Czarne Róże [NZ], OPOWIADANIA FANÓW

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Czarne Róże

 

 

1.

Odszedł. Zostawił ją samą… Zabolało.

Tak po prostu.

Wyjechał, po to by o niej zapomnieć. Żeby ona mogła żyć bez niego. A przecież nie chciała!

 

Isabella Swan doszła powolnym, smętnym krokiem do domu. Zadziwiające, jak człowiek może się zmienić w ciągu godziny. Mlecznobiała cera przypominała szary papier, brązowe oczy, kiedyś pełne blasku, ziały bezdenną pustką. Po nieśmiałym uśmiechu pozostały już tylko wspomnienia.

 

Otworzyła cicho drzwi i weszła do mieszkania. Wchodząc powoli po starych schodach, starała się nie myśleć o Edwardzie.

 

Edward. Jej ideał. Jej ukochany.

Już go nie ma.

Z resztą, czego ona mogła się spodziewać?

Była tylko pospolitą dziewczyną, a on był pięknym wampirem. Czy to właśnie przez tą różnicę gatunkową, wielka miłość tak szybko się skończyła?

 

Może, po prostu, przestał ją kochać? To bardzo prawdopodobne. Było przecież tyle wampirzyc na świecie. Znajdzie sobie tą odpowiednią… Nie! Koniec. Nie myśl o tym! Jego NIE MA. I już nie wróci.

 

- Oh, Edwardzie... Myślałeś, że tak łatwo zapomnę? – Mówiła sama do siebie. – Stwierdziłeś, że muszę żyć, dla Charliego?! Dobrze. Znajdę mu jego drugą połowę. A później zniknę.

 

Zaczęła przeszukiwać wszystkie szuflady.

Aha! Jest!

Zabrał wszystko… a przynajmniej tak myślał. Nie wiedział jednak, o pewnym szczególe. Bella, jakby przeczuwając, że kiedyś stanie się coś takiego, schowała jedno z jego zdjęć. Leżało na samym dnie jej szuflady z bielizną. Wiedziała, że pruderyjny Edward, nie zajrzy tam bez powodu.

 

Chwyciła je z nabożną czcią i delikatnie przycisnęła do piersi.

Westchnęła głęboko.

Postanowiła schować wszystkie rzeczy, które mogły jej przypominać ukochanego.

Błękitna bluzka, którą tak lubił wylądowała w koszu. Każda z jego ulubionych płyt, figurki, a nawet opaska do włosów.

To wszystko wyląduje niedługo na wysypisku śmieci.

 

Przebrała się w czarne rzeczy, włosy związała w koka. Po jej wyglądzie, można było wywnioskować, że ma żałobę.

Byłby to jak najbardziej trafny wniosek. Isabell Marie Swan przeżyła śmierć kogoś bardzo bliskiego.

Isabell Marie Swan* musiała pochować swoje złamane serce…

 

W ulubionym, czerwonym wazonie postawiła czternaście czarnych róż.

Gdy zwiędnie ostatnia z nich… - odejdzie.

Wyruszy w podróż do wieczności.

Pójdzie tam, by czekać na swoją jedyną miłość.

Na wampira.

Na Edwarda Cullena.

 

Wychodząc z pokoju, zauważyła, że jeden z kwiatów był już martwy.**

Zaśmiała się. Był to jednak śmiech pełen bólu i rozpaczy.

 

- Bello, pozostało Ci już tylko trzynaście róż życia... – szepnęła w przestrzeń.

 

 

2.

Świtało.

Bella powoli podnosiła się z łóżka. Nieprzespana noc dawała się jej we znaki - podkrążone oczy, rozczochrane włosy, mętny wzrok.

Wyszła z pokoju i powolnym krokiem ruszyła do łazienki. Miała nadzieję, że gorący prysznic szybko ją rozbudzi. Już pożałowała tej decyzji… Wszystkie wrażenia poprzedniego wieczoru, wróciły ze zdwojoną mocą. Poczuła się taka... bezsilna.

Została sama. Chyba dopiero teraz zdała sobie sprawę, że on odszedł. Że, już nie wróci.

Przestrzenna łazienka wypełniła się szlochem młodej dziewczyny.

 

Tak samotny dzień

Jest mój.

Najbardziej samotny dzień w moim życiu.

Tak samotny dzień

Powinien być zabroniony.

To dzień, którego nie mogę znieść

 

- Bello, weź się w garść! Pamiętaj, co masz zrobić! – mówiła sama do siebie. – Nie załamuj się! Nie teraz! Żyj, znajdź Charliemu narzeczoną i dopiero wtedy, będziesz mogła zrezygnować z tego wszystkiego – westchnęła.

Po nałożeniu na siebie białego szlafroka z froty, wróciła do swojego pokoju. Czuła się jakby, chodziła po gwoździach. Każdy krok powodował ból, każdy oddech, każde uderzenie serca. To wszystko tak bardzo bolało. Zatrzasnęła drzwi z niespotykaną, u niej, dotąd siłą. Była wściekła na siebie.

- Czego ty się spodziewałaś dziewczyno? Że zamieni cię w wampira i będziecie razem skakać po łąkach, upaprani krwią?! Oh tak, zapomniałam! Bylibyście nieskazitelnie czyści, w końcu Edward wszystko robi tak idealnie... Wiem! Może wyobrażałaś sobie, że będziecie podskakiwać, jak młode jelonki, przy romantycznym zachodzie słońca, błyszcząc się jak diamenty? Oczywiście, zatrzymalibyście się po drodze na małe polowanko, a twój bosko – boski wampir, zabiwszy jakąś pumę, wspaniałomyślnie oddałby ci kawałek jej zmasakrowanego ciała. Tak byście sobie żyli, długo i szczęśliwie, dopóki nie dopadłaby was wściekła Victoria – odezwał się jakiś ironiczny głosik w jej głowie

- Przestań! – krzyknęła. – Nic nie rozumiesz… Ja go KOCHAM! Ponad wszystko! Nie umiem bez niego żyć!

- Spokojnie. Pamiętaj o przysiędze – odezwał się drugi głosik.

Roztrzęsiona dziewczyna usiadła na łóżku. Nagle poczuła ostry ból w klatce piersiowej - nie mogła złapać oddechu, jednak po chwili wszystko powróciło do normy.

Dyszała ciężko, miała mroczki przed oczyma.

- Chyba dzisiaj wybiorę się do lekarza... Powinnam dowiedzieć się, co to było – mruknęła.

Ubrała czarne spodnie, dopasowany popielaty T-shirt i ciemnoszarą bluzę. Postanowiła zejść na dół, żeby zjeść śniadanie. Po cichu liczyła na to, że jej ojciec wyjechał już do pracy. Przeliczyła się.

- Witaj Bello

- Dzień dobry, tato

- Czy cos się stało? Wyglądasz bardzo blado.

- Po prostu, nie mogłam zasnąć w nocy.

- Właśnie! Isabello Marie Swan! O której wczoraj wróciłaś?!

- Yh... Dosyć późno.

- Już ja dam popalić temu Edwardowi!

Na wspomnienie imienia ukochanego łzy nabiegły jej do oczu…

- Charlie. Jego... jego nie ma. Wyprowadził się. Wczoraj wyjechał.

- Wreszcie! To znaczy... jak się z tym czujesz?

- Wiesz, nie martw się. Mam tylko złamane serce, chyba wpadam w depresję i za każdym razem, gdy o nim pomyślę, czuję, że ktoś wbija we mnie tysiące igieł! Ale spokojnie, postaram się dalej, w miarę dobrze gotować – wybuchła, biegnąc do swojego pokoju.

 

Tego dnia, komendant Swan po raz pierwszy zaczął się zastanawiać, czy w ogóle, zna swoją córkę.

Niewiele o niej wiedział, zawsze była cicha i skryta. Nie wypytywał jej też o nic, bo twierdził, że sama przyjdzie, gdy coś się stanie. Dopiero teraz zauważył, jak bardzo się mylił.

 

 

Bella wbiegła do swojego pokoju i zaczęła szykować się do wizyty u lekarza.

Nie zajęło jej to dużo czasu, już po dziesięciu minutach odpalała silnik swojej czerwonej furgonetki. Po czterdziestu minutach drogi, znalazła się w szpitalu. Podeszła do recepcji, skąd skierowano ją do pokoju o numerze 305.

Nieśmiało zapukała do drzwi.

- Proszę wejść! – usłyszała.

- Dzień dobry – przywitała się grzecznie.

Nowym doktorem okazała się niewysoka blondynka o przyjemnym uśmiechu i błyszczących, błękitnych oczach. Dziewczyna szybko zlustrowała jej dłonie. Brak obrączki. Chyba właśnie znalazła dziewczynę dla Charliego.

- Witaj. Nazywam się Anna Johnson, ale mów mi Annie – powiedziała pogodnie.

Właśnie w tym momencie, w pokoju Belli zwiędła kolejna róża.

Pozostało ich już jedynie tylko dwanaście.

 

Jeśli idziesz

Ja pragnę iść z tobą.

I jeśli umierasz

Ja pragnę umierać z tobą.

Daj mi rękę i chodźmy daleko stąd!

 

 

3.

- Witaj. Nazywam się Anna Johnson, ale mów mi Annie – powiedziała pogodnie. – A więc, co ci dolega, Bello?

- Dzisiaj rano poczułam okropny ból w klatce piersiowej i nie mogłam złapać oddechu. Do tego, wystąpiły lekkie drgawki – wyjaśniła pokrótce dziewczyna.

- Ile masz dokładnie lat?

- Osiemnaście… a dlaczego pani o to pyta?

- Z twoich wyjaśnień wynikałoby na to, że miałaś zawał. Ale przecież, jesteś za młoda! Zawały w twoim wieku to skrajne przypadki!

- A więc, co mi dolega?

- Czy przeżyłaś może ostatnio, coś stresującego?

- Yyy... tak ...

- Masz kłopoty w szkole lub w domu?

- Nie.

- Zawód miłosny?

- ...

- Bello?

- Tak...

- Już wszystko jasne... Masz syndrom złamanego serca.

- Bardzo zabawne. A tak naprawdę?

- Mówię całkowicie poważnie. Jest to dość rzadkie schorzenie. Bardzo cierpisz psychicznie, twój ból ma podłoże uczuciowe, a mózg, tak jakby, obwinia o ból serce i wysyła impulsy, które mają zlikwidować go zlikwidować. Innymi słowy, twój mózg postanowił zabić twoje serce. Tak to wygląda, najprościej mówiąc.

- Ale... To, co ja mam teraz zrobić?

- Jedyne, co ja mogę dla ciebie zrobić to odesłanie na terapię.

- Te… - terapię?

- Tak. Mamy tutaj, w szpitalu, bardzo miłego psychologa. Chodź, zaprowadzę cię do niego. Wiesz, Bello... nie martw się, wyciągnę cię z tego...

- Przepraszam za to, że pytam, ale dlaczego pani tak bardzo się mną przejmuje?

- Cóż... Moja siostra zmarła, gdy miałam osiem lat. Była ode mnie o jedenaście lat starsza. Jesteś do niej niezwykle podobna... I jeżeli mam być szczera... to ona zginęła, z powodu tego syndromu, na który ty cierpisz... Dlatego, tak szybko go rozpoznałam...

- Przepraszam, nie chciałam wywoływać bolesnych wspomnień...

- Spokojnie. Wiesz, jeżeli nie masz nic przeciwko, to może umówiłybyśmy się na kawę i ciastko?

- Jasne, bardzo chętnie.

- Zaraz po rozmowie wpadnij po mnie, do mojego gabinetu.

- Okej, nie ma sprawy

- A więc, doszłyśmy. Cóż, tutaj cię pożegnam. Trzymaj się. Wierzę w ciebie! – krzyknęła Annie.

Bella stała pod gabinetem psychologa. Cichutko zapukała.

- Proszę!

Dziewczyna weszła do pomieszczenia. Pokój był bardzo... spokojny. Brązowa tapeta w delikatne kremowe lilie, drewniana podłoga z ciemnego drewna, kawowe zasłony w oknach... Wszystko się uzupełniało i wspaniale ze sobą współgrało.

- Dzień dobry. Co cię do mnie sprowadza? – zapytał starszy mężczyzna.

Miał dobrotliwy uśmiech i przyjazne brązowe oczy. Jego włosy nonszalancko opadały na czoło, tworząc kaskadę brunatnych kosmyków.

- Przysłała mnie doktor Johnson. Zdiagnozowała u mnie syndrom złamanego serca, więc skierowała mnie na terapię.

- No dobrze... Może zaczniemy od prostych ćwiczeń zaufania?

 

Trzy godziny później, Bella wracała do domu. Była zadowolona. Podczas spotkania z Anną dowiedziała się, że jest wolna i szuka drugiej połówki. Zauważyła też, że pani doktor zainteresowała się Charliem. To bardzo ułatwiało jej zadanie. Za tydzień, w czwartek o szesnastej, była umówiona na kolejną sesję z doktorem Carterem. Był całkiem sympatyczny, ale i tak było jasne, że jej nie pomoże. Z tej miłości, nie można wyleczyć.

Wbiegła do domu, po drodze witając się z ojcem. Wchodząc do pokoju, od razu rzuciła się zmęczona na łóżko. Jej umysł znowu zajął Edward. Wciąż nie mogła zapomnieć jego wyrazu twarzy, gdy zostawiał ją w lesie. Tej obojętności wymalowanej w oczach, drwiącego uśmiechu na ustach. Zaczęła płakać.

Jej złośliwa wyobraźnia nasuwała jej bolesne obrazy. Przedstawiał on jej ukochanego w towarzystwie innej kobiety. Zawsze była nią piękna wampirzyca, o blond włosach - Tanya. Po raz kolejny, od ścian jej pokoju odbił się głuchy szloch.

Czy spędzasz czas

wracając do wspomnień z tamtych dni?

Bo ja, ja spaceruję samotnie ulicami.

Nienawidzę być na swoim miejscu.

I każdy może zobaczyć, co czuję,

Jak przechodzę piekło.

Myślę o Tobie... Z kimś jeszcze...

Ogarnęła ją furia. Zaczęła rzucać na ziemię wszystko, co miała pod ręką. Wszystko, z wyjątkiem ramki, w której wnętrzu, było jego zdjęcie.

Patrzył na nią z taką miłością. Jego złote oczy aż lśniły, na ustach kwitł tak dobrze jej znany, łobuzerski uśmieszek, a jego mahoniowe włosy sterczały niesfornie we wszystkie strony.

Opadła bezsilnie na łóżko. Poczuła duszności - szykował się kolejny atak. Próbowała uspokoić emocje. Nic z tego. Jedyne, co zapamiętała, to jego głos mówiący, że wszystko będzie dobrze.

Później była już tylko ciemność.

 

Otwierała powoli oczy. Czuła czyjeś zimne ręce na swoich ramionach. Ten chłód był tak znajomy...

- Edward? – zapytała cicho.

- Nie Bello. To ja, Jasper – powiedział wampir.

- O mój Boże! Jazz, co ty tutaj robisz?

- Spokojnie. Już nic ci nie zrobię.

- Nie boję się ciebie! Po prostu, jestem zdziwiona.

- Już ci wyjaśniam. Po tym, co się wydarzyło w twoje urodziny, byłem zrozpaczony. Uciekłem w góry. Przez jakiś czas, mieszkałem tam i żywiłem się górskimi lwami. Ich krew bardzo mi zasmakowała, nie wiem jak to możliwe, ale pachniała przyjemniej od ludzkiej… Spójrz w moje oczy, Bello.

- Są złote... Ale nie takie jak wcześniej....

- Właśnie. Te mają odcień płynnego złota. Jestem nieszkodliwy. Kiedy poczuję pragnienie, szukam zmysłami lwa i biegnę zapolować na niego. Po chwili, jestem nasycony na jakieś dwa tygodnie.

- Rozumiem. Gratuluję. Ale dlaczego nie jesteś teraz z resztą? Dlaczego, nie ma cię z Edwardem? – zapytała cicho

- Widzisz... Chyba tylko ja potrafiłem zrozumieć, jak podle możesz się czuć. Pokłóciliśmy się. Mój braciszek uważał, że powinniśmy zostawić cię w spokoju, Carlise stwierdził, że ta decyzja należy do Edwarda. Rosalie, Esme i Emmet wyłączyli się z tej kłótni, odłączywszy się od nas. A Alice... Alice stanęła po jego stronie. Wtedy zdenerwowałem się i wygarnąłem im to, co myślę.

- Czyli co?

- Powiedziałem, że tyle razy mówili, że należysz do naszej rodziny. Że jesteś jedną z nas. A jak przyszło, co do czego, to odwrócili się od ciebie i zostawili cię. Chociaż powinni wiedzieć, co odczuwasz. Zdenerwowałem się i wróciłem tutaj, do ciebie.

- Wow... Jasper dziękuję ci. Ale co teraz zrobisz?

- Dom dalej jest nasz, więc się tam wprowadzę. Będę udawał, że źle czułem się w klimacie Los Angeles i postanowiłem skończyć tutaj szkołę. Jeżeli nie masz też nic przeciwko, to chętnie pomogę ci zapełniać twój czas wolny – uśmiechnął się nonszalancko.

- Jasne, że nie mam nic przeciwko.

 

Bella popatrzyła przez okno. Zmierzch. Dziwne. Wypowiedzenie tego słowa nie zabolało jej tak bardzo, jak zwykle. Może, dlatego, że teraz miała bliską osobę, która przybyła by ją wspierać?

Razem, z Jasperem, przesiedzieli pół nocy rozmawiając. Dziewczyna poznała jego historię. W ciągu tych kilku godzin, dowiedziała się o nim więcej niż przez całą ich znajomość. Chłopak, usłyszawszy o chorobie dziewczyny zaproponował, że gdy tylko poczuje jej przyśpieszone tętno pomoże jej uspokoić emocje. Postanowili pomagać sobie wzajemnie. Około czwartej nad ranem, Bells zasnęła oparta o plecy swojego przyjaciela. Była szczęśliwa.

Tej nocy miała przy sobie, chociaż maleńką, część Edwarda.

Ktoś chce Cię mieć,

ktoś Cię potrzebuje,

ktoś śni o Tobie każdej

samotnie spędzonej nocy.

Ktoś nie potrafi bez Ciebie oddychać,

jest samotny.

Ktoś ma nadzieję,

że ujrzy Cię pewnego dnia...

Tym kimś jestem ja...

 

 

4.

Tego ranka było wyjątkowo pochmurno. Bella obudziła się dziwnie radosna. Poczuła, że ktoś ją obejmuje. Tym kimś był Jasper.

Dziwne – pomyślała – nigdy nie zauważyłam tego, jaki jest przystojny.

Jego złote loki opadały nonszlancko na czoło, usta układały się w zawadiackim uśmieszku, a oczy patrzyły na nią z taką serdecznością i czułością...

- Witaj śpiochu – powiedział dźwięcznym głosem

- Hej – zaczęła uśmiechnięta – która godzina?

- Nie martw się. Dopiero piąta.

- Serio? To mogę sobie jeszcze poleżeć.

- Jasne, masz jeszcze jakieś dwie godziny, a przed ósmą podjadę po ciebie i pójdziemy razem do szkoły. Chyba, że masz coś przeciwko?

- Nie coś Ty. Bardzo chętnie!

Przez ten czas odezwali się do siebie zaledwie kilka razy. Nie musieli rozmawiać, czuli się dobrze, gdy milczeli...

 

JPOV

 

Była taka piękna... Zauważyłem to wcześniej, już pierwszego dnia, gdy ją ujrzałem wydała mi się zbyt piękna, jak na zwykłego człowieka. Jej długie brązowe włosy opadały swobodnie na kształtne ramiona, orzechowe oczy otoczone kurtyną czarnych, długich rzęs, patrzyły na świat z radością. Usta od czasu do czasu układały się w nieśmiały uśmiech. Nieśmiały i tak uroczy uśmiech. Mimo luźnej bluzy i zwykłych dżinsów, dostrzegałem jej zgrabną sylwetkę. Byłem z Alice. Moją Alice. Nie mogłem myśleć w ten sposób o jakieś tam śmiertelniczce.

Mijał czas, a moje zainteresowanie Bellą rosło. Ale nie miałbym u niej szans. Była z Edwardem, a ja z Ally. Nie chcę nawet sobie przypominać, o tych pechowych osiemnastych urodzinach...

Ale teraz jestem tutaj, przy niej, a ona leży w moich objęciach, przytulając się do mnie ufnie.

Rozumiem, jak bardzo tęskni za Edwardem, ale może gdyby zobaczyła to, co ja zmieniłaby zdanie.

Mój brat: Tak – Bardzo – Kocham – Belle – Że – Ją – Opuszczam i dziewczyna: Jestem – Jej – Przyjaciółką – Ale – Muszę – Wspierać – Eddy’ego, zranili ją. A ja nie chciałem jej tego mówić.

Jak tak można... Nie mogłem wymazać z wyobraźni, tego, co widziałem. Wróciłem z polowania, znacznie wcześniej niż zamierzałem. To była taka spontaniczna decyzja. Wchodzę do naszego domu, konkretnie do MOJEJ sypialni i zastaję tam uprawiających dziki seks, Edwarda i Alice.

Właśnie, dlatego od nich odłączyłem. Oczywiście kłótnia, o której opowiedziałem Belli również miała miejsce. Tyle, że dwa dni później. Najbardziej w tym wszystkim zdziwiło mnie to, że nic nie czułem. Myślałem, że będę wył z rozpaczy...

 

...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pees.xlx.pl
  •