłomne postanowienie: razem dopiszą do chwalebnej historii Skonfederowanych Stanów godne epitafium.Wspiął się po drabinie do budki sternika - małej, opancerzonej nadbudówki nad przednią częścią pokładu bojowego. Główny pilot, Leigh Hunt, trwał tu w kamiennym milczeniu, wpatrzony w wąskie szczeliny obserwacyjne.
- Panie Hunt - rzekł Tombs - przez całą drogę do ujścia będziemy szli pełną parą. Musi pan bardzo uważać, żebyśmy nie złapali dna.
Hunt, doświadczony pilot z James River, który znał na pamięć wszystkie meandry i płycizny rzeki, nawet nie odwrócił głowy.
- Ta odrobina światła powinna mi wystarczyć - mruknął.
- Artylerzystom Unii też wystarczy.
- To prawda. Ale i tak będą mieli kłopoty z celowaniem; okręt jest szary, słabo widoczny na tle brzegu.
- Miejmy nadzieję - westchnął Tombs.
Otworzył pancerne drzwi z tyłu nadbudówki i stanął na dachu kazamaty. Texas dotarł już do Drewry's Bluff i mijał właśnie zacumowane tu okręty admirała Semmesa. Virginia II, Fredericksburg i Richmond w pośpiechu sposobiły się do swego ostatniego rejsu.
Załamani, zrozpaczeni marynarze instalowali w kadłubach potężne ładunki wybuchowe. Ale widok ostatniego pancernika Konfederacji - bandery dumnie naprężonej na wietrze i czarnego dymu z komina, zdolnego przesłonić gwiazdy - wykrzesał z nich ostatnią iskrę entuzjazmu. Pozdrowili Texas głośnymi, radosnymi okrzykami.
Tombs zdjął czapkę z głowy i uniósł ją wysoko w górę. Wiedział, że już wkrótce zacznie się koszmar klęski i rozpaczy. Ale czuł także historyczny wymiar tej chwili. Niemal fizycznie odczuwał, jak jego okręt, CSS*[Przy tłum Confederate States' Ship - Okręt Skonfederowanych Stanów.] Texas, przechodzi do legendy.Tuż przed Trent's Reach - gdzie, według danych wywiadu, Jankesi ustawili na rzece jakieś przeszkody, na brzegu zaś umieścili kilka stanowisk artyleryjskich - Tombs rozkazał zdjąć banderę Konfederacji i wciągnąć na maszt sztandar Stanów Zjednoczonych.Na pokładzie bojowym, we wnętrzu kazamaty, wszystko było już gotowe do akcji. Półnadzy, z przewiązanymi wokół głowy chustkami, artylerzyści wyglądali jak piraci z powieści przygodowych. Także oficerowie zdjęli żakiety mundurów i krzątali się po pokładzie w podkoszulkach. Chirurg rozdał wszystkim opaski uciskowe i jeszcze raz pouczył, jak ich używać.
Wszędzie rozstawiono wiadra z wodą i piaskiem do gaszenia pożarów. Piasek rozsypany obficie na pokładzie miał pochłaniać krew. Na wypadek abordażu i konieczności walki wręcz załoga otrzymała pistolety i noże. Strzelcy pokładowi zamocowali bagnety na lufach karabinów. Otwarto klapy w podłodze, pod którą znajdował się magazyn amunicji; jeszcze raz sprawdzono windy.Wspomagany prądem rzeki Texas sunął z szybkością szesnastu węzłów, kiedy uderzył w unoszące się na wodzie pontony przeszkody. Ale przebił się przez nie bez trudu i bez szwanku: zamknięta we wnętrzu załoga zaledwie dosłyszała zgrzyt metalu o metal, kiedy pancerna ostroga przed dziobem rozdzierała blachy pontonów.
Pokonali jeszcze spory odcinek rzeki, zanim zostali zauważeni. Pełniący wartę na brzegu żołnierz Unii, widząc wyłaniający się z ciemności okręt, wystrzelił ostrzegawczo w powietrze.
- Przerwać ogień, na litość boską, nie strzelajcie! - zawołał Tombs, stojący wciąż na dachu kazamaty.
- A coś ty za jeden, odpowiadaj! - dobiegł głos z brzegu.
- Nie widzisz, durniu, że to Atlanta! Nie potrafisz rozpoznać własnego okrętu?
- Skądeście się wzięli w górze rzeki?
- Przechodziliśmy tędy przed godziną, nie zauważyłeś? Dostaliśmy rozkaz inspekcji przeszkody pod Trent's Reach; teraz wracamy do City Point.
Widocznie blef się udał, bo żołnierze Unii na brzegu nie zadawali więcej pytań. Texas płynął szybko dalej, przez nikogo nie niepokojony. Tombs westchnął z ulgą, spodziewał się gęstej strzelaniny, ale nic takiego nie nastąpiło. Niepokoiła go tylko myśl, że jakiś podejrzliwy oficer nieprzyjaciela spróbuje telegraficznie sprawdzić rzekomą misję Atlanty i zaalarmuje czatujące przy ujściu siły Unii.
Szczęśliwa passa Tombsa skończyła się piętnaście mil za przeszkodą. Zrozumiał to, kiedy w ciemnościach po prawej burcie zamajaczył groźny masyw okrętu wojennego.Onondaga, przybrzeżny krążownik typu Monitor, miał jedenastocalowy pancerz na wieżach i sześciocalowy na całym kadłubie. Każda z dwu obrotowych wież strzelniczych kryła w sobie dwa potężne działa: rufowa - piętnastocalowe Dahlgreny o gładkich lufach; dziobowa - jeszcze groźniejsze, gwintowane Parrotty, strzelające z wielką precyzją pociskami o wadze stu pięćdziesięciu funtów. Onondaga stała na kotwicy blisko zachodniego brzegu, zwrócona dziobem w górę rzeki. Uzupełniała właśnie swoje zapasy węgla z barki, przycumowanej przy prawej burcie. Podoficer pełniący wachtę na wieży dziobowej zauważył konfederacki pancernik, kiedy ten był już niemal na wysokości dziobu Onondagi. Natychmiast wszczął alarm.Załoga przerwała załadunek węgla; wszyscy patrzyli na wyłaniający się z ciemności okręt-widmo. John Austin, dowódca Onondagi, przez dłuższą chwilę zastanawiał się, w jaki sposób konfederacki pancernik zdołał dotrzeć tak blisko ujścia James River.
Chwila wahania drogo go kosztowała. Zanim wydał pierwsze rozkazy artylerzystom, Texas mijał już w pędzie stojący na kotwicy krążownik - tak blisko, że można było dorzucić doń kamieniem.
- Zatrzymaj się, albo rozwalę cię na kawałki! - krzyknął Austin.
- Nie strzelaj! Jesteśmy Atlantal - odpowiedział Tombs, próbując do końca ciągnąć swoją maskaradę.
Austin nie dał się na to nabrać; nie zmyliła go też bandera Unii na maszcie intruza. Wydał rozkaz: "Ognia!".Dla wieży dziobowej było już za późno: Texas znalazł się poza jej kątem rażenia. Ale rufowe Dahlgreny zdążyły jeszcze plunąć bezpośrednim ogniem w uciekający pancernik. Z tej odległości nie można było spudłować - i ogniomistrze Unii nie spudłowali.
Ciężkie pociski zdruzgotały część kazamaty; szczątki stalowego pancerza i dębowych belek przywaliły siedmiu ludzi.
Niespełna sekundę później Tombs wydał rozkazy bojowe. Odsunęły się pancerne pokrywy i trzy działa wyrzuciły swe pociski w stronę rufowej wieży Onondagi. Jeden z nich wpadł przez luk strzelniczy do wnętrza wieży i eksplodował, powodując straszliwą masakrę: dziesięciu ludzi z obsługi Dahlgrenów zginęło na miejscu, jedenastu innych doznało ciężkich obrażeń.
Zanim komandor Austin zdążył wydać nowe rozkazy, Texas rozpłynął się w ciemności; bezpiecznie skręcił w następne zakole rzeki. Zdesperowany Austin kazał podnieść kotwicę i ruszyć w pogoń za nieprzyjacielskim pancernikiem, choć wiedział, że to już tylko pusty gest. Maksymalna szybkość Onondagi nie przekraczała siedmiu węzłów. Nie było żadnej nadziei na ponowne nawiązanie kontaktu bojowego.
Na Texasie komandor Tombs otworzył luk w dachu kazamaty i zawołał do środka:
- Poruczniku Craven! Nieprzyjacielska flaga nie będzie nam już potrzebna. Proszę ją zdjąć i wciągnąć na maszt barwy Konfederacji. I zamknąć otwory strzelnicze!
Jeden z młodych podoficerów wybiegł na pokład rufowy i gorliwie - najwidoczniej sprawiało mu to satysfakcję - ściągnął z masztu flagę Unii. Po chwili nad okrętem znów powiewała dumnie biało-czerwona bandera Konfederacji.
Craven wyszedł na dach kazamaty i stanął obok Tombsa.
- A więc wydało się - powiedział. - Nie będziemy mieli ani chwili spokoju, dopóki nie wyjdziemy na pełne morze. Ale chyba sobie z nimi poradzimy. Mają na brzegu tylko lekką artylerię polową; nie ugryzą tym naszego pancerza.
Tombs patrzył w milczeniu w mrok, na wijące się przed nimi pasmo rzeki.
- Najgroźniejsze będą działa okrętowe, panie Craven - odezwał się po chwili. - Tam, przy ujściu, czeka na nas cała wielka flota.
Jeszcze nie skończył mówić, gdy z brzegu runęła na nich lawina ognia.
- Oho, zaczyna się - mruknął Craven i wycofał się pospiesznie do kazamaty. Tombs pozostał na dachu, kryjąc się jedynie za budką sternika. Chciał być na posterunku w momencie, gdy trzeba będzie podjąć szybką akcję przeciw blokującym rzekę okrętom wroga.
Pociski z niewidocznych baterii brzegowych i kule wyborowych strzelców zabębniły po pancerzu Texasa gęstym gradem. Tombs, choć jego ludzie złościli się i klęli, nie pozwolił otworzyć luków strzelniczych. Nie widział powodu, by wystawiać załogę na niebezpieczeństwo i marnować proch na strzelanie do niewidzialnego wroga.Nawałnica trwała przez dwie godziny. Maszyny pancernika pracowały równo, pchając go naprzód z prędkością większą nawet, niż przewidzieli konstruktorzy. Co chwila z lewej lub prawej burty pojawiały się małe drewniane kanonierki. Odpalały jedną salwę, która nie czyniła Texasowi większej szkody niż, słoniowi ukąszenie komara i zostawały daleko z tyłu, w ciemnościach. Wszelkie próby pogoni były daremne. Choć kanonierki poruszały się z maksymalną prędkością, dla pancernika wyglądało to, jakby stały w miejscu.
Nagle przed dziobem zmaterializowała się znajoma sylwetka Atlanty. Stała zakotwiczona w poprzek rzeki. Jej działa otworzyły ogień niemal natychmiast, zaledwie wachtowi dostrzegli zbliżający się Texas,
- Musieli wiedzieć o nas, przygotowali się - mruknął Tombs.
- Czy mam ich ominąć? - spytał pilot, zachowujący w tym wszystkim zdumiewająco zimną krew.
- Nie, panie Hunt - odparł Tombs. - Walimy prosto w ich rufę.
- Rozumiem, chce pan ich zmieść z drogi... - pilot pokiwał głową z uznaniem. - Bardzo dobry pomysł, komandorze.
Obrócił nieznacznie koło sterowe, kierując dziób Texasa w stronę rufy Atlanty. Chwilę później dwa pociski z ośmiocalowych dział dawnego konfederackiego pancernika uderzyły w przednią ścianę kazamaty, łamiąc pancerz i wspierającą go drewnianą konstrukcję. Straty w ludziach nie były jednak tym razem tak wielkie: tylko trzej marynarze doznali szoku i drobnych obrażeń od odłamków.Texas szybko zbliżył się do nieprzyjacielskiego okrętu i uderzył w jego rufę masywną, dziesięciostopową ostrogą. Pękły łańcuchy kotwicy rufowej; siła uderzenia obróciła Atlantę o dziewięćdziesiąt stopni i zepchnęła jej niską rufę pod powierzchnię rzeki. Woda wlała się wielkimi strumieniami przez otwory strzelnicze. Texas przetoczył się swoją straszliwą masą po pokładzie rufowym Atlanty, Zanim się to skończyło, zanim ustał piekielny zgrzyt pancerza o pancerz, kadłub okrętu Unii osunął się pod powierzchnię, osiadł w mulistym dnie rzeki i przewrócił się na bok. Wirujące wściekle łopaty śrub Texasa przemknęły o parę cali od powalonych nadbudówek. Większość załogi Atlanty zdołała w ostatniej chwili uciec przez otwory strzelnicze, ale co najmniej dwudziestu ludzi zostało na zawsze w zatopionym kadłubie.
Tombs i jego załoga nie mieli jednak czasu o tym myśleć. Wiadomość o ich desperackim rejsie dotarła już za pośrednictwem telegrafu do wszystkich oddziałów i jednostek Unii w ujściu James River. Coraz więcej pocisków z baterii brzegowych i kanonierek trafiało w uciekający pancernik; wciąż z tym samym, zerowym skutkiem - ku rozpaczy i wściekłości jankeskich artylerzystów.
W końcu jednak i oni osiągnęli pierwszy sukces. Stufuntowy pocisk z umieszczonej na wysokim brzegu baterii Fortu Hudson trafił w budkę sternika. Wybuch nie zdołał wprawdzie naruszyć pancerza, ogłuszył jednak sternika, a odłamki, które wpadły przez szczeliny obserwacyjne, dotkliwie pokaleczyły mu twarz. Główny pilot Hunt trwał jednak dzielnie przy sterze, trzymając idealnie prosty kurs środkiem toru wodnego.Niebo na wschodzie zaczęło szarzeć. Rozjaśniało się, kiedy Texas minął Newport News i z wąskiego koryta rzeki wyskoczył na rozległe, głębokie wody Hampton Roads, na których trzy lata wcześniej rozegrała się sławna bitwa między Monitorem a Merrimackiem.Czekała tu na nich cala flota Unii - rozciągnięta w morderczy szpaler. Ze swojego miejsca przy sterówce Tombs widział nie kończący się las masztów i kominów. Po lewej ustawiły się ciężkozbrojne drewniane fregaty i korwety, po prawej nowocześniejsze monitory i kanonierki. A na horyzoncie, w ciasnym przesmyku między potężnymi bastionami Fortress Monroe i Fort Wool, rozparła się imponująca sylwetka New Ironsides - wielkiego statku handlowego, opancerzonego już w czasie wojny i uzbrojonego w osiemnaście ciężkich dział.
Tombs rozkazał wreszcie odsunąć pancerne klapy; lufy dział wysunęły się z otworów jak kły z paszczy rozdrażnionego drapieżnika. Artylerzyści przyjęli ten rozkaz z entuzjazmem; zaczęli rychtować działa, ładować pociski, sypać proch do komór, ryglować zamki. Dowódcy baterii zajęli miejsca przy celownikach.Craven przeszedł powoli przez cały pokład bojowy; uśmiechał się, żartował, doradzał, dodawał otuchy. Tombs zszedł do kazamaty, by wygłosić krótką mowę. Była optymistyczna: dzielni chłopcy z Południa na pewno i tym razem tęgo złoją skórę tchórzliwym Jankesom. Potem z lunetą pod pachą wspiął się z powrotem na stanowisko przy budce sterowej.Artylerzyści Unii mieli dużo czasu, by przygotować się do bitwy. Sygnaliści już dawno przekazali jasny rozkaz: otworzyć ogień, gdy tylko Texas znajdzie się w zasięgu dział. Na razie jednak trwała straszliwa cisza, jakby stado wilków bezgłośnie obserwowało, jak zahipnotyzowana tysiącem spojrzeń ofiara zmierza w stronę nieuniknionej pułapki.
Kontradmirał David Porter, krępy, przysadzisty brodacz, mocniej naciągnął na głowę marynarską czapkę i wspiął się na dużą skrzynię, stojącą na pokładzie jego okrętu flagowego, drewnianej fregaty Brooklyn. W słabym świetle poranka mógł w ten sposób lepiej widzieć zbliżający się pancernik.
- Jest już - zauważył kapitan James Alden, dowódca fregaty. - Cholera, idzie prosto na nas!
- Piękny widok: taki rasowy okręt, idący pełną parą w paszczę śmierci... - skomentował poetycznie Porter. Texas wypełniał całe pole widzenia jego lunety. - Nigdy już nie zobaczymy niczego równie pięknego.
...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]