Czyż ona nie jest słodka-Susan Elizabeth Phillips, Susan Elizabeth Phillips(1)

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Obawiam się - wyznała Ven - ze nie jestem wcieleniem dobrych
manier. Ciocia mówi; że odebrałam wychowanie godne pożałowania.
GeorgetteHeyer
the Corynthian
Tak, jeśli łaska, nie będziemy się powoływać na przykłady kiążfowe.
Mężczyźni mieli zawsze nad nami całkowitą przewagę
w przedstawieniu sprawy według swego gustu.
Byli otyte więcej od nas kształceni; pióro znajdowało się w ich rękach
Nie zgodzę się na to, u hiążki mogą czegokolwiek dowodzić.
Jane Austen
Perswazje
ściła na zawsze. Sugar Beth Carey przeniosła wzrok z mokrej od
deszczu przedniej szyby na okropnego psa leżącego obok niej na fotelu
pasażera.
- Wiem, co sobie myślisz, Gordon, więc nie krępuj się i to powiedz. Co
za upadek, zgadza się? - Roześmiała się gorzko. - Wiesz co, chrzań się.
Po prostu... - Zacisnęła powieki, usiłując powstrzymać piekące łzy. - Po
prostu... chrzań się.
Gordon podniósł łeb i posłał jej lekceważące spojrzenie. Uważał ją za
śmiecia.
- Nie ja, kolego. - Włączyła ogrzewanie w starym volvie, walcząc z zim­
nem ostatnich dni lutego. - Griffin i Diddie Carey rządzili tym miastem, a ja
byłam ich księżniczką. Dziewczyną, która mogła rozpętać wojnę.
Wyobraziła sobie, że słyszy szydercze wycie basseta.
Tak jak rząd domów z cynowymi dachami, które właśnie minęła, rów­
nież Sugar Beth trochę się zestarzała. Długie, jasne włosy nie lśniły już tak
jak dawniej, a kolczyki, maleńkie złote serduszka, nie podskakiwały w bez­
troskim tańcu. Pełne wargi nie układały się już w zalotne uśmiechy, a gładkie
policzki straciły dziewczęcą niewinność trzy małżeństwa temu.
Ocienione gęstymi rzęsami oczy nadal były intensywnie niebieskie, ale
w ich kącikach zaczęły się pojawiać delikatne zmarszczki. Piętnaście lat
temu była najlepiej ubraną dziewczyną w Parrish, teraz jeden z jej kozacz­
ków na szpilkach miał dziurę w podeszwie, a jasnoczerwona, obcisła su­
kienka ze skromnym golfem i nie aż tak skromnym wykończeniem nie
pochodziła z drogiego butiku, lecz ze sklepu z tanią odzieżą.
Parrish powstało w latach dwudziestych XIX wieku. To bawełniane
miasteczko w północno-wschodnim Missisipi uniknęło spalenia przez ar­
mię Północy dzięki sztuczkom jego mieszkanek, które urzekły chłopców
7
Rozdział 1
D
zika córka Parrish w Missisipi wróciła do miasta, które niegdyś opu­
w niebieskich mundurach wdziękiem i południową gościnnością do tego
stopnia, ze żaden nie miał serca zapalić pierwszej zapałki. Sugar Beth była
spadkobierczynią tych kobiet, aie w takie dni jak ten trudno jej było o tym
pamiętać.
Wyregulowała wycieraczki przedniej szyby. Wjeżdżając na Shorty Smith
Road, wpatrywała się w piętrowy budynek, który nadal znajdował się na
końcu ulicy, pustej w to niedzielne popołudnie. Dzięki ekonomicznemu
szantażowi jej ojca Parrish High School była jednym z kilku udanych eks­
perymentów z integracyjną edukacją publiczną na głębokim Południu
Kiedyś to Sugar Beth rządziła w tej szkole. Decydowała, kto siedział przy
najlepszym stoliku w szkolnej stołówce, z którymi chłopcami można się
umawiać .czy podróbka torebki Gucciego jest do przyjęcia, jeśli twoim
ojcem nie jest Gnffin Carey i nie stać cię na oryginalną. Była jasnowłosą
boginią, obdarzoną najwyższą władzą.
Nie zawsze była łaskawą dyktatorką, lecz jej władzę rzadko kwestiono­
wali nawet nauczyciele. Jeden próbował, ale Sugar Beth szybko załatwiła
sprawę. A co do Winnie Davis... Jakie szanse miała niezdarna, zakom­
pleksiona dziwaczka wobec potęgi Sugar Beth Carey?
Kiedy tak wpatrywała się poprzez lutową mżawkę w gmach liceum, w jej
głowie zaczęła dudme stara muzyka: INXS, Miami Sound Machinę, Prince
Wtedy, kiedy Elton John śpiewał
Candle in the Wind,
śpiewał tylko o Ma-
nlyii.
J
przyjaciółek Sugar Beth, prawie sikała ze śmiechu za plecami Winnie.
Wspomnienie o tym przygnębiło ją jeszcze bardziej.
Jadąc do centrum, przekonała się, że Parrish zbijało kapitał na swojej
nowo zdobytej sławie: jako miejsce akcji, a zarazem główny bohater opar­
tego na faktach bestsellera
Ostami przystanek na drodze donikąd.
Nowe
Biuro Obsługi Turystycznej przyciągnęło turystów i widać było, że miasto
zostało odszykowane. Chodnik przed prezbiteriańskim kościołem nie był
już powybrzuszany, a brzydkie lampy uliczne zastąpiono uroczymi latar­
niami z przełomu wieków. Wznoszące się wzdłuż Tyler Street, historycz­
nej części miasta sprzed wojny secesyjnej, wiktoriańskie domy pokryło
świeżą warstwą farby, a miedziany wiatrowskaz zdobił kopułę włoskiego
domu panny Eulie Baker. W alei za tym domem Sugar Beth i Ryan pieścili
się dzień przed tym, jak poszli na całość.
Wjechała w Broadway, główną ulicę przeciętą czterema przecznicami.
Wskazówki zegara na gmachu sądu nie tkwiły już uparcie na dziesiątej
dziesięć, a fontannę w parku oczyszczono z dawnego brudu. Bank i pól
tuzina innych budynków dorobiło się bordowo-zielonych markiz w pasy
i nigdzie nie było widać flagi Konfederacji. Skręciła w lewo, w Valley,
i skierowała się w stronę starego, opuszczonego dworca kolejowego prze­
cznicę dalej. Do początku lat osiemdziesiątych XX wieku pociągi Missisi­
pi Central przejeżdżały tędy raz dziennie. W odróżnieniu od innych bu­
dynków w śródmieściu dworzec wymagał gruntownego remontu.
Tak jak ona.
Nie mogła odwlekać tego dłużej; ruszyła w kierunku Mockingbird Lane
i domu znanego jako Narzeczona Francuza.
Narzeczona Francuza nie zaliczała się do historycznych budynków Par­
rish, ale była największym domem w mieście, ze wznoszącymi się wysoko
kolumnami, przestronnymi werandami i pełnymi wdzięku wykuszowymi
oknami- Piękne połączenie stylu południowej plantacji i brytyjskiej archi­
tektury z czasów królowej Anny. Dom stał na łagodnym wzniesieniu, z dala
od ulicy, wokół niego rosły magnolie, czerwony wrzos, azalie i krzewy
derenia. To tu Sugar Beth dorastała.
Tak jak domy przy Tyler Street i ten był bardzo zadbany. Na okiennicach
widniała świeża warstwa lśniącej czarnej farby, a półkoliste okienko nad
podwójnymi frontowymi drzwiami błyszczało łagodną poświatą żyrando­
la ze środka. Sugar Beth odcięła się od wieści z miasta lata temu, nie licząc
strzępków informacji, które raczyła jej przekazywać ciotka Tallulah, nie
wiedziała więc, kto kupił dom. Ale było jej to obojętne. W życiu Sugar
Beth już i tak było dość osób, do których miała pretensje, a jej własne imię
znajdowało się na samym szczycie tej listy.
Liceum. To wtedy po raz ostatni była panią świata.
Gordon puścił bąka.
- Boże. Nienawidzę cię, ty beznadziejny psie
Pogardliwa mina Gordona świadczyła, że się zupełnie nic przejął Teraz
ona również się nie przejmowała.
Sprawdziła wskaźnik poziomu paliwa. Jechała na oparach, ale nie chciała
tracie pieniędzy na benzynę, dopóki nie będzie to konieczne. Patrząc na to
optymistycznie, kto potrzebuje paliwa po dojechaniu do końca drogi?
Skręciła, zobaczyła pusty plac, gdzie kiedyś stał dom Ryana. Ryan Ga-
lantine był dla niej jak Ken dla Barbie. Najpopularniejszy chłopak i najpo­
pularniejsza dziewczyna. „Luv U 4-Ever". Złamała mu serce, gdy byli na
pierwszym roku w Ole Miss*: przyprawiła mu rogi z gwiazdą sportui Dar-
renem Tharpem, który potem został jej pierwszym mężem.
Pamiętała, w jaki sposób Winnie Davis patrzyła na Ryana, kiedy myśla­
ła zei nikt tego nie widzi. Tak jakby taki pokraczny dziwoląg jak ona miał
jakieś szanse u tak.ego chłopaka jak Ryan Galantine. Seawildows, grupka
* Uniwersytet Missisipi.
8
9
.
Narzeczona Francuza była jednym z zaledwie trzech domów przy Moc-
kingbird Lane. Minęła pierwszy, piętrowy budynek we francuskim stylu
kolonialnym. W odróżnieniu od Narzeczonej Francuza, wiedziała, kto
w nim mieszka. Celem jej podróży był trzeci dom, należący do ciotki Tat-
lulah.
Gordon poruszył się. Ten pies był diabelskim pomiotem, ale żejej zmar­
ły mąż Emmett go uwielbiał, czuła się zobowiązana zatrzymać go, dopóki
nie zdoła mu znaleźć nowego właściciela. Na razie nie miała szczęścia.
Trudno znaleźć dom dla basseta z poważnymi zaburzeniami osobowości.
Deszcz padał teraz mocniej i gdyby nie wiedziała, dokąd jedzie, prze­
oczyłaby zarośnięty wjazd za wysokim żywopłotem stanowiącym wschod­
nią granicę posiadłości przy Narzeczonej Francuza. Żwir z podjazdu został
wymytyjuż dawno temu, więc zużyte amortyzatory volva zaprotestowały
przeciwko wyboistej drodze.
Powozownia wyglądała na bardziej zaniedbaną, niż Sugar Beth zapa­
miętała, ale omszałe, bielone cegły, bliźniacze szczyty t stromy dach nadal
nadawały jej budynkowi bajkowego uroku. Został wzniesiony w tym sa­
mym czasie co Narzeczona Francuza, nigdy nie przechowywano w nim
niczego, co by choć trochę przypominało powóz, lecz babcia Sugar Beth
uważała słowo „garaż" za zbyt pospolite. Pod koniec lat pięćdziesiątych
budynek przekształcono w rezydencję dla ciotki Tallulah. Mieszkała tam
do końca życia, a kiedy zmarła, powozownia stała się częścią spadku po­
zostawionego przez nią bratanicy. Ciotka Tallulah musiała być naprawdę
zdesperowana, bo przecież nigdy jej nie akceptowała.
- Wiem, że nie chcesz być próżna i egocentryczna, Sugar Beth, niech
Bóg cię błogosławi. Jestem pewna, że któregoś dnia z tego wyrośniesz.
Tallulah uważała, że może obrażać bratanicę do woli, o ile będzie jedno­
cześnie przywoływać Boga wraz z jego błogosławieństwem.
Sugar Beth nachyliła się przez siedzenie i otworzyła Gordonowi drzwi.
- Wyskakuj!
Pies nic znosił moczyć łap. Spojrzenie, jakim ją obdarzył, sugerowało,
że oczekuje wniesienia do środka.
- Jeszcze czego mruknęła.
Wyszczerzył na nią zęby.
Złapała swoją torebkę, to, co zostało w paczce z najtańszym psim jedze­
niem, jakie udało jej się znaleźć, i sześciopak coli. Rzeczy z bagażnika
mogły poczekać, aż przestanie padać. Wysiadła z samochodu i ruszyła
w stronę domu.
Gordon, kiedy chciał, umiał poruszać się szybko, więc w mgnieniu oka
pokonał trzy schodki prowadzące na małą werandę. Zielono-złota drew-
niana tablica pamiątkowa, którą pracujący u ciotki Tallulah majster przy­
mocował czterdzieści lat wcześniej, nadal znajdowała się na honorowym
miejscu obok frontowych drzwi.
LATEM 1954 ROKI;
TWORZYŁ TU WIELKI AMERYKAŃSKI MALARZ
PRZEDSTAWICIEL EKSPRESJONIZMU ABSTRAKCYJNEGO - LINCOL.N ASI)
I zostawił Tallulah cenne dzieło sztuki, teraz należące do jej bratanicy,
Sugar Beth Carey Tharp Zagurski Hoopcr. Sugar Beth musiała znaleźć ten
obraz najszybciej, jak to możliwe.
Wybrała klucz z kompletu przesłanego jej przez prawnika ciotki, otwo­
rzyła drzwi i weszła do środka. Natychmiast owionęły ją zapachy świata
Tallulah: maść Ben Gay, pleśń, sałatka z kurczakiem i dezaprobata. Gor­
don najwyraźniej zapomniał, że nie lubi moczyć łap, bo zawrócił na ze­
wnątrz. Sugar Beth odstawiła pakunki i rozejrzała się.
Salon był zastawiony rodzinnymi meblami, które miały zapewnić przy-
tulność, ale budziły grozę: zakurzone krzesła w stylu sheraton, stoły z no­
gami zakończonymi szponem zaciśniętym na kuli, sekretarzyk w stylu kró­
lowej Anny i wieszak na kapelusze z giętego drewna, przystrojony
pajęczynami. Na mahoniowym kredensie stał zegar kominkowy firmy Seth
Thomas, razem z parą brzydkich mopsów z chińskiej porcelany i srebrną
skrzynką ze zmatowiałą tabliczką, nagrodą dla Tallulah Carey za wiele lat
pełnej poświęcenia pracy w szeregach Cór Konfederacji.
Salon był istnym kalejdoskopem barw i deseni. Wytarty orientalny dy­
wanik rywalizował z wyblakłym kwiecistym perkalem sofy. Koralowe i żół­
te paski fotela wyzierały spod kolekcji wydzierganych szydełkiem podu­
szek. Otomana miała zielone skórzane obicie, zasłonki były z pożółkłej
koronki. Ale kolory i wzory, przytłumione upływem czasu, osiągnęły pe­
wien rodzaj zmęczonej harmonii.
Sugar Beth podeszła do kredensu i otworzyła srebrną skrzynkę. W środ­
ku znajdował się komplet sreber stołowych Gorham Chantilly. Ciotka Tal­
lulah sięgała do skrzyneczki co dwa miesiące: po długie łyżeczki do mro­
żonej herbaty na swoje środowe poranki ze znajomymi od kanasty. Sugar
Beth zastanawiała się, ile można dostać na wolnym rynku za komplet sre­
ber Chantilly na dwanaście osób.
O wiele za mało. Potrzebuje tego obrazu.
Chciało jej się siusiu i była głodna, ale najpierw musiała zobaczyć pra­
cownię. Deszcz nie zelżał, złapała więc stary, beżowy sweter pozostawio­
ny przez ciotkę przy drzwiach, zarzuciła go na ramiona i pochylona wy­
szła na zewnątrz. Woda dostała się przez dziurę w podeszwie do środka buta,
kiedy szła chodnikiem wzdłuż domu do garażu. Staroświeckie drewniane
10
II
drzwi opuściły się na zawiasach. Sugar Beth otworzyła kłódkę jednym
i
otrzymanych kluczy i pociągnęła drzwi.
Wszystko wyglądało dokładnie tak, jak zapamiętała. Kiedy powozow-
nię przerobiono na dom dla Tallulah, ciotka nie zgodziła się, żeby stolarze
zburzyli część dawnego garażu, w której Lincoln Ash założył sobie pra­
cownię. Zadowoliła się mniejszym salonem i wąską kuchnią; pracownię
kazała pozostawić w nienaruszonym stanie. Na drewnianych półkach na­
dal stały puszki z zaschniętą farbą, a na podłodze, na wielkiej brezentowej
płachcie, leżały obrazy. Garaż miał tylko dwa małe okna, więc Ash praco­
wał przy otwartych drzwiach, rozkładając płótna na ziemi. Ciotka wiele
lat temu przykryła zachlapany farbą brezent grubą warstwą ochronnej fo­
lii, która teraz zupełnie straciła przezroczystość z powodu brudu, martwe­
go robactwa i kurzu, tak że ledwo było widać znajdujące się pod spodem
kolory. Drabina, również zabezpieczona folią, stała w rogu pracowni obok
stołu ze skrzynką narzędzi i kolekcją wiekowych pędzli Asha. Wszystko
było rozrzucone w taki sposób, jakby artysta zrobił sobie przerwę w pracy
na papierosa. Sugar Beth nie spodziewała się, że ciotka zostawi obraz przy
samych drzwiach, podany jak na tacy, ale mimo wszystko byłoby miło.
Stłumiła westchnienie. Z samego rana zacznie poszukiwania na dobre.
mi znajdowały się podłużne wgłębienia, niczym przecinki, których koń­
cówki zwijały się w stronę cienkich, pozbawionych uśmiechu ust. Była to
twarz znużonego dandysa, a może raczej byłaby taka, gdyby nie nos -
długi, wydamy i dość paskudny, ale idealnie pasujący do tej twarzy.
Był ubrany w fioletową aksamitną bonżurkę i czarne, jedwabne spodnie
od pidżamy, a na nogach miał kapcie, ozdobione jasnoczerwonymi chiń­
skimi symbolami. Nosił wyłącznie ubrania szyte na miarę, żeby idealnie
pasowały do wyjątkowo wysokiej sylwetki o szerokich ramionach, ale
wielkie dłonie robotnika, szerokie z grubymi palcami, wskazywały, że
nie wszystko w przypadku ColinaByrne'ajcst takie, jak może się wyda­
wać.
Kiedy stał w oknie, patrząc, jak zapalają się światła w powozowni, jego
surowe usta zrobiły się jeszcze bardziej zacięte. A więc pogłoski były praw­
dziwe. Sugar Beth Carey wróciła.
Minęło piętnaście lal, odkąd widział japo raz ostami. Wtedy był jeszcze
prawie chłopcem, dwudziestoletnim, skoncentrowanym na sobie, egzo­
tycznym ptakiem, który wylądował w małym południowym miasteczku,
żeby napisać powieść i - no tak - w wolnym czasie uczyć w szkole. Było
coś przyjemnego w pozwoleniu sobie na to, by uraza fermentowała przez
tak długi czas. Jak dobre francuskie wino, uczucie to nabrało złożoności,
subtelności i niuansów, na co nie można liczyć w przypadku szybszego
rozwiązania.
Piętnaście lat temu był wobec niej bezsilny. Teraz było inaczej.
Przyjechał do Parrish z Anglii, żeby uczyć w miejscowej szkole śred­
niej, choć nie miał zamiłowania do profesji nauczyciela i jeszcze mniej
talentu. Ale Parrish, tak jak inne małe miasteczka w Missisipi, rozpaczliwie
potrzebowało nauczycieli. Komitet złożony z czołowych przedstawicieli stanu
chciał przygotować młodzież do wejścia w wielki świat, skontaktował się
więc z uniwersytetami w Wielkiej Brytanii, oferując absolwentom pracę
w komplecie z wizą.
Col in, który od dawna pasjonował się amerykańskimi pisarzami z Połu­
dnia, skwapliwie skorzystał z okazji. Czy istniało lepsze miejsce do napi­
sania własnej wielkiej powieści niż płodny literacko krajobraz Missisipi,
krainy Fatilknera, Budory Welty, Tennessee Williamsa, Richarda Wrigh­
ta? Wysmażył przekonujący esej, znacznie wyolbrzymiający jego zainte­
resowanie nauczaniem, zgromadził pochlebne referencje od kilku swoich
profesorów i załączył pierwszych dwadzieścia stron powieści, którą do­
piero zaczął, spodziewając się zupełnie słusznie, jak się okazało - że stan
z tak imponującym dziedzictwem literackim będzie sprzyjać pisarzowi. Po
Gordon wszedł za nią do domu. Kiedy włączyła stojącą lampę z ozdo­
bionym frędzlami abażurem, rozpacz, która nadgryzała ją od tygodni, wzięła
większy kęs. Piętnaście lat temu opuściła Parrish: kompletna arogantka,
głupia, mściwa dziewczyna, która nie mogła sobie wyobrazić, że świat nie
kręci się wokół niej. Ale to świat zaśmiał się ostami, nie ona.
Podeszła do okna i odsunęła zakurzoną zasłonę. Nad żywopłotem wi­
działa dachy Narzeczonej Francuza. Jej babcia zaplanowała ten dom, dzia­
dek go zbudował, ojciec unowocześnił, a Diddie urządziła z wielkim prze­
pychem i zaangażowaniem. „Pewnego dnia Narzeczona Francuza będzie
twoja, Sugar Baby".
Kiedyś rozpłakałaby się, przekonana, że życie jest niesprawiedliwe. Te­
raz opuściła zasłonę i odwróciła się od okna, żeby nakarmić swojego wred­
nego psa.
Colin Byrne stał w oknie głównej sypialni na pierwszym piętrze Narze­
czonej Francuza. Wyglądał jak relikt minionej epoki, może czasów an­
gielskiej regencji czy jakiegokolwiek innego okresu, gdy mężczyźni
z towarzystwa nosili monokle, zażywali tabaki i bywali na salonach, od­
grywającymi w danym czasie znaczącą rolę. Miał głęboko osadzone ciem­
ne oczy i pociągłą twarz o wystających kościach policzkowych, pod który-
12
13
miesiącu otrzymał wiadomość, że został przyjęty, wkrótce był już w dro­
dze do Missisipi.
Zakochał się w tym cholernym miejscu już pierwszego dnia - w jego
gościnności, tradycjach i małomiasteczkowym uroku. Nie był natomiast
zachwycony posadą nauczyciela, nauczanie bowiem, od początku trudne,
zrobiło się zupełnie niemożliwe przez Sugar Beth Carey.
Colin nie miał konkretnego planu zemsty. Żadnej makiawelicznej intry­
gi, obmyślanej przez całą dekadę nigdy by nie dopuścił, żeby Sugar Beth
miała nad nim aż taką władzę. Co nie znaczyło, że zamierzał odłożyć na
bok żywioną od tak dawna urazę. Czekał na właściwy moment, by zoba­
czyć, dokąd go zaprowadzi pisarska wyobraźnia.
Zadzwonił telefon, odszedł więc od okna i podniósłszy słuchawkę, ode­
zwał się charakterystycznym brytyjskim akcentem, którego nie zmiękczy­
ły lata spędzone na południu Ameryki.
- Byrne, słucham.
- Colin, tu Winnie. Próbowałam złapać cię już wcześniej.
Wcześniej tego dnia pracował nad trzecim rozdziałem swojej nowej książ­
ki.
- Przykro mi, skarbie. Nie sprawdzałem sekretarki. Masz jakąś ważną
sprawę? - Wrócił z telefonem do okna i wyjrzał na zewnątrz. W powo-
zowni zapaliło się kolejne światło, tym razem na piętrze.
- Jesteśmy tu wszyscy na małym spotkaniu. Chłopcy oglądają właśnie
wyścigi samochodów. Nikł nie widział cię od wieków. Może byś wpadł?
Brakuje nam pana, panie Byrne.
Winnie uwielbiała się z nim przekomarzać, nawiązując do pierwszego
okresu ich znajomości i relacji nauczyciel - uczennica. Ona i jej mąż byli
najbliższymi przyjaciółmi Colina w Parrish i przez moment kusiło go jej
zaproszenie. Ale razem z Winnic będą Seawillows i ich mężowie. Zwykłe
ich towarzystwo go bawiło, lecz dzisiaj nie był w nastroju na paplaninę
tych kobiet
- Muszę jeszcze trochę popracować. Zaproś mnie następnym razem,
dobrze?
- Jasne.
Wpatrywał się w trawnik, bardzo żałując, że to on musi przekazać jej
nowiny.
- Winnie... W powozowni palą się światła.
Zapadła cisza. Wreszcie Winnie odezwała się, miękko, prawie bezgło­
śnie.
- Wróciła.
- Na to wygląda.
Winnie nie była już niepewną siebie nastolatką i w jej łagodnym, połu­
dniowym głosie pojawiły się stalowe nuty.
- No cóż. Gra sie rozpoczęła.
Winnie wróciła do kuchni akurat w momencie, kiedy Leeann Perkins
zamknęła z pstryknięciem klapkę swojej komórki. Jej oczy aż błyszczały
z podekscytowania.
- Nie uwierzycie.
Winnie podejrzewała, że jednak uwierzy.
Trzy pozostałe zgromadzone w kuchni kobiety oderwały się od swoich
czynności. Głos Leeann miał tendencję do przechodzenia w piskliwe tony,
kiedy była czymś przejęta, przez co brzmiała zupełnie jak Myszka Minnie
z Południa.
- To była Renee. No wiecie, ta spokrewniona z Larrym Carterem, który
pracuje w Quik Mart, od kiedy zakończył rehabilitację. Nigdy nie zgad­
niecie, kto był w urzędzie miejskim parę godzin temu... - urwała dla uzy­
skania bardziej dramatycznego efektu.
Winnie wzięła nóż i skoncentrowała się na krojeniu ciasta z colą Heidi
Pcttibone.
Leeann włożyła komórkę do torebki, nie spuszczając z nich wzroku.
- Sugar Beth wróciła!
Łyżka, którą Merylinn Jasper właśnie płukała, spadła do zlewu.
- Niewierze.
- Wiedziałyśmy, że wraca. - Czoło Heidi zmarszczyło się z oburzenia.
- Ale mimo wszystko, skąd miała tyle tupetu?
- Sugar Beth zawsze miała stalowe nerwy - przypomniała im Leeann.
- Będzie z tego cała masa problemów'. - Amy Graham dotknęła złotego
krzyżyka, który nosiła na szyi. W szkole średniej była praktykującą chrze­
ścijanką i przewodniczącą Klubu Biblijnego. Nadal miała tendencję do
nawracania bliźnich, ale była tak miła, że nikt nic zwracał na to uwagi.
Teraz położyła dłoń na ramieniu Winnie. - Wszystko w porządku?
- Tak.
Leeann natychmiast odczuła skruchę.
- Nie powinnam była tego powiedzieć. Znowu byłam niedelikatna, praw­
da?
- Jak zawsze - odpara Amy. - Ale i tak cię kochamy.
- I Jezus też - wtrąciła Merylinn, zanim Amy miała okazję się rozkręcić.
Heidi pociągnęła za jeden z małych srebrnych kolczyków w kształcie
misia, które założyła do czerwono-niebieskiego swetra w misie. Zbierała
misie i czasami trocheja ponosiło.
14
15
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pees.xlx.pl
  •