Cuthbert Margaret - Niema kołyska, 1 !.Kryminały II

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Margaret Owens Cuthbert
Niema kołyska
Tę książkę, razem z miłością i sercem,
dedykuję mężowi
doktorowi medycyny Ronaldowi A. Dritzowi
PROLOG
Noszę dziecko Boga w moim łonie! - krzyczała Nola Payne. - Moje
przeznaczenie należy do Niego!
- Panno Payne, jak pani może, przecież to bluźnierstwo - odezwał się
pielęgniarz Theodore McHenry.
Wraz ze swoim bratem bliźniakiem chwycił nosze, na których leżała
krzycząca kobieta, trzymająca się za wystający wysoko brzuch.
- Niech się pani nie obawia. Jesteśmy ekspertami, nasza w tym głowa, aby
bezpiecznie panią dowieźć na porodówkę do Berkeley Hills.
- Ruszaj się szybciej - zamruczał Leonard McHenry.
- Jeszcze się nie obrócił - Theodore uśmiechał się do Noli. - Spryciarz,
pewnie chciałby wylądować na tym świecie stając od razu na nogach!
Nola nie zamierzała tego komentować. Kiedy pielęgniarze wysilali się,
aby włożyć nosze z niemal stukilowym bagażem do karetki, pocałowała i
mocniej ścisnęła w dłoni krzyż, zawieszony na sznurówce u jej szyi.
Wierzyła, że jej los leżał w ręku Boga, nie człowieka.
Przecież nikt inny tylko Bóg chciał, aby była bliżej niego, i to on wniósł
nosze do ambulansu. On może wszystko - jedno co trzeba zrobić, to
mocno w niego wierzyć.
Po zabezpieczeniu noszy w podłodze, Theodore został z nią w kabinie
karetki. Leonard, podobnie jak brat, ubrany w ciemnoniebieską kurtkę,
zeskoczył na ziemię i zatrzasnął drzwi.
Wtedy to czarne oczy Noli rozejrzały się po pomieszczeniu. Taki mały
pokój i taki surowy - zauważyła z lekkim zdziwieniem.
Pokryte zielonym bluszczem Centrum Porodów, z którego Nola była
przewożona, miało w pokojach obrazki z anielskimi dzieciątkami i
niebiańską muzykę dochodzącą z pomalowanych na łososiowy kolor
ścian, nie wspominając już o wiśniowych cukierkach -jej ulubionych -
które zawsze leżały na stoliku obok. W kabinie ambulansu zamiast tego
były niebieskie skrzynki wypełnione plastikowymi paczkami i rząd
jasnego światła, który sprawiał, że musiała mrużyć oczy.
Ale zapach był przyjemny, czysty. Pachniało spirytusem. Przez ostatnie
dziewięć miesięcy Nola wcierała spirytus w swój powiększający się
brzuch. Chciała, aby jej dziecko urodziło się nieskazitelnie czyste, bo ta
cecha była jej następną namiętnością po Bogu.
Usłyszała cichy warkot silnika i poczuła, jak ambulans powoli rusza z
miejsca. Theodore, z uśmiechniętymi oczami, delikatnie rozerwał zielone
opakowanie i nim odkręcił kurek, założył jej maskę tlenową na twarz.
Czując nagle jakiś dziwny zapach, Nola zmarszczyła nos i zdjęła maskę z
twarzy.
- To tylko plastyk - powiedział przepraszająco i ponownie ją założył. *
Patrząc ponad maską, widziała jego okrągłą błyszczącą w świetle łysinę i
twarz pokrytą niezliczoną ilością zmarszczek. Z płomiennoczerwonymi
wąsami, Theodore wyglądał dokładnie tak samo jak jego brat - nie był
tylko tak otyły jak tamten.
- Pani Payne, tlen nie ma zapachu - tłumaczył jej spokojnie. - Niech pani
normalnie oddycha, to dobrze zrobi pani dziecku.
Z jednego z pojemników umieszczonych nad głową wyjął nową paczkę.
- Czy to pani pierwsze dziecko? - zapytał rozrywając opakowanie.
Wyciągnął z niego plastykową rurkę i wbił ostro zakończoną końcówkę w
inne opakowanie, które właśnie wyjął z niebieskiego pudełka. Następnie
przekręcił plastykowy kurek. Do pojemnika, niczym z uszkodzonej
spłuczki, zaczęła kapać słona woda.
- Ja sam mam już kilka dzieciaków - mówił dalej. Zmiął opakowania i
wrzucił je do otworu w ścianie ambulansu.
- Ty nie masz dzieci - zaśmiał się z szoferki Leonard - tylko kilka
rozpuszczonych potworków. Przez cały dzień nic innego nie mówią tylko
„Daj, daj, daj..."
Theodore uśmiechnął się i lekko otworzył zawór z tlenem. Powietrze
jakby silniej uderzyło w twarz panny Payne i choć w dalszym ciągu nie
podobał się jej ten zapach, wdychała je głęboko dla dobra dziecka.
- Bardzo dobrze, właśnie tak - pochwalił ją Theodore. Podniósł
jasnozielony koc, którym była przykryta, i przyłożył słuchawkę małego
stetoskopu do jej brzucha. - Dobrze, teraz niech się pani przez chwilę nie
rusza. Sprawdzimy, jak się ma nasz mały człowieczek.
- O je o je, nie chcę dzieci, o nie... - zaśpiewał w szoferce Leonard.
- Ty, zamknij się na chwilę, co! - krzyknął Theodore. Z głową lekko
przechyloną na bok i zamkniętymi oczami słuchał dźwięku w słuchawce.
Kiedy przycisnął ją do jej brzucha, Nola chwyciła słuchawkę i przesunęła
ją w miejsce, o którym jeszcze kilka minut temu pielęgniarka z Centrum
Porodów powiedziała, że właśnie tam najlepiej słychać bicie serca jej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pees.xlx.pl
  •